Drukuj
Krzysztof Gryko - rezonans

Są takie projekty, do których trudno się odnieść, nie wiadomo, co z nimi zrobić, jak je nazwać, zakwalifikować, opisać. Krytyka zabiera się do nich jak pies do jeża albo nie zabiera się do nich wcale. Trochę tak jest z rezonansem Krzysztofa Gryko. Autor już wcześniej pokazał, że gra z formalną stroną wiersza, wykorzystanie jego wizualności i rytmiczności to dla niego ważne elementy nie tylko konstrukcyjne, ale też semantyczne (patrz Poślizg). Korzysta z tego również w najnowszej książce, ale tu pomysł jest zgoła inny, choć niezwykle czytelny. Tytuł jest właściwie odpowiedzią na wszystko, to idealny wytrych, jedyny klucz, punkt wyjścia i dojścia. Ale – jak widać – chociaż jest tak prosto, nie poprzestaniemy na tej konkluzji. Wszak to dopiero początek tej recenzji. A więc musi być coś jeszcze.

W odniesieniu do rezonansu pojawić się mogą dość różnorodne określenia. Najpierw kilka od Karola Maliszewskiego: wieloznaczna typografia, dadaistyczny performance, pomieszanie społecznego z lirycznym. Wszystkie jak najbardziej na miejscu. Może być ich jednak znacznie więcej. Bez obaw dołożyłabym do tego: lingwizm, awangardę, nawiązywanie do tradycji poezji konkretnej, pozostawanie na obrzeżach liberatury (obrzeżach! – żeby ktoś mi nie zarzucał, że nazywam to liberaturą, bo byłoby to solidne nadużycie). Wydaje mi się jednak, że jest jedno określenie, które do rezonansu pasuje szczególnie. Jest nim konceptyzm. Tak – ten stary, dobry, barokowy konceptyzm, choć zupełnie świeży. Krzysztof Gryko fakt, że jest muzykiem, przełożył nie tylko na muzyczną stronę wiersza (a jest tu wyraźny rytm, refren, są zapętlenia lub może nawet lejtmotyw). Udało mu się także powiązać muzyczność z wizualnością i wykorzystać zjawisko rezonansu jako zasadniczy (a właściwie jedyny) element organizacyjny książki jako całości. Jest to koncept przemyślany od A – okładki do Z – czcionki, przeprowadzony absolutnie konsekwentnie. Wszelkie wahania czy wychylenia mieszczą się w koniecznej amplitudzie drgań. Za ten pomysł i za tę konsekwencję – bez dwóch zdań brawa.

Jak dokładnie przekłada się rezonans na zawarte w tomie wiersze? Różnorako. Zjawisko rezonansu rozumiemy tu i jako zjawisko czysto fizyczne, i jako takie szczególnie ważne dla muzyki (rezonans akustyczny). Nie wdając się w jakieś zawiłe tłumaczenia (bo to absolutnie nie moja bajka), starając się mówić prosto: rezonans objawia się wzrostem amplitudy drgań, a amplituda drgań w tej poezji wyraża się w wielkości czcionki, która jest zmienna. Rezonans akustyczny umożliwia generowanie określonego tonu; taką rolę przyjmuje autor lub podmiot, który generuje dany wiersz. Wiersz zaś jest tu swoistym pudłem rezonansowym wzmacniającym dźwięk. Wzmocnienie odbywa się nie tylko poprzez powiększenie liter w ogóle (cała książka zmieściłaby się na kilku ledwie stronach przy użyciu standardowej wielkości czcionki – pytanie oczywiście co to jest standard), ale również poprzez wprawianie języka w różnego rodzaju drgania. Lingwizm bierze się tu z zupełnie innej strony – bo z konceptyzmu. Rezonować to przecież drgać z siłą wzbudzającą te drgania; siła musi być duża, przekłada się bowiem na dużą czcionkę i na nieustannie drganie słów oraz znaczeń (mięta i po / krzywa mięta / i pokrzywa mi / ęta i pokrzywa / mięta i pokrzy / wa mięta i po / krzywa mi / nięta). Ale rezonować to tez współbrzmieć, współdrgać – a to dzieje się w ciągle przetwarzanych wierszach, stanowiących refren, mantrę, budulec całej konstrukcji.

Karol Maliszewski pyta: I co się chce tym układem poetyckiej przestrzeni powiedzieć? Że widzimy tylko to, co chcemy widzieć? Że przy lekturze małego, lejącego się druku połowę rzeczy by nam uciekło, nie przemówiło? I odpowiada: Coś w tym jest. I to coś przemawia za tym, że nie jest to pusty eksperyment. Pozwolę sobie zgodzić się z tą opinią. Niewątpliwie rezonans jest po coś, wytrąca z równowagi, poszerza normę. Ale też należy podkreślić, że jest to projekt jednorazowy i może działać tylko jako gest (performatywny) właśnie, bez szans na powtórkę, poprawkę, aneks. Ten eksperyment poecie się udał. To książka dobra, choć nieporywająca. Z zastosowanego pomysłu autor wycisnął chyba wszystko, co mógł. Czytelnikowi pozostaje poszukiwanie śladów tego konceptu i czerpanie przyjemności z lektury; brzmieniowo jest to naprawdę eleganckie. Ma się jednak pewien niedosyt, jest trochę za łatwo, trochę zbyt gładko; za dużo na tacy, za mało pod stołem.

Choć teksty te krzyczą do czytelnika (a może też na czytelnika), nie można dać się stłamsić duża czcionką. Dzieje się tu wiele ciekawych rzeczy na poziomie języka. Są tu bardzo ładne frazy, to w ogóle po prostu dobre wiersze lub też dobry wiersz / poemat (w spisie treści poszczególne fragmenty są tytułowane, ja jednak przychylałabym się do postrzegania rezonansu jako pewnej nierozerwalnej całości). Autor daje się poznać jako liryk, ale też jako humorysta i czujny obserwator. Stara się wycofać z obszaru wiersza i zostawić czytelnika sam na sam z muzyką, pozwolić mu rezonować z tekstem.

Gryko zatrzymuje odbiorcę, stosując metodę z reklam: czcionka musi być duża i przyciągać wzrok, żeby komunikat został zauważony. Informacja zostaje skondensowana, bo inaczej nikt nie zechce się z nią zapoznać. W ten sposób autor każe się zastanowić nad sposobem działania wiersza i nad sposobem działania rzeczywistości. Bo jeśli to między rekla / mami filmy  / o zwierzętach, a nie odwrotnie, to czasu antenowego, na to, co ważniejsze jest zdecydowanie zbyt mało. Ale trzeba go wykorzystać do maksimum. Powiedzieć więcej z użyciem mniejszej ilości słów. Powiedzieć szybko, ale żeby to miało jakieś działanie długotrwałe. Żeby rezonowało.

Anna Mochalska

Autor: Krzysztof Gryko
Tytuł: rezonans
Wydawca: Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2016
ISBN: 978-83-62733-32-3

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.