W najnowszym numerze...

×

Ostrzeżenie

JFile::read: Nie można otworzyć pliku: http://spacery.salonliteracki.pl/wydarzenia/feed/.
×

Wiadomość

Failed loading XML...

Kolejność wydawania tomików poetyckich to jedna ze zagadek rynku, przeoczana i zaniedbywana. Zdarza się nazbyt często, że nie tylko debiut (przeładowany, czy niedopracowany), ale i kontynuacja wypadają blado. Pomysł na pierwszą książkę pieści się zwykle przez wiele lat, dokarmia, obrabia. Druga? Niezależnie od jej założeń nie powinna wyglądać jak wydruk odrzutów z pierwszej, a niestety często tak właśnie wygląda.

To oczywiście skrajność, w wypadku Piotra Gajdy wcale nie jest źle, ale chyba jednak zasadniczego, strukturalnego pomysłu na nr 2 nie było. Gdyby wyszła najpierw Zwłoka, a potem Hostel, byłoby wszystko jasne. Świetny debiut i jeszcze lepsza kontynuacja. Mamy jednak te same dwa tomiki z drobną pozornie różnicą - w innej kolejności. Matematycznie się zgadza. Suma 1+1 jest ta sama, niezależnie, jak by obracać jedynki. A jednak suma brzmi: wyjątkowy debiut, a potem zniżka. O ile wiersze z Hostelu zabrały mnie ze sobą, o tyle te ze Zwłoki ja musiałem wywlekać z książki. Nie potrafię inaczej tej różnicy opisać. Warsztatowo, tematycznie, stylistycznie - obie książki stanowią monolit. Co z tego, skoro „coś” się dzieje, i jest to coś nie do przeoczenia.

Być może problemem jest przedobrzenie. Są autorzy, którym drobne niedbalstwo osobliwie służy. Tak, jak są osoby, którym nonszalancja dodaje wdzięku, choć bynajmniej nie każdemu. Tego rodzaju nonszalancję można odnaleźć w Hostelu i choć ciężka atmosfera tej książki niezupełnie pasuje do określenia „wdzięk”, to można się umówić na tego rodzaju skrót. Zwłoka wyraźnie traci polot. Miejsce intuicyjnego pisania i przyzwolenia na intuicyjne czytanie zajęły konstrukcje myślowe, chyba zbyt przemyślane, uzupełnione o szczegóły, mające naprowadzać i precyzować logicznie ułożone sensy.

Tę diagnozę zdaje się potwierdzać sam Gajda. Tu i ówdzie pojawiają się nie wiadomo czemu służące zagłębiania odautorskie w interpretację wierszy, podczas gdy jedna z ich zasadniczych wartości polega na niejednoznaczności interpretacyjnej. Na wyczerpaniu analizy w polu nastroju, ominięciu warstwy intelektualnej. Co dziwniejsze, autor (jak twierdzi w wywiadzie dla Roberta Rutkowskiego) sugeruje się opiniami wiszącymi na jednym z portali internetowych, gdzie niestety dokładne czytanie wierszy nie jest standardem. Oczywiście niedokładny czytelnik, to też czytelnik i należy brać go pod uwagę, ale tylko do pewnego stopnia.

Mam nawet wrażenie, że to całe prostowanie w tym szczególnym wypadku psuje poezję. O ile Różewicza trzeba (nakazowo - rozdzielczo - trzeba) czytać w określony sposób, o tyle Gajdę - proponuję w nieokreślony. Wyciąganie prywatnych inspiracji, poprawnych zrozumień, analiza logiczna - to wszystko nie służy jego wierszom. Są jak radio - działają na wyobraźnię. Są jak (paradoks!) książka. Każdemu podpowiadają inną twarz bohatera, a jednak wciąż jest to ta sama książka dla wszystkich. Może w tym jest problem różnicy między Hostelem a Zwłoką - za dużo domagania się. Presja już nie tyle autora na wiersze, co wierszy na wiersze. Ciężar własny.

Obie książki Piotra Gajdy dają pretekst. Od razu rodzi się pytanie - pretekst do czego, jak go wykorzystać, czym ten pretekst jest motywowany? Otóż nieważne. To zdanie wystarczy: dają pretekst. Uchylają szczeliny do czegoś, czego nie chcę nawet próbować w tym szkicu opisywać, bo nie wyręczę poety. Dowodzenie, że po drugiej stronie szczeliny jest najzwyczajniej odbicie czegoś, co mamy już w garści, zabiera energię. Czas totalnej prywatności poezji nie daje takich szans. Każdy jest człowiekiem na własny użytek, nie ma czego odkrywać, skoro wiemy jak mamy na imię, gdzie mieszkamy i że umrzemy. Traktowałem (i nadal chciałbym traktować) poezję Piotra Gajdy jako specyficzną odpowiedź na „kobiece” pisanie - mocno subiektywną, nieinterpretowalną - bo osobisty stosunek do niej nie powinien być oparty na logicznej interpretacji. Ten szkolny nawyk jest zaledwie wycinkiem horyzontu. A wracając do „kobiecych” wierszy, zwłaszcza tych irracjonalnych, opartych na nastroju - Gajda ma do zaproponowania po prostu coś więcej. Z rzeczy dodanych - autentyzm. Z odjętych - infantylność. Jeśli poezja ma iść w takim kierunku, w stronę mocno zmetaforyzowanej, nieprzystającej symboliki nastroju - to zdecydowanie wolę podejście Gajdy od podejścia paru młodych poetek.

Wisi nad wierszami obu zbiorów parę myśli zasadniczych. Można je zbierać z atawistycznych skojarzeń, własnych wizji po lekturze, kontekstu całości. Jest tu dobrze sprecyzowana osobowość twórcza, typ wyobraźni. Pesymizm wart poznania dla samej ścieżki, która przezeń biegnie. Autor prowadzi tę ścieżkę świadomie, z wyczuciem i polotem.

Pojawia się zapowiedź trzeciego zbioru. Jak twierdzi autor (w przytoczonym już wywiadzie), ma być inna od poprzednich. Niech będzie inna. W jakość nie mam powodu wątpić. Ale wszystkie pozostałe rzeczy, niech będą „inne”.

Sławomir Płatek

Szkic nagrodzony w 2011 roku drugą nagrodą w łódzkim konkursie krytycznoliterackim

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.