Drukuj

W pewnej opowieści Jorge Luis Borges relacjonuje znajomość rzymskiego oficera z Troglodytą, który twierdzi, że jest Homerem. Rzecz zdumiewająca, ale tylko na pozór. Gatunkowo zawiera się ona w tym samym zbiorze, w którym natrafiamy na relację o Atlantydzie, którą zdaje Solonowi nieznany z imienia kapłan egipski. Relację tę starannie odnotowuje Platon w Timajosie. Ba, Atlantyda! Jest przecież jeszcze Ziemia Mu – kontynent pacyficzny, po którego zatonięciu jego mieszkańcy przenieśli się na Atlantydę właśnie, o czym inny kapłan informuje kogoś innego. Całe kontynenty pojawiają się i znikają, ludy wędrują od Pacyfiku do Atlantyku, to cóż dopiero pojedynczy Troglodyta, podający się za Homera, najwyraźniej nie będący tym Homerem, którego znamy. Egzotyczna teoria Hugh Everetta III powiada, że ilość wszechświatów jest nieskończona, tym samym ilość Ziem jest nieskończona, tym samym wszystkie zdarzenia, które są do pomyślenia, zdarzają się koniecznie. Tym samym, wszystkie opowieści są możliwe.

Ale zacznijmy jeszcze raz od początku. W pewnej opowieści Jorge Luis Borges relacjonuje znajomość jej bohatera z Troglodytą, który mówi mu, że jest Homerem. Rzecz dzieje się za cesarza Dioklecjana, około 297 roku, bohater nazywa się Marcus Flaminius Rufus i jest trybunem wojskowym. Nawiedzony przemożnym impulsem wędruje na zachód i południe od rzeki Egipt (tak w oryginale), aby odnaleźć inną rzekę – z której wypicie wody powoduje nieśmiertelność. Po wielu okrutnych przygodach dociera do góry i rzeki. W wydrążeniach góry mieszkają Troglodyci, nie mówiący i pożerający węże, zaś rzeka jest piaszczystym, pełnym nieczystości strumieniem. Związany przez nie wiadomo kogo powrozem bohater przeżywa tortury głodu i pragnienia wśród boskiej obojętności otaczających go Troglodytów. Stacza się do strumienia, wypija nieczystość, staje się nieśmiertelny. Zjada mięso węża i wyrusza do miasta wzniesionego przez Nieśmiertelnych, jak domniema. Towarzyszy mu jeden z Troglodytów – tak samo brudny i nędzny jak oni wszyscy i jak oni wszyscy milcząco obojętny. Miasto przeraża bohatera i napełnia odrazą, sprawia wrażenie niezmiernej starożytności, nieskończoności, okrucieństwa, złożonej niedorzeczności (cytuję za relacją Rzymianina). Miasto jest niezamieszkałe. Kiedy Rzymianin opuszcza je, napotyka ponownie Troglodytę, siedzącego na piasku i kreślącego w nim znaki mogące być pismem, zupełnie niezrozumiałe. Pomysł aby ktoś, kto nie umie mówić posługiwał się pismem wydaje mu się niedorzeczny. Bohater nadaje Troglodycie imię Argos – od imienia wiernego psa Odysa; wydaje się on wierny w podobny – inny niż ludzki – sposób. Pewnej nocy spada deszcz, w strumieniach wody lejącej się z nieba tańczą opętani korybanci – Troglodyci. Bohater woła: Argos! Ten zatrzymuje się i z łagodnym zachwytem, jakby odkrywał rzecz nieskończenie dawno utraconą odpowiada: Argos, pies Odysa. Ten pies leżący na gnoju.

Jest to Homer, przynajmniej tak odpowiada na pytanie, kim jest. Na kolejne pytanie, co wie o Odysei odpowiada: Bardzo niewiele. Minęło już chyba tysiąc sto lat od czasu, gdy ją wymyśliłem (cytuję za opowieścią). Homer jest Nieśmiertelnym, Troglodyci to Nieśmiertelni, miasto jest porzuconym Miastem Nieśmiertelnych, strumieniem spływa woda dająca nieśmiertelność. Reszta opowieści ma dla naszych rozważań drugorzędne znaczenie.

Niepokój czytelnika pojawia się gdy ten dostrzega, że Marcus Flaminius Rufus od pewnego momentu zaczyna posługiwać się językiem pełnym patosu. „Gniew złowrogi, co krocie klęsk na Achajów sprowadził, wiele potężnych dusz bohaterów w podziemia Hadesu strącił”[1] – Marcus Flaminius w którymś z wielu momentów rzeczywistości – jego rzeczywistości – wkracza w patos. Patos jest przedsionkiem milczenia – atrybutu boga, czy też bogów, albowiem tylko milczenie może przewyższyć patos – najwyższe ludzkie uniesienie. Wyżej zaczynają się bogowie i banalnym jest przypomnienie, że Troglodyci milczą. Nie znaczy to, że są bogami – przynależy im jedynie ten boski atrybut, jeden z niepoliczalnych atrybutów boga, czy też bogów, będący ich wyborem. Natomiast nieśmiertelność jest ich atrybutem względnym, ponieważ z opowieści wynika, że istnieje rzeka (nie wiadomo gdzie) z której wypicie wody atrybut nieśmiertelności znosi – zatem jest on względny, od Troglodytów niezależny (przypadkowe wypicie wody nieśmiertelność unieważnia). Przywołując w tym momencie teorię Hugh Everetta możemy zauważyć, że bogowie mogą być kimś, kto stał się kim innym aniżeli był wcześniej z powody zmiany miejsca. Mogą być – tutaj obecni – skutkiem otarcia się innego świata o nasz świat. Ponieważ otarcie się światów jest zjawiskiem (jak można domniemać) na obrzeżach rozmytym, w opowieści Jorge Luisa Borgesa bohater – wkraczając w przestrzeń otarcia – wkracza w patos, właściwy (zapewne, czy też tylko być może) tamtemu światu. Światu Homera, możliwe że będącym przedsionkiem świata bogów.

Przeprowadzane tutaj rozumowanie ma na celu sformułowanie pewnego paradygmatu – bo nie ma on szans stać się tezą – o możliwych konsekwencjach przyjęcia za prawdziwe twierdzenia Hugh Everetta III o nieskończonej ilości światów. Poszukiwania śladów innych światów dokonujemy tutaj na podstawie opowieści Borgesa o pewnym Rzymianinie i pewnym Troglodycie – ten ostatni powołuje się być Homerem. W roku 297 powiada on, że minęło już chyba tysiąc sto lat od czasu, gdy wymyślił Odyseję. Zbierzmy fakty, podejmijmy przewrotny trud nadania im interpretacji – waloru paradygmatu.

Jeśli wymyślił Odyseję, to wymyślił i Iliadę – obie opowieści są ze sobą nierozłączne w sposób historycznie zależny: Odyseja odwołuje się do Iliady bez rozwijania określonych wątków z tej ostatniej; obeznanemu czytelnikowi ma wystarczyć – i wystarcza – przywołanie zdarzeń opisanych w pierwszej dla uzasadnienia zdarzeń opisywanych w drugiej. Obie istnieją w każdym razie, a ten, kto napisał Odyseję, musiał przynajmniej znać, jeśli nie sam napisać Iliadę. Natomiast zupełnie osobnym zagadnieniem jest, czy Troglodyta nazywający siebie Homerem ma na myśli Iliadę i Odyseję którą my znamy. Oraz, czy nazywając siebie Homerem ma on na myśli tego Homera, którego my znamy.

Zaczniemy od zagadnienia drugiego. Zdarzenia opowieści toczą się pod koniec trzeciego stulecia i jeśli Homer powiada, że wymyślił epos tysiąc sto lat temu, to zgadza się to z przyjetym jego datowaniem. Homer kreśli na piasku znaki mogące być pismem, niemniej są one dla Marcusa Flaminiusa niezrozumiałe. W okresie powstawania eposów (czy też ich spisania) w użyciu była greka archaiczna. Z racji jej podobieństwa do greki klasycznej, obowiązującej później, byłaby ona Rzymianinowi wykazującemu wiedzę o literaturze  znajoma. A nie jest. Zatem Homer kreśli znaki starszego pisma. Co takiego mógł Homer wcześniej stworzyć, co wraca do niego w odruchowym kreśleniu znaków. Kodeks Hammurabiego? Podanie o Ut-Napisztimie? Dysk z Fajstos? Wymyślenie – jak on sam to określa – obu eposów wydaje się osiągnięciem niezrównanej wartości, natomiast należałoby się spodziewać raczej pisma greckiego. Być może starszego – być może pisma linearnego, albo i kreteńskiego (tego, które znajdujemy na dysku z Fajstos). I najważniejsze: Troglodyta Homer nie jest ślepy. Imię Homer w archaicznym języku greckim oznaczało (między innymi) człowieka zmuszonego do wędrówki.

Homer historyczny – ten, którego do tej pory uznawaliśmy za autora Iliady i Odysei (pod pojęciem ich autora rozumiejąc osobę, która w oparciu o pozostające w pamięci zbiorowej zdarzenia historyczne, podania i mity stworzyła oba wymienione eposy) – ten Homer (według legend) nazywał się pierwotnie Melesigenes i był synem boga rzeki Meles i pewnej nimfy. Nie ma w tym nic dziwnego; w Grecji starożytnej osobom wybitnym z reguły przypisywano boskie pochodzenie. Ten Homer był ślepcem i jest to wielokrotnie w przekazach i przedstawieniach Homera podkreślane. Żył w ósmym stuleciu przed Chrystusem, zatem zanim oślepł, znał zapewne archaiczną grekę w piśmie, natomiast jest wątpliwe, aby znał pismo linearne B (pismo mykeńskie – wcześniejsze) i jeszcze bardziej bardziej wątpliwe – pismo linearne A lub najmłodsze: pismo kreteńskie, najwcześniejsze pismo w kulturze europejskiej – to pismo, w którym sporządzona jest inskrypcja na dysku z Fajstos. W stosunku do dzieł tego Homera, którego my znamy, nigdy nie użyto pojęcia, że zostały one „wymyślone” – zostały one (że powtórzę się) stworzone przez Homera w oparciu o pozostające w pamięci zbiorowej zdarzenia historyczne, podania i mity. Homer eposy stworzył z czegoś, co już było, a nie wymyślił z niczego. Jeszcze jedno: imię Homer w archaicznym języku greckim oznaczało również ślepca. I tak oto mamy do czynienia z dwoma Homerami, w miejsce jednego. Uporządkujmy to.

Historycznie rzecz biorąc Troja – Ilion istniała naprawdę. Za jej lokalizację uznaje się wzgórze Hissarlik w zachodniej Turcji. Heinrich Schliemann, sto pięćdziesiąt lat temu dokopawszy się tam spalonych ruin podobno płakał ze wzruszenia, niestety, takich zrujnowanych warstw wyodrębniono dziewięć. Troja Priama jest być może warstwą szóstą. Niemniej, wojny toczyły się tu wiele razy, czego dowodem dziewięć warstw gruzu i popiołu, w których nie sposób szukać grobu Patroklosa czy Hektora.

Iliada – ta, którą znamy, napisana jest archaiczną greką, konkretnie w archaicznym dialekcie jońskim, ale – co ciekawe – zawiera ona również zwroty i całe frazy zaczerpnięte z języka mykeńskiego, znacznie wcześniejszego, zapisywanego pierwotnie pismem linearnym B. Był to zapewne język Achillesa, Heleny, Menelaosa – język, jakiego używali bohaterowie i herosi oblegając Troję, co zostało opisane w Iliadzie.

Tak oto doszliśmy do sformułowania karkołomnego paradygmatu. Żadnej Wojny Trojańskiej nie było. Historię tę wymyślił Homer Troglodyta, nieśmiertelny od setek lat i od setek lat nudzący się niepomiernie – tak bardzo, że miesiącami nie chciało mu się z nikim gadać. Wymyślił ją w oparciu o bijatyki, spory i starcia, które przez stulecia oglądał po pastwiskach, wioskach i przystaniach, w chałupach będących domami królów, wśród topornych kryp nazywanych chyżymi okrętami, między chłopami mianującymi siebie wojownikami. Bójki od zawsze o to samo: o miłość, władzę, o złoto. Wymyślił ją był mieszając dialekt mykeński z archaiczną greką (jemu było w końcu wszystko jedno), po czym, być może dla zabawy, opowiedział ją, albo zapisał i przekazał (może podarował) Homerowi Melesigenesowi, po czym zniknął – udał się gdzie indziej. Homer Melesigenes pozostał z opowieścią – znakomitą fabularnie i rozwinął ją do postaci znanej nam obecnie. Niewątpliwie był obdarzony niemal boskim talentem, być może właśnie dlatego został przez Homera Troglodytę wybrany, a być może udzieliła mu się jakaś cząstka boskiej atrybucji przekazana mu przez Homera Troglodytę, a jeszcze lepiej – przez sam tekst. Czy tak było? Nieskończona ilość światów to nieskończona liczba wariacji wokół zdarzeń, które znamy z jednego świata – bowiem w nieskończoności nie tylko mogły, ale musiały powstać wszystkie możliwe możliwości, zatem taka, którą opisuję, też.

Cała ta sprawa ma jeszcze jeden aspekt: z czym właściwie w wypadku Iliady mamy do czynienia? Borges podnosi ten problem w pewnej polemice traktującej o przekładach z oryginału, jakim dla niego jest grecki tekst Iliady. Stawia on pytanie: Który spośród wszystkich przekładów jest wierny oryginałowi? I odpowiada: Żaden, albo wszystkie. Bowiem jeśli ma to być wierność zamiarom Homera, wierność ludziom i wydarzeniom, które on przedstawiał sobie przed oczami, a które w takiej postaci odeszły wraz z nim bezpowrotnie, przekład ma być ponownym przedstawieniem w sobie tych obrazów – w innych czasach i w innym języku. Jedynym niedopuszczalnym przekładem byłby przekład dosłowny, zawierający w sobie tamtą Iliadę, w tamtym języku, tamtym czasom właściwą, a dzisiaj już nieobecną i martwą. Przekład wymaga ponownego ożywienia opowieści w postaci takiej, na jaką pozwala tłumaczowi jego wyobraźnia i jedynie jej brak może spowodować, że translacja przerodzi się w ekshumację. W wypadku Iliady Homera Melesigenesa problem osiąga niespotykaną głębię – stworzył on epos z opowieści, która zaistniała w imaginacji Homera Troglodyty w języku i formie których nie poznamy nigdy, ta opowieść została przez niego opowiedziana tylko jednej osobie – Homerowi Melesigenesowi właśnie, po czym opowieść ta zniknęła – wraz z Homerem o którym pisze Borges. A Homer stworzył z niej tę Iliadę, którą znamy dzisiaj. Obie Iliady, a właściwie wszystkie Iliady zdarzają się koniecznie, bowiem nawet jeśli my istniejemy w świecie, to świat – tak naprawdę – istnieje w nas.

Jerzy Alski

 

Inspiracją do napisania powyższego żartu było opowiadanie Jorge Luisa Borgesa „Nieśmiertelny” (w tomie: Alef, Warszawa, Czytelnik, 1972), oraz – również Borgesa – esej „Różne wersje Homera” (w tomie: Polemiki, Prószyński i S-ka SA, Warszawa, 2009).



[1] Fragment Iliady w przekładzie Ignacego Wieniewskiego, Księga I, wers 2–4, Wydawnictwo Literackie, Kraków–Wrocław 1986.

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.