W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Recenzje

Mając w dłoniach książkę poetycką Hanny Janczak odnoszę wrażenie, jakby okładka wstydziła się własnej zawartości. Ani zbyt wiele nie obiecuje, ani nie sugeruje czytelnikowi, co kryje się w jej środku. Tymczasem druga książka poetki mieszkającej we Wrocławiu jest solidnym walcem językowym. Janczak igra z czytelnikiem, gra mu na nosie, przewraca szklankę wody na stoliku, a nawet wsadza palce w imadło; żeby za chwilę usadowić go na krześle i poczęstować porcją sensorycznych opisów przyrody. Przyrody jako sacrum oraz rzeczywistości zastałej jako profanum.

Czasami, kiedy bardzo bym chciała gdzieś pojechać, ale nie mogę, włączam Mapy Google i wyruszam na wirtualny spacer. Chodzę nieznanymi uliczkami, szukam obcych mi roślin i śmieję się z dziwnie zrobionych zdjęć zabytków. Przy okazji jednej z takich „wycieczek” odkryłam, że da się piechotą przejść przez łączący dwa brzegi Amazonki most. Ale nie o tym chciałam opowiedzieć, a o tym jak znacznie później, pewnej letniej nocy, nagle zorientowałam się, że wylądowałam w Akihabarze, uprzednio odwiedziwszy parę innych miejsc na Wyspach Japońskich. Później doszła do tego jeszcze długa relacja z YouTube, pokazująca życie codzienne w tym samym miejscu – kto by pomyślał, że komuś będzie się chciało filmować swoje spacery po tej skądinąd kultowej dzielnicy Tokio? „Turystyka stacjonarna w rozkwicie!” – pomyślałam i kontynuowałam moją podróż przed ekranem monitora. Z całej wyprawy wyszłam nieco przytłoczona ulicznym hałasem, tłumami i ilością sklepów, ale jeszcze bardziej pewna jednego: muszę kiedyś zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Wydawca pierwszej książki Agaty Jabłońskiej, Biuro Literackie, rekomenduje ją następująco: „Poetycki debiut łączący intymność z zaangażowaniem w sprawy społeczne, z centralnym tematem wojny prowadzonej na różnych frontach – zarówno politycznych, jak i prywatnych. Wiersze jak meldunki ze świata wewnętrznego i sygnały ostrzegawcze, gdy konflikty społeczne podsycają intymne lęki, a strach o siebie i dziecko paraliżuje gardło. Instruktaż mówienia «nie» w sytuacjach, kiedy przemocowe władze próbują odebrać głos jednostce”[1]. Te równoważniki zdań w wypowiedzeniach złożonych unieruchamiają akcję, działanie, które w Raport wojenny krakowskiej poetki jest wpisane. Podmiot liryczny wierszy zawartych w tym tomie nie tyle bowiem zdaje relację ze świata pełnego różnego rodzaju konfliktów, ale próbuje w nim znaleźć ruchome miejsce dla siebie.

Sławomir Kuźnicki poprzedza swój najnowszy tom, Kontury, mottem z wiersza Margaret Atwood: „Eating fire / is your ambition: / to swollow the flame down / take it into your mouth / and shoot it forth”. Bardzo odważnie, dynamicznie i obiecująco. Po takim otwarciu oczekiwania czytelnika są spore, chce energii, chce twórczości, chce destrukcji. Wydaje się, że właśnie to dostanie – pierwszy wiersz nosi tytuł Biegnij, więc czytelnik bierze rozbieg. I z całą mocą wpada głową w mur – „dzień jak co dzień / martwy wieczór / w martwym mieście”.

Tomasz Bąk w wierszu Co nam zostało (osiemnaście prezerwatyw) tłumaczy, czym jest wymuszenie. Na użytek tej recenzji Anna Mochalska wyjaśni słowo „utylizacja”, posiłkując się nieodzowną Wikipedią. Jak dowiemy się z wolnej encyklopedii, jest to „wykorzystanie odpadów jako surowców wtórnych”. Równie ważne, jeśli nie ważniejsze,  jest kolejne zdanie objaśniające hasło: „potocznie utylizacja rozumiana jest jako zniszczenie”. Daje nam to raczej dwojakie możliwości interpretacji pojęcia; może nawet antonimiczne. Powtórne życie czy całkowita degradacja? Ponowne włączenie do obiegu czy jednak rozpad? Zaczynamy od postulatu: „zdefragmentować się w nowe”, ale po drodze kolejne elementy wydają się coraz bardziej niemożliwe do odratowania. Taki mamy klimat, takie mamy czasy – „wciąż ciepłe, choć zdechłe”. Czy z nałożonych na nas (przez nas samych?) pęt jeszcze można się wyzwolić, czy zostaje droga do smutnego końca? I czy Utylizacja. Pęta miast udziela jasnej odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań?