Drukuj
Urszula Zajączkowska - Minimum

Wydaje mi się, że za często w krytyce literackiej zatrzymujemy się na fasadzie, na tym co jest wokół wierszy, a niekoniecznie w samych wierszach (bo wiersze zawsze są same). Używamy mniej lub bardziej mądrych określeń wymyślonych przez siebie lub innych, wierząc, że one wszystko załatwią – stworzą przestrzeń oswojoną i bezpieczną, pozwolą na zbudowanie intertekstualnej sieci między utworami poetyckimi czy całymi tomikami różnych autorów. Tymczasem spokój i równowaga są niemożliwe, podobnie zresztą jak ciągła wybuchowość, zaskakiwanie, ironiczna gra. Co więc jest? Stan czujności, nieustanna gotowość. Tak jak w Minimum (Wrocław 2017), drugiej książce poetyckiej Urszuli Zajączkowskiej – poetki, którą za Dawidem Jungiem, redaktorem jej debiutu Atomy (Gniezno 2014), nazywa się „świadomą poetyką przyrody” czy „ekopoetką”.

Nie śledziłam dokładnie recepcji Atomów i Minimum, ale mam wrażenie, że pomimo nominacji debiutu do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, i mimo zdobycia za drugi tomik Nagrody Kościelskich, jej twórczość idzie jakby bokiem, być może nie do końca pasuje do aktualnej narracji promującej lirykę zaangażowaną. Ponadto ekokrytyka poezji wciąż nie jest specjalnie popularna i stąd infantylizowanie wierszy, w których relacje człowieka z naturą stanowią istotną kwestię (tak jak chociażby w utworach poetyckich Julii Fiedorczuk czy Edwarda Pasewicza). A przecież jest Zajączkowska wspaniale, niezwykle wręcz zaangażowana w życie (zarówno w „bios”, jak i w „zoe”). Uczy nas, jak patrzeć na nie na wskroś, przekrojowo, pod lupą czy pod mikroskopem – „szłam z głową w koronach/ topól, oglądając ich liści drgania,/ zliczając rytmy i harmonie./ pięknie mi było, daleko myślałam/ o tych topolach, o tym jednym równaniu,/ na wszystko” (w koronach). Szuka zasad, które owe życie regulują, porządkują, nieustannie je ono zachwyca i zastanawia. Dlatego ciężko mi się zgodzić ze stwierdzeniem, że są to jedynie „postróżewiczowskie, postszymborskie, uwrażliwione wiersze o przyrodzie, zachowawcze właściwie na każdym poziomie” (sformułowanie z recenzji Łukasza Żurka[1], za Jakubem Skurtysem).

W przytoczonym wierszu ową marzycielską nieco wędrówkę „z głową w koronach” przerywa zetknięcie ze śladami obecności człowieka, prawdopodobnie w opustoszałym budynku, „gdzie leżał materac, z folii dach,/ garnek na cegłówce, konserwa i jabłko”. Wywołuje ono zażenowanie, „tępy wstyd”, ponieważ podmiot liryczny przypadkiem naruszył czyjąś prywatność. Dlaczego takie uczucie się pojawia? Może dlatego, że nasz kontakt z przyrodą jest wsobny, indywidualny, trudno przetłumaczalny i dziwi nas, kiedy nagle orientujemy się, że znajdujemy się „w środku czyjegoś domu”? Świadomość zewnętrzności (zjawiska przyrodnicze i wszystkie żywe artefakty wokół nas) i jednocześnie wewnętrzności natury (bo przecież jesteśmy istotami biologicznymi, nie możemy uwolnić się od tego, co cielesne) powoduje swoiste napięcie między „ja” a „światem”, także między „psyche” a „somą”, które wiąże się z doświadczeniem obcości. Jest w nas „kościotrup”, który co jakiś czas domaga się uwagi, budzi ze snu. W wierszu kościotrup Zajączkowskiej podmiot liryczny czujący ból kręgosłupa mówi: „nie chcę iść z nim do lekarza, nie chcę go przeganiać./ otwieram oczy, mówię mu:/ – tak, wiem, pamiętam”. Tym samym nadaje podmiotowość temu, co przedmiotowe – ciału.

Zajączkowska w Minimum, podobnie jak w Atomach (notabene jej debiut to biały kruk dzisiaj, udało mi się go przeczytać tylko dzięki uprzejmości koleżanki, która analizowała go w swojej pracy magisterskiej; egzemplarz, chyba jeden z ostatnich, otrzymała od autorki), wybrała język, który odpowiada jej wizji świata. Nie ma w nim eksperymentów lingwistycznych, zawiłości składniowych, bogactwa środków stylistycznych, zbyt wielu semantycznych zabaw, naruszania naszych dotychczasowych odbiorczych przyzwyczajeń względem języka poetyckiego. Autorka posługuje się wierszem wolnym z naturalnie stosowanymi przerzutniami, wersy są krótkie, raz zdaniowe, a raz nie (wtedy nierozbudowane sformułowania lub pojedyncze wyrazy). Można to uznać za brak odkrywczości, ale z drugiej strony odkrywczość kryje się chyba gdzie indziej – właśnie w owej próbie uchwycenia czułości istnienia, ale też w całym jego dramatyzmie (problem bólu roślin i zwierząt), w taki sposób, aby zachować odpowiednią precyzję i prostotę wysłowienia. Ponadto poetka tworzy wyciszone puenty, jak w utworze do muchy: „a ty sobie siedzisz na oknie – / bezczelna kropko/ tylko swojego zdania”  czy Carrefour. lekcja anatomii: „– patrz córko, my mamy/ bardzo podobnie” (w kontekście całego wiersza chodziło o podobieństwo organów ludzkich i zwierzęcych). Przy czym trochę irytujące jest mówienie w jej przypadku o „naukowej precyzji i intelektualnym dystansie do poruszanego tematu” (cytat z Wikipedii, ale sparafrazowany pojawia się on także w innych komentarzach dotyczących twórczości lirycznej warszawskiej botaniczki). Irytujące, bo sugeruje jakoby język poetycki potrzebował „naukowości”, by być precyzyjnym. A wcale tak nie jest! Ponadto, zdaje się to być obce intencjom samej autorki, która w wywiadzie z Adamem Pluszką przyznaje: „Język nauki jest drętwy, aż do bólu precyzyjny”[2]. Podczas uroczystości wręczenia Nagrody Kościelskich powiedziała zaś: „Aby być dobrym naukowcem, trzeba łączyć wrażliwość z, w moim przypadku, z empirią. Żeby móc coś opisać językiem poezji, trzeba pozbyć się wszystkiego tego, a jednocześnie wyrazić się językiem. I teraz spojrzenie na świat – czy jest  bardziej fizyczne czy metafizyczne – zawsze wolałabym dawać czytelnikom do osądu, bo to wszystko, o czym pisze, jest jakby krótkimi wrażeniami z długiego myślenia”[3].

Ta wrażeniowość, impresyjność, połączona z głębokim namysłem jest charakterystyczna dla autorki Minimum. Widać ciągłą gotowość na wyrażenie tego, co niejako jawi się przed jej oczyma. Dlatego też najważniejszy wydaje się u niej zmysł wzroku, uważny, badawczy sposób patrzenia na świat natury, który jest przecież jednocześnie światem ludzkim – tyle, że człowiek na szczycie drabiny bytów został postawiony niesprawiedliwie i arbitralnie – przez siebie samego (?). Przyjrzyjmy się najpopularniejszemu wierszowi z tego tomu – łące: „jakim warunkiem jest to określone,/ i jak policzone,/ że kiedy idę w łące/ i wkładam w nią dłoń,/ to nic mi jej nie zeżre,/ nie połknie, nie zetnie, nie porazi,/ a przecież mogłoby/ naprawdę,/ bardzo mało do tego potrzeba,/ to przecież kwestia/ garstki tylko genów/ i dobrej wtedy pogody”. Uderza w nim świadomość przerażającej walki o życie, odbywającej się w mikroświecie zwierząt zamieszkujących łąkę, która dla człowieka nie stanowi zagrożenia. Jednakże, gdyby jego los potoczył się inaczej – mógłby przecież być jednym z tych malutkich organizmów.

Nie można też zapomnieć o nietypowym religijnym wymiarze twórczości Urszuli Zajączkowskiej. W utworze kościół. deszcz podmiot liryczny nieco przewrotnie mówi o tajemnicy związanej ze stworzeniem świata. Zastrzega, że przyszedł do kościoła tylko po to, by schronić się przed ulewą, że za chwilę zostawi Boga samego z jego „wielką tajemnicą”: „widzisz, ja tu wcale nie przyszłam dziękować,/ za tę twórczość twoją sympatyczną,/ która tylko męczy, strasznie męczy mnie”. Wiersz pogrzeb wyraża zaś refleksję nad cielesnością śmierci. Podmiot liryczny był z kimś na mszy pogrzebowej, ale nie poszedł na cmentarz – zamiast tego wybrali się do baru na mięso, które (pomimo zwyczajności tej sytuacji) w związku z nagromadzeniem czasowników pod koniec wiersza („kroiłam”, „gryzłam”, „przełykałam”, „znikło”) wydaje się być w jakiś drastyczny sposób unicestwiane. W Minimum występuje też wiersz Marysia skierowany do Matki Boskiej: „w wielu esejach tłumaczą/ dlaczego pojawiasz się tylko upośledzonym i dzieciom,/ no więc ja tego nie pojmuję,/ tylko przypuszczam, że właśnie o to chodzi?” czy wiersz bazylika w Bardejowie. ołtarz Bożego Narodzenia: „patrzę na ten ołtarz/ i nie widzę niczego więcej/ jak powykręcane/ martwe drzewo/ jakich w tych górach/ jest wiele”. Jaki jest stosunek Zajączkowskiej do Boga na podstawie tych kilku wierszy?  Trudno jednoznacznie ocenić, ale na pewno wychodzi on poza bezkrytyczną aprobatę boskich działań, choć jednocześnie wydaje mi się, że utwory poetki wypływają z autentycznej wiary. Interesujące jest również to, że we wspomnianych wierszach istotne jest miejsce (kościół) i przedmiotowość figur i obrazów Maryi oraz Jezusa, ponieważ służą one człowiekowi do radzenia sobie z brakiem cielesnej, materialnej  obecności Boga: „częstochowskiej maski boję się/ ze sznytami na policzku”; „za to ta fatimska bawi, trochę, fosforyzujesz w nocy,/ no i czy ty wiesz, że w środku ciebie/ może być zbiornik na wodę?” (Marysia). Z pewnością warto przyjrzeć się bliżej tej kwestii. Warto też przeanalizować dokładnie krótkie utwory prozatorskie (prozy poetyckie? opisy?) towarzyszące rycinom z XIX-wiecznych podręczników do biologii. To w zasadzie inne, choć tworzące spójną całość tomiku, teksty literackie w Minimum. Na przykład: „W plątaninie zasupłanych nitek glonów wydarza się nagle pewna dziwna równoległość. Naprawdę wierzę, że poza koniecznością wymiany informacji dzieje są to też z jakieś formy miłości. Widzimy tę chwilową przytulność, przetasowanie kart genów, a potem wyrzut tego nowego, w przestrzeń, by zaczęło się dziać. Niech się staje albo ginie. Płakać nikt nie będzie, bo płakać trzeba by było na tym świecie bez końca”. Podobnie jak wiersze wolne prozy te pokazują, że w świecie przyrody „jest coś więcej, na co język nauki nie pozwala”[4], na przykład miłość, solidarność, braterstwo. Czy pozwala ową tajemnicę objąć język poetycki? Na pewno jest on jedną z dróg poznania, wyrażenia siebie i natury, umożliwia podjęcie próby zrozumienia tego, co nieprzeniknione.

Drugi tomik poetycki Urszuli Zajączkowskiej, Minimum, stanowi więc intrygujące laboratorium, do którego wchodzi się z zaciekawieniem, ale i pewną dozą nieśmiałości. Laboratorium, w którym padają proste, ale wcale niełatwe pytania: dlaczego tak jest?, kim ja jestem w tym ciągle niezbadanym do końca świecie przyrody pełnym ciekawych zjawisk?. Zadaje je dziecko, które jest otwarte na to, co nieoczywiste, inne i wymykające się suchemu językowi nauki. Czy my takim dzieckiem również jesteśmy? To już zależy od nas, ale na pewno Minimum nas do penetracji siebie i świata zachęca. A ja zachęcam do lektury tej książki.

Jolanta Nawrot

Autor: Urszula Zajączkowska
Tytuł: Minimum
Wydawca: Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2017
ISBN: 978-83-65502-16-2

 


[1] L. Żurek, Wiersze spod lupy, „Mały Format” 06/2017, online: http://malyformat.com/2017/06/wiersze-spod-lupy/ (dostęp: 21.03.2018 r.)

[2] A. Pluszka, U. Zajączkowska, Gdzieś tam jesteśmy, „Dwutygodnik”, 03/2017, online:  http://www.dwutygodnik.com/artykul/7104-gdzies-tam-jestesmy.html (dostęp: 21.03.2018 r.). Dalej tę myśl w tym wywiadzie Urszula Zajączkowska rozwija następująco: „Pamiętam, gdy kiedyś w rozdziale «dyskusja» artykułu naukowego napisałam, że geometria pewnej tkanki jest «beautiful», mimo że cały artykuł był matematyczną analizą tychże geometrii, to wydawało mi się, że mogę pozwolić sobie na taką nonszalancję w dyskusji, ale recenzent to skreślił i powiedział, że mam użyć słowa «interesting». W ostatnim zaś artykule napisałam «interesting» à propos drgań łodygi skrzypu, to recenzent uznał, że brzmi to zbyt osobiście, a poza tym gdyby nie było «interesting», tobym o tym nie pisała”.

[3] Nagroda Kościelskich 2017, realizacja R. Cielek, O. A. Gibowski, 17 października 2017 r., online: https://www.youtube.com/watch?v=7eZEkLEP30Q&t=42s (dostęp: 21.03.2018 r.).

[4] Sformułowanie zawarte w tytule tej recenzji zaczerpnęłam z wypowiedzi Urszuli Zajączkowskiej, utrwalonej w filmiku Tańcząc w ciszy produkcji Papaya Films. Online: https://www.facebook.com/papayafilms/videos/10155288584521828/ (dostęp: 21.03.2018 r.).

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.