W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Mam przed sobą dwa zbiory wierszy, dwa zapisy straty. Straty tym większej, że w obu przypadkach zakończenie wdarło się tam, gdzie właściwa historia nie zdążyła się jeszcze rozpocząć. Wiersze zawarte w tomach Owoc tarniny Tadeusza Olszewskiego i Blisko bliżej za daleko Małgorzaty Grajewskiej to teksty o całkowicie różnym wydźwięku. Inne są tutaj sposoby wyrażania się, inne – pozornie – tematy czy nawiązania literackie. Tak naprawdę łączy je ze sobą tylko jedno. Oba są zbiorami trenów, próbami odpowiedzenia sobie na pytanie, co właściwie się stało i jak z tym dalej żyć.

Owoc tarniny to zbiór wierszy, które pozornie mogą się wydawać sprzeczne wewnętrznie. Z jednej strony widać tu nawarstwienie najrozmaitszych odniesień kulturowych. Są to nawiązania przemyślane i, w dużej mierze, nieoczywiste, wymagające od czytelnika pewnej wiedzy. Poezję Tadeusza Olszewskiego niewątpliwie można nazwać erudycyjną. Z drugiej jednak strony są to wiersze bardzo niespokojne, rozedrgane, pełne uczuć i przeżyć. To właśnie – zderzenie się ze sobą emocji i precyzyjnych konstrukcji znaczeniowych – jest najbardziej uderzającą cechą tego zbioru. Wiele tu słów o malarstwie i poetach, wiele cytatów wplecionych w wiersz tak, że tylko kursywa daje do zrozumienia, że to cudze słowa – a chwilę później proste wyznanie: „próbuję uwierzyć że twój cień wyjdzie mi naprzeciw”.

To właśnie, nieustanne poszukiwanie cienia, zamglonej choćby sylwetki kogoś, kto już odszedł, wydaje się być właściwą istotą tego zbioru. Drogę, którą ma do przebycia osoba mówiąca, wyznaczają już same tytuły części, na które podzielony został zbiór: „Treny dla Pawła”, „Coraz zimniej”, „Co było, co jest”.

Z „Trenów dla Pawła” wyłania się zapis wspomnień. W istocie, są to kolaże z minionych już wydarzeń i tego, co pozostało. Po ludziach zawsze zostaje wiele rzeczy. O ile jednak szczoteczkę do zębów czy koszulkę można wepchnąć na dno szafy, zdjęcie postawić na biurku, kwestia pamięci nie jest już taka prosta, wspomnienia pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach. „Jest koniec lutego właśnie zakwitły przebiśniegi” – pisze poeta, jednak tym razem wiosna nie niesie ze sobą nadziei, bo osoby, której chciałoby się pokazać te kwiaty, już nie ma. To właśnie zestawienie „nieobecnej” teraźniejszości z „obecną” przeszłością sprawia wstrząsające wrażenie. Cały cykl w istocie składa się na jedną opowieść, mówiącą o tym, że chociaż świat niby trwa nadal, nic już nie jest takie samo. Teraźniejszość miesza się z przeszłością, a bohater wierszy chcąc nie chcąc przeprowadza czytelnika przez świat własnych wspomnień w sposób tak plastyczny, że nie sposób nie wyobrazić sobie tego, o czym pisze – obrazów zwyczajnego ludzkiego życia, spokojnego i szczęśliwego, nawet pomimo przejściowych kłótni czy nieporozumień, życia, w którym nie trzeba było bać się „lotnisk kontroli paszportowych nieba nad pustynią”, bo był ktoś, kto potrafił oswoić ten lęk. Są to wiersze smutne, ale pisane w momencie, kiedy uczucia wciąż coś jeszcze znaczą, a żałoba jest jeszcze na tyle świeża, że nie ma mowy o całkowicie normalnym życiu.

„Coraz zimniej” z kolei to opowieść o narastającej pustce i samotności. W momencie kiedy mija pierwszy ból, zaczyna być cicho. Nie ma tu miejsca na rozmyślanie o niesprawiedliwości. Tak naprawdę – można dojść do wniosku, czytając tę część – nie ma miejsca na nic, bo też i nic nie wydaje się już ważne. Wstrząsający dla mnie obraz wyłania się z wiersza „Nikt”. „Sąsiedzi mówią, że nikt tam nie mieszka” – podsumowuje swoją historię o zbyt dużym domu narrator wiersza. Dom rzeczywiście może sprawiać wrażenie opuszczonego, bez żadnych głosów, w ciemności i z wybujałymi ponad miarę zaroślami. Podobne wrażenie pewnego zagubienia i zobojętnienia sprawiają wszystkie inne wiersze z tej części tomu. Pozornie jest ona najprostsza w odbiorze, niewiele tu aluzji, niewiele niezrozumiałych dla każdego słów. Być może to właśnie ta prostota wyrazu jest taka wstrząsająca. Proste zdania, krótkie teksty, pozornie lapidarne i niewiele wnoszące, każdym kolejnym wersem coraz silniej uderzają w czytelnika. Widać tu obraz człowieka, który tak naprawdę dopiero teraz uświadomił sobie rozmiar straty, której doświadczył i wciąż jeszcze nie ma pojęcia, co dalej z tym zrobić. Z każdego kolejnego wiersza przebija silniejsze uczucie opuszczenia i odrzucenia. Jest to też jednak zapis swoistego „oswajania lęku”, którego punkt kulminacyjny widać w ostatnim wierszu tej części noszącym znamienny tytuł „Wstecz”. To tutaj po raz ostatni widać zwrócenie się osoby mówiącej ku przeszłości. Jednak bohater wiersza w istocie zdaje sobie sprawę, że to, co robi, nie ma sensu, że przywoływany przez niego obraz „zdążył pokryć się pleśnią, spłowieć.”

Wtedy nadchodzi czas, by próbować ułożyć sobie życie od nowa. Tak naprawdę jednak trudno powiedzieć, czy to rzeczywiście powrót do normalnego życia jest głównym tematem części „Co było, co jest”. Dla mnie jest to część najtrudniejsza w odbiorze, sprawiająca wrażenie zawieszonej w czasie przestrzeni. Niewątpliwie, to również jest opowieść o odchodzeniu, tutaj jednak trudno jest wskazać jednoznacznie bohatera wierszy, podobnie jak adresata wypowiedzi. W istocie, wydawać by się mogło, iż historia dwojga ludzi z poprzednich poddziałów zlewa się tutaj z podobnymi jej historiami z przeszłości. Starożytność, przez którą „płyną galeony z wojownikami” zlewa się tutaj z gorącym latem 1932 roku, Jacques Prevert z samym podmiotem lirycznym. Tak naprawdę bowiem strata, podobnie jak pragnienia czy upływ czasu, są takie same w każdej epoce, nawet jeśli zmienia się sposób pisania o nich, zmieniają nazwiska twórców i ich bliskich, których los jest już przesądzony. Zmienia się tło. Główny problem pozostaje ten sam. Tak naprawdę historia straty, takiej jak przedstawiona w tym tomie, mogła się już zdarzyć, „już ktoś ją kiedyś opowiedział”, jak pisze poeta w ostatnim wierszu tego tomu, „Jacques Prevert nie rozmawia z nikim”. Być może to właśnie jest głównym przesłaniem tej części zbioru?

Trudno powiedzieć, co sprawia, że wiersze te są tak plastyczne w odbiorze – klarowność przekazu, prostota, a może szczerość zawartych w tym zbiorze słów. Jakikolwiek jest fenomen tego zbioru, czytając go, odnosi się wrażenie, że patrzy się przez okno w czasie wiosny – wiersze te są napisane z subtelną elegancją i powagą, a mimo to doskonale widać, że aż kłębią się w nich emocje, które tylko czekają, żeby się rozwinąć. „Owoc tarniny” to jeden ze zbiorów, w których charakterystyczna, dość szeroka fraza nie wiąże się – na szczęście – z przeciążeniem utworu. Wręcz przeciwnie, słowa dobrze współbrzmią ze sobą, nadając książce charakterystyczny klimat, który wyróżnia ją na tle innych pozycji. Niewątpliwie, to właśnie bardzo umiejętne operowanie słowem sprawia, że wiersze te tak przyciągają uwagę. Niewątpliwie, jest to w moich oczach pozycja godna polecenia, już choćby ze względu na swoisty dualizm prezentowanych tu utworów, a więc umiejętne połączenie poezji erudycyjnej i emocjonalnej w jedną, dobrze ze sobą współgrającą całość.

Nieco inny w wydźwięku jest zbiór Blisko bliżej za daleko autorstwa Małgorzaty Grajewskiej. Z okładki patrzy na mnie twarz czternastoletniego chłopca, który teraz byłby w moim wieku. Kiedy zaś zaczynam czytać, widzę kolejną opowieść o stracie, tym razem płynącą z ust matki. Opowieść będącą zarówno skargą, jak i wspomnieniem tego, co już minęło. O ile wiersze Tadeusza Olszewskiego klimatem przypominały wczesną wiosnę, tutaj mamy do czynienia z latem, i to w pełnym jego rozkwicie. Widać to już nawet po samych słowach, których używa autorka – co chwila pojawia się tutaj światło, słońce, rozgrzany asfalt… Gdyby można było powiedzieć o „czasie akcji” zawartych w tym tomie wierszy, z łatwością można by było wskazać na lato, nie tylko jak na porę, w czasie której wszystko się zaczęło, ale jako na przeciwieństwo wiosny. Wtedy właśnie, pod pozorem nawału kolorów i procesów życiowych, natura osiąga pełnię i popada w pewien zastój, by w zaledwie chwilę później nieuchronnie podążać do znacznego spowolnienia lub zaniechania procesów życiowych w czasie zimy. Tak i w tych wierszach, matka jest boleśnie świadoma, że nieważne, ile wspomnień i pamiątek zachowa, jej dziecko i tak nie powróci. Są to wiersze wyjątkowo bezpretensjonalne i szczere w tym, co próbują przekazać czytelnikowi. Nie ma tutaj patosu i wielkich słów, ich język jest bardzo uniwersalny.

Znamienny jest dla mnie już sam pierwszy wiersz, „Ważka”. „Nie wiem, kiedy sfrunęła, brunatna i ciężka,/ ale usłyszałam jej szept, że utracę złote dziecko” – mówi matka. Wszystko to dzieje się właśnie w pełnym rozkwicie lata, wśród kwiatów i ziół. Wydawać by się mogło, że jest to czas, kiedy śmierć nie ma prawa nadejść. Być może to dlatego odpowiedź na te niepokojące słowa jest prosta: „Nie wierzę, przecież słońce ogrzewa nam stopy…” Oczywiście, okazuje się, że tak naprawdę koniec może nadejść w pełnym słońcu i to właśnie dobitnie uświadamia nam każdy z wierszy zawartych w zbiorze „Blisko bliżej za daleko”. Rozgrzany słońcem asfalt zestawiony tu jest z plamami krwi, po lirycznych wierszach przypominających ludowe kołysanki następują chłodne wyliczenia: „W lipcu odnotowano 602 wypadki drogowe (...)”. Właśnie z powodu takich niuansów zbiór, który na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie, jakby zamieszczone w nim teksty były ułożone w niemal przypadkowej kolejności, po dokładniejszym przeczytaniu sprawia jeszcze bardziej wstrząsające wrażenie. Poczucie straty jest dla czytelnika jeszcze bardziej wyraźne, kiedy chwilę przed nim czyta się opis nieistotnego pozornie wspomnienia, statystyka poraża, kiedy można sobie uświadomić, że jej częścią był chłopiec, który jako niemowlę nosił niebieskie buciki. To przenikanie się dwóch światów, choć momentami przytłaczające, nie pozwala ani przez chwilę wątpić, że to, o czym się czyta, jest realne.

Wiersze Małgorzaty Grajewskiej są w istocie listami kierowanymi do syna. Z listów tych wyłania się obraz człowieka, który stracił grunt pod nogami. „Myślałam: złamana noga, dwie nogi, kręgosłup…/ Śmierć dziecka nie mieści się w wymiarach” – czytamy w wierszu „Zła wiadomość” i jest to w istocie najlepsze podsumowanie całego zbioru. Mimo to, a może właśnie dlatego, powstają wciąż nowe wiersze, kolejne słowa skierowane prosto do syna. Tak naprawdę nie da się jednoznacznie powiedzieć, co jest ich główną tematyką. Można założyć, oczywiście, że jest to po prostu próba przedłużenia kontaktu, nadzieja na to, że za pomocą słów uda się utrzymać z nim choćby jednostronne połączenie. Być może w części tak jest, skoro, jak mówi sama matka: „teraz mam z tobą synku rozmowy jakich nigdy nie miałam”. Widać tu jednak także echa wspomnień, opowieści o tym, co zostało i tym, co jest obecnie, tęsknotę – bo nie da się śpiewać kołysanek i ocierać łez, gdy dziecko wyrasta „hen poza horyzont”. Wszystko to jest trudne, jednak zdaje się, że tym, co najbardziej przeraża matkę jest brak pamięci. Dopóki pamięta syna, nawet jeżeli cierpi, ma świadomość, że on był, że wciąż w jakikolwiek sposób może się z nim skontaktować – choćby przez wiersze, bez szans na odpowiedź. Tymczasem sama autorka pisze, że ma nadzieję, że wiersze pozwolą jej ocalić pamięć, bo w momencie kiedy ktoś, kogo się kocha, odchodzi w niepojęte dla nas rejony, w coś, czego nie rozumiemy i nawet nie chcemy zrozumieć, wtedy tylko pamięć pozwala utwierdzać się w przekonaniu, że ta osoba naprawdę istniała, że to nie był sen. W tym momencie wspomnienia mogą znaczyć nawet więcej niż materialne pamiątki – i być może dlatego tak wiele jest ich w tym zbiorze.

Wydawać by się mogło, że wiersze z tomu Małgorzaty Grajewskiej są prostsze w odbiorze niż Owoc tarniny. Z cała pewnością, są one pisane innym językiem, bardziej bezpośrednim, łatwiej nazywającym uczucia po imieniu. Autorce udało się sprawić, że poezja napisana w sposób „prosty” jednocześnie nie próbuje podważać inteligencji czytelnika ani nie popada w egzaltację. Wręcz przeciwnie, właśnie ta klarowność formy sprawia, że wiersze nabierają nowej głębi, nie zatracając przy tym charakterystycznej dla nich uniwersalności, która sprawia, że każdy może w nich odnaleźć trochę własnych uczuć. Oczywiście, nie można powiedzieć, że są to wiersze pozbawione jakichkolwiek środków poetyckich. Autorce udało się jednak dokonać rzeczy w moich oczach niezwykle trudnej, to jest wprowadzić do swoich utworów metaforyzację i wszystkie inne środki wyrazu w taki sposób, by liryczność wiersza była rzeczywiście „lirycznością”, a nie przesadną i sztuczną próbą ukazania swojej głębi i wrażliwości. Ten właśnie niewymuszony liryzm wierszy Małgorzaty Grajewskiej sprawia, że jej tomik wyróżnia się na tle innych zbiorów poezji funeralnej.

Przeczytałam dwa zbiory wierszy, trenów. Dwa pożegnania, a może raczej – próby rozliczenia się z otaczającą rzeczywistością. Są to mądre, przemyślane pod względem kompozycyjnym zbiory o wyjątkowo wysokim wskaźniku emocjonalności. Tego typu wiersze mogą się podobać albo nie – to już zależy jedynie od czytelnika – dobrze jednak, że powstają. Przecież pismo to jeden z najlepszych sposobów na zachowanie pamięci.

 

Anita Katarzyna Wiśniewska

 

Autor: Tadeusz Olszewski
Tytuł: Owoc tarniny

Autor: Małgorzata Grajewska
Tytuł: Blisko bliżej za daleko
Wydawnictwo: Wydawnictwo Koronis, Bydgoszcz 2013

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.