W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Andrzej Mestwin - Być może Coś innego

Nie wiem, czy nie nazwałbym tego zbioru formą krytyki literackiej lub w ogóle krytyki sztuki i czasów, ujętą w ramy języka poetyckiego. To pewnego rodzaju traktacik na temat miar i wag. W którymś z bliskowschodnich plemion odległości przelicza się na czajniki herbaty – wypicie jednego czajnika w drodze określa odległość, jaką się w tym czasie przebyło. Pytanie brzmi, czy przyjęte miary nadal mają zastosowanie w innych miejscach i warunkach. Autor zauważa, że miary, które stosujemy od wieków (przyjęta etyka, religia, tradycja, system wartości) nie czują się obecnie najlepiej, w wielu wypadkach dezaktualizują się, co powoduje zarówno smutek (normalny, kiedy odchodzi coś, do czego się przywiązaliśmy), jak i dezorientację (utratę punktów odniesienia). Do tego dochodzi pytanie - czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy (parafrazując przykład sprzed chwili) zaczęli mierzyć odległości w czajnikach herbaty, zamiast laserowymi dalmierzami.

Trzyczęściowy debiut Mestwina wydaje się być poświęcony rozliczeniu z ginącymi wartościami. Rozliczeniu dość smutnemu, bo prowadzącemu niekiedy do wniosku, że zasady są już tylko dla zasady. Autor spiera się ze swoimi prywatnymi problemami i, na zmianę, z uniwersalnymi. Cała pierwsza część jest poświęcona miejscu Boga w życiu i cywilizacji. Pozostałe dwie koncentrują się na sferze osobistej, kulturowej i politycznej. Stąd pewnie dedykacje wierszy dla Tadeusza Różewicza i Jima Jarmusha.

Spotkać tu można rozprawy z patriotyzmem („Obok”), w którym mity kuszą bardziej niż realne ofiary i zaangażowanie. Duchowość to próby znalezienia celu dla czegoś, co jest wartością samą przez się, ale właśnie to może już nie wystarczyć. Wiara okazuje się już od pierwszego wiersza martwa, nieżyciowa:

Jezus przychodzi tylko w niedziele
(…)
nie wiadomo
czy prowadzi rachunek strat i zysków
nie odpowiada na urzędowe pisma
(…)
wisi na krzyżu bez ruchu
bez prawa azylu

do Ciebie do mnie
wysyła esemesy

(Wiara)

Określa nas teraźniejszość. Żadnej transcendencji poza „cudownym” przekazem elektronicznym. Wiara zmieniła funkcję. Problem w tym, że nie wiadomo na jaką:

uchroń nas od grzmotu pralki
od błysku telewizora
od krzyku radia
od bezlitosnych poborców (…)

Spuści nam spuści
ziści nam
jeszcze po jednym
prosimy Cię Panie

(Modlitwa nie nasza)

Są to wiersze często krytyczne wobec czasów równających wszystko, odbierających ostatnie ślady tego, co pionowe. O tym też (zgodnie z deklaracjami autora) mówi tytuł – być może coś innego niż bieżące spojrzenie na poezję i problemy, z którymi się zmaga. Powrót do modernizmu odbywa się ze wszystkimi tego wadami i zaletami: poza podjęciem porzuconych wątków trafia się moralizatorstwo:

warto czynić dobro
bez względu na wyznanie

(Apostołowie)

Pomijając obiegowość tego stwierdzenia, być może niewartego powtórzenia w wierszu z ambicjami wartościującymi, zupełnie pominięto próbę określenia, czym jest dobro. A nie jest to pytanie bezzasadne w czasach, kiedy walka z wszechobecną niejednoznacznością powinna mieć silniejsze argumenty niż jej zignorowanie. „Warto czynić dobro” – to mogło wystarczyć dziesiątki lat temu, kiedy „dobro” było dość jasno sformułowane, choć już wtedy to zdanie byłoby banalne. Dziś potrzeba znacznie silniejszych narzędzi niż przyzwyczajenie, aby uściślić wartości, mające tendencję do samoistnego rozpadu.

Zaletą książki jest postawienie dylematu, który można streścić jako pustka po wartościach i jest to postawienie w ciekawszy sposób niż sentymentalne narzekanie, że kiedyś było lepiej. Mestwin bierze sobie dużo ze współczesności, zauważa tylko, że nie zaspokaja ona wszystkich potrzeb. Owo „czynienie dobra” jest jakąś propozycją, choć niewystarczającą. Irracjonalne trwanie przy próchniejących słupach granicznych ma w sobie coś wzruszającego, romantycznego. To jednak za mało, chociaż jest coś w poezji Mestwina, co daje jej pewne światło. To próba kontynuacji zmagań prowadzonych przez Różewicza, na co sam autor się chętnie powołuje i (w drugim rzędzie) w ogóle przez innych poetów powojennych. I nie jest to zmaganie z czasem bieżącym, raczej ze zjawiskami stałymi, rozciągniętymi na całą historię. Stąd może i ton wierszy, i pewna nieprzystawalność do realiów, innych przecież niż pięćdziesiąt lat temu. Jest to mimo wszystko brak wykończenia – problemy ogólne rzadko bywają interesujące, jeśli nie poda się ich w postaci szczególnej, przystającej do własnego wycinka dziejów. Samo ogólne odcięcie się od współczesnej estetyki nie jest jeszcze jej rzetelną krytyką.

W którejś z recenzji zbioru znalazłem zdanie, że pojawił się następca Szymborskiej. Zdanie raczej w złym guście, nie musimy aż tak szybko udowadniać, że możemy Szymborską kimś zastąpić. Zdanie poniekąd też krzywdzące dla Mestwina, bo ustawiające go w wyścigu z kimś, z kim musi przegrać, przynajmniej na razie. I w końcu o tyle niecelne, że stylistyka obojga autorów jest zdecydowanie inna. Jeśli wpisywać Mestwina w jakiś nurt, to dużo więcej podobieństw można znaleźć właśnie z poezją Różewicza, choć i w tym wypadku ewentualne trąbienie o „następstwie” byłoby co najmniej niesmaczne. Może się jednak okazać, że odżyją ciekawe i zapomniane już dialogi poetyckie, jak ten, który toczył się pomiędzy Różewiczem i Miłoszem. Zwłaszcza wobec działalności innych młodych poetów balansujących w tym samym rejonie, jak Dakowicz i Samsel, zmagających się z moralnością i wartościami.

Wracając do języka wierszy – trafiają się frazy dające do myślenia, wychodzące ponad utyskiwanie nad upadkiem wartości:

może to niemodne
wierzę w socjalizm

i Matkę Boską amen

(Wyprane pokolenie)

To więcej niż prowokacja. To próba określenia (jak w tytule) miejsca dla ludzi żyjących na pograniczu ustrojów. Światy sprzed i po transformacji są skrajnie różne, a ich użytkownicy – relatywnie młodzi (Mestwin to rocznik 1969), zdolni do przyjęcia obu realności. I zderzenia ich ze sobą. Tomik „Być może coś innego” jest próbą dokonania takiego właśnie zderzenia, oby nie ostatnią, bo temat nie jest wyczerpany.

Ogólny obraz książki jest pozytywny, choć część wierszy odstaje jakością od pozostałych. Niekiedy są to pamiętnikarskie zapisy ze słabymi puentami (wiersz „***”, kończący się zdaniem wciąż jeszcze chcę/ nie wiem jednak czego), czasem niepotrzebne dopowiedzenia („Jak tramwaj”, zaczynający się cytatem niejakiej Poli Pasławskiej masz serce jak tramwaj, który jest znakomity, a reszta wiersza jest poświęcona wyjaśnieniu, o co mogło owej Poli Pasławskiej chodzić i nie ma w tym wyjaśnieniu niczego, co nie byłoby zbędnym dopowiedzeniem). Ale są i mocne momenty. Wodospad – zamczysko strumienia (Wiersz nocą), o umarłych wcale można/ nie mówić przecież/ podobno wszyscy święci// nawet gdyby rdzewieli/ jak stara miłość i w ogóle/ na przykład rower w trawie (O umarłych wcale).

Tomik jest niespójny. Podsumowuje, rozlicza. Mestwin wydał też „Elegie gdańskie”, zbiór poematów utrzymanych w jednolitej stylistyce i stanowiących dobrze skonstruowany cykl. Kierunek jest interesujący, brakuje głównie szlifu i wysublimowania. Wiem, że powstaje kolejny materiał, który ma szansę rozwinąć wątki w bardziej usystematyzowany i dopracowany sposób. Być może w coś jeszcze innego.

Sławomir Płatek

 

Autor: Andrzej Mestwin
Tytuł: Być może Coś innego
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Tysiąclecia, Gdańsk 2011
ISBN: 978-83-934228-1-4

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.