Drukuj

Prawdę mówiąc, nie wiem co recenzuję. A ściślej - bez wątpienia recenzuję niezłe wiersze, ale czy to jest tomik? Postaram się jakoś rozstrzygnąć dylemat (i w ogóle go uzasadnić) pod koniec.

Ewa Poniznik (jak twierdzi) nie była zainteresowana pisaniem poezji. Bardziej prozy, ale dobre lub złe towarzystwo zwróciło ją ku wierszom. Studiuje filologię rosyjską, obecnie (czerwiec 2012) na stypendium w Moskwie. Pochodzi z Kujaw, stale mieszka w Trójmieście.

Pisać o seksie, piciu alkoholu i nocnych eskapadach chce (i podobno umie) wielu. Ale nie temat i nie temperament nadają walory tym wierszom. W tekstach Poniznik znajduję coś, co wydaje mi się (to bardziej subiektywne poczucie niż jakaś próba generalnych rozstrzygnięć) rodzaj błysku, dziwną energię, którą emanowała na przykład Poświatowska (do której wpływu zresztą Ewa Poniznik się przyznaje) i w ogóle szereg poetów zwanych „wyklętymi”, a lubianych tak naprawdę nie tyle za odważne obyczaje, co za osobliwą duchowość otaczającą ich obrazoburcze utwory. Zbiór otwiera tekst „(nie)czystość”:

biała sukienka
zasłaniająca
czystość
pięcioletniej dziewczynki

ubrudzona
po upadku
w przydrożnej kałuży

zapowiedź
grzechu
którego
dwudziestoletnia kobieta
szczerze
nie żałuje

Czy inspiracją było stare zdjęcie? Gruntem do powstania tych tekstów było organoleptyczne, doświadczalne, laboratoryjne sprawdzanie życia i (w warstwie języka) operacje na frazeologizmach:

kup teraz sprzedane
wykonało się

(droga krzyżowa)

nie ma tego złego
co by nas nie spotkało

(gramatyka współczesnych rozstań)

ślubując mu
miłość wierność
i że go nie opuszczę
aż do rana

(Maria Magdalena pisze list)

czas przygotować nową (recepturę)
zaparzyć
na gorącym uczynku

(rzeczy ostateczne)

Publikacja zawiera wiersze starsze i nowsze. Różnica między nimi jest znaczna. O ile w starszych głównym budulcem wiersza jest sama wersyfikacja z ubogimi ingerencjami stylistycznymi, o tyle w nowszych - tło obyczajowe, nawiązania do toposów i twórczo przekształcone cytaty z pokrewnej literatury. Wersy wydłużają się, myśli nabierają złożoności. Poniznik próbuje określić duchowość poprzez seks. Nie jest to nowy pomysł, ale wykonanie brzmi przekonująco. Podobnie z poznaniem świata - wydaje się, że wystarczającym narzędziem do tego jest poznanie własnego ciała, którym można określić całą rzeczywistość.

Autorka tkwi nie tylko wyobraźnią poetycką, ale i obyczajową w latach 60. Nikt nie wie, czy wykorzysta potencjał ówczesnego wrzenia. Być może nie jest on wyzyskany do końca. Przyjemnie jest jednak poczytać coś, co mieści się w autentycznej stylistyce bliskiej Wojaczkowi czy Poświatowskiej, a nie jest wątłą podróbką zbuntowanego ego. Sporo tu liryzmu, „życiowości”, a erotyczno - pijackie eskapady opisane są bez śladu wulgarności.

i uśmiechnęły się uda moje
za pięć dwunasta do księżyca
w rozgłosie fal upadając po raz chciany
symfonia piasku chrzęściła we włosach
a białe motyle przedzierały się do ścian
profanowanej świątyni

(kac niemoralny)

Głównym problemem tych wierszy jest niemal dosłowne cofnięcie ich formy o kilkadziesiąt lat wstecz. Nie jest to naśladownictwo, ale wciąż jest to silna zależność. Sceneria, czasem przegadanie, często opowiadanie oczywistości, natrętna enteroza. Przykładów nie przytoczę, bo w wielu już przytoczonych (z innych powodów ciekawych) fragmentach widać też i owe wady. Recenzja jest więc raczej zapowiedzią wschodzącego talentu młodej poetki niż otrąbieniem triumfu. Myślę jednak, że dobrze być tym, który zapowiadał, mam nadzieję, że za jakiś czas powiem „a nie mówiłem?”

O ile staram się unikać poświęcania zbędnej uwagi materialnej formie tomików, tym razem zrobię wyjątek. Zbiór został wydany przez stowarzyszenie SSAK w Gdańsku. Jak napisano na stronie redakcyjnej, „Wydanie tomiku jest nagrodą za zajęcie pierwszego miejsca” w konkursie poetyckim z okazji Światowego Dnia Kobiet. Uchowaj nas Panie od takich nagród. Przypomina mi się stary dowcip o podrzędnym teleturnieju, gdzie finalista wygrywa lutownicę, a w puli nagród nadal do wzięcia jest czapka śliwek. Książeczka formatu A6, bez numeracji stron, cięta najwyraźniej na ręcznej gilotynie, szyta zszywaczem. Czcionka „comic sans”. Redakcja techniczna, skład, łamanie: Zenobi Guru (też bym się nie przyznał, że jestem projektantem takiego knota). Redakcja: Ewa Poniznik (fundatorzy „nagrody” nie znaleźli żadnego redaktora, debiutantka musi sobie poradzić sama). Całość sprawia wrażenie amatorskich „kserotomików”, jakie z kolegami robiliśmy sobie w połowie lat 90. A obecnie kosztem 150 zł. każdy może sobie taki „debiut” wytworzyć w pełnym nakładzie na domowej drukarce, zamawiając prywatnie ISBN. Podobno osoba odpowiedzialna za tę tragifarsę już dla SSAKa nie pracuje, ale marna to pociecha.

W całym tym nieszczęściu jest jedna szczelina. To jeszcze nie jest popsuty debiut. Publikacja spełnia warunki, żeby ją zaliczyć do „arkusza poetyckiego”. Jej objętość (osiemnaście wierszy), forma, nakład, dystrybucja – to nie nadaje się do traktowania jak pełnoprawny tomik poezji (wydawca obiecywał tomik, ale nie dotrzymał słowa) i chyba można się śmiało umówić, że prawdziwy debiut jeszcze na poetkę czeka. I dobrze. Jeśli jej wiersze będą nabierały jakości w takim tempie, jak w przekroju „Czasu Teraźniejszego Niesumiennego”, tomik może być naprawdę dobry.

Sławomir Płatek

 

Autor: Ewa Poniznik
Tytuł: Czas Teraźniejszy Niesumienny
Wydawca: Grupa Plus, Pruszcz Gdański 2011

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.