Drukuj
Michał Kozłowski - Gadane

Oto Michał Kozłowski oraz jego Gadane. Nagradzany autor, nagradzany tomik (debiutancki). Absolwent Studium Literacko-Artystycznego (a książek Studium zawsze jestem ciekawa). Zaglądam do środka, a tam same krótkie teksty. I już cieszę się jak dziecko, bo zwięzła poezja zawsze była tą, która podobała mi się bardziej. Wiersze dłuższe niż strona wzbudzają we mnie strach i jakąś instynktowną niechęć. Do tego jeszcze jakaś taka dzika, kolorowa okładka. Poczułam się tak, jakbym odpakowywała prezent, który ktoś przygotował specjalnie dla mnie. Zabrałam się do wnętrza tego ślicznego pudełka i… nie znalazłam w nim prawie nic.

Zasadniczo zgadzam się ze wszystkim, co jest zawarte w posłowiu do tomiku. I z prawie wszystkim, co w ogóle o tej książce napisano. Tylko brakuje mi jednoznacznej deklaracji recenzentów: to za mało. Kozłowski prawdopodobnie zrealizował zadanie, jakie sobie postawił. W pewnym sensie jego tomik wyróżnia się na tle innych, jest w jakiś sposób osobny, ma charakterystyczny styl. Nie da się zaprzeczyć, że bardzo często jest w tych tekstach zawarta nienachalna, przyjemna muzyczność, są chwytliwe, wpadają w ucho. Autor operuje grami językowymi okraszonymi ironią i sporą dawką humoru, które często napędzają fabułę poszczególnych historii. To wiersze błyskotliwe, inteligentne, dające świadectwo naprawdę wnikliwej obserwacji rzeczywistości. Gadane zawiera takie hasła, które śmiało można określić kolejnymi prawami Murphy’ego, jak np. Bo tak już jest, / kupujesz lampki choinkowe, które działają w sklepie, / a po powrocie do domu, już nie. czy Zawsze słyszę czajnik, gdy wchodzę do wanny. Jednocześnie tematy poruszane w tomiku nierzadko są ważkie, często osobiste, a spłycane specjalnie: przez język, przez kulturę, przez autora. Dla mnie w tym momencie pojawia się ściana: jeśli banalizujemy wszystko, jeśli pragniemy tandety – to musielibyśmy pójść dalej (albo włączyć disco polo). Jeśli zaś chcemy na poważnie pokazać, że nie podoba nam się świat, który pozbawia znaczeń i jeśli chcemy to zrobić, posługując się jego językiem, to musiałoby być to zrobione lepiej, bo obok błyskotliwych fraz (jak Skazani na show szczęk czy Boję się miłości jak lekcji basenu. / Nie mam sznurka w slipach i trochę jest głupio.) pojawiają się też takie, którym czegoś brakuje, które można zastąpić innymi i tekst zyska, a nie straci, które są toporne lub banalne (Jestem zmyślony, jak miłość z lego.). Paradoksalnie receptą byłoby tu chyba popracowanie nad zawartością poprzez redukcję. Tych językowych i obserwatorskich błyskotek w Gadanym jest naprawdę pełno, ale przecież nie tylko od tego zależy wartość wiersza.

Tomik Kozłowskiego jest dla mnie poetycką realizacją ustaleń kulturowych. Językowym dowodem, że jest tak, a nie inaczej, że my jesteśmy tacy, a nie inni. Stanisław Stabro w posłowiu nazwał Gadane przykładem poetyckiej wersji postmodernistycznego konceptu „work in progress”. Niech i tak będzie, wychodzi na to samo. Uważam, że jest to projekt jednorazowy, więcej na tym polu zrobić nie można. Poeci, co oczywiste, korzystają z postmodernizmu, eksplorują współczesność, język wulgarny i kolokwialny, itp., itd., ale zwykle to wszystko czemuś podporządkowują. Tu jest to raczej klucz do, sens i język współpracują, by powiedzieć: i w ogóle, i w szczególe to nie chodzi nam o nic albo nie wiemy, o co nam chodzi. Grunt to mieć gadane. Zagadajmy to nic, może wyda się mniej puste. W tym momencie odbioru i swojego rozumienia książki Kozłowskiego zaczynam czuć się źle. Bo wydaje mi się, że diagnoza zawarta w tomiku nie jest niczym nowym, nic nie wnosi, ani nawet nie realizuje tego zagadnienia w taki sposób i takimi środkami, które byłyby na tyle wyjątkowe, że pociągnęłyby całą resztę. Tak – to przyjemna rozrywka. Tak – nie bezrefleksyjna. Tak – inteligentna. Ale nie wybitna. Nie taka, którą warto powielać, bo inaczej zje się sama, zapętli, będzie po nic. Dowodzi tylko, że od kiedy kultura zaczęła być produktem, trzeba akceptować jej istnienie w wielu kopiach. Nieskończone powielanie bezsensu, nieustanne idem per idem. Stabro pisze: Michał Kozłowski jest przedstawicielem roczników lat osiemdziesiątych, realizujących skrajnie odmienną i bardzo charakterystyczną dla tej formacji artystycznej i intelektualnej koncepcję poezji. I naturalną koleją rzeczy formacja ta oczekuje od poezji czegoś zupełnie innego niż jej poprzednicy. Skoro już posługujemy się takim językiem i takimi uproszczeniami, bardzo proszę: Anna Mochalska jest przedstawicielką roczników lat dziewięćdziesiątych i naturalną koleją rzeczy oczekuje od poezji czegoś zupełnie innego, niż dało jej Gadane.

Moja niezbyt entuzjastyczna ocena należy chyba do mniejszości, więc może się mylę. Naprawdę próbowałam kilka razy, ale żadna z lektur, niestety, nic nie zmieniła. To recenzja, jest absolutnie subiektywna, jest tylko i wyłącznie moim zdaniem. Nawet nie uważam, że Gadane jest złym tomikiem – jak pisałam wcześniej, jest wiele fraz, które mnie ujęły, były świetnie skonstruowane. Ale w całości powiedziałabym, że Gadane jest po prostu żadne. Żyję w tym samym czasie, operuję mniej więcej tym samym językiem, ale z Michałem Kozłowskim w tym tomiku dogadać się nie mogę. Mam wrażenie, że do Kozłowskiego-poety dołączyło za dużo Kozłowskiego-tekściarza, trochę jak w jednym z tekstów piosenek zamieszczonych na jego stronie: To będzie proste story, / Uśmiechy i amory (…). Może to ja jestem staroświecka, ale wciąż mi się wydaje, że poezja i disco to nie to samo.

Anna Mochalska 

Autor: Michał Kozłowski
Tytuł: Gadane
Wydawnictwo: Seria Studium Literacko-Artystycznego UJ, Księgarnia Akademicka, Kraków 2014
ISBN: 978-83-7638-486-3

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.