Drukuj
Martin Pollack - Po Galicji

Świat nam się skurczył – coraz trudniej znaleźć miejsce, którego nie możemy odwiedzić. Egzotyka się dewaluuje – pod palmami tłok, w bazie pod Mount Everestem podobno jest wi-fi i kawiarnia. Spitsbergen? „Mamy dla Was niesamowitą ofertę podróży w to magiczne miejsce za 1364 PLN od osoby!”. Gdzie więc najtrudniej pojechać? Pomijając miejsca typu Korea Północna, pozostaje nam chyba tylko przeszłość…

Taką książką, która powstała z niemożności odwiedzenia świata, który przeminął jest Po Galicji Martina Pollacka. Już podtytuł wiele wyjaśnia: O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli wyprawa w świat, którego nie ma.

Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na pytanie o przynależność gatunkową tej książki. Reportaż literacki? Nie do końca. Esej historyczny? Rozprawa z zakresu antropologii kulturowej? Po trzykroć nie. I zarazem tak. Nie będę tutaj wyważać dawno otwartych drzwi – już Ryszard Kapuściński odwołując się do Clifforda Geertza[1], zaliczył Po Galicji do „gatunków zmąconych”. To zresztą temat na zupełnie odrębne rozważanie – dlaczego właśnie gatunki zmącone zaczynają powoli dominować we współczesnej literaturze, co powoduje zacieranie się granic gatunków i rodzajów literackich?

Wracajmy jednak à nos moutons.

„Kolej Karola Ludwika jeździła z Krakowa przez Tarnów, Przemyśl, Lwów i Tarnopol na wschód, gdzie docierała do stacji celnej Podwołoczyska na granicy z Rosją. Najpierw przecinała monotonny krajobraz zachodniogalicyjskiej niziny, gdzie od czasu do czasu wznosiły się pojedyncze pagórki; po obu stronach toru ciągnęły się rozległe łany zbóż, wśród których gdzieniegdzie wyrastał rzadki lasek brzozowy albo jakaś przyklejona do piaszczystego gościńca wiosna – jej nazwy nie wymieniał żaden przewodnik.”

Tak zaczyna się ta podróż. Jedziemy przez Tarnów, Przemyśl, Sambor, Drohobycz, Nahujewyczi, Stryj, Stanisławów, Żabie, Kołomyję, Czerniowce, Sadagórę i mniejsze miasteczka i miejscowości, aby w końcu, zatoczywszy koło, znaleźć się na dworcu we Lwowie. „Pociąg do Wiednia przez Kraków, Oderberg i Prerau odjeżdża o osiemnastej dziesięć.”

Wędrujemy z autorem po świecie, który przeminął. Ale po którym zostały ślady – czasem wyraźne, wystarczy zatrzymać się na chwilę, rozejrzeć. A czasami potrzeba pewnego wysiłku, żeby odkryć historie przysypane czasem. Często przechodzimy obok czegoś nie zastanawiając się, co to jest, skąd się wzięło, dlaczego, po co. Nie zwracamy uwagi na układ ulic miast i miasteczek, który starannie przechowuje pamięć o tym, jakie było wiele wieków temu (układy lokacyjne to najtrwalsze zabytki). Nie pytamy chociażby o to, po czym jest ukośny ślad na framudze i co oznacza.


Czerniowice, 1908.

Po Galicji to przede wszystkim opowieść o tęsknocie. Do wielości kultur, barwności obyczajów. Do bogactwa opisywanych światów – od zamożnego Lwowa po ubogie sztetle. Bez idealizowania – autor nie ucieka od krytyki. Wschodnia Galicja i Bukowina z czasów austro-węgierskich, to przecież też nędza robotników, chłopów, Żydów. Ten „ciemny koniec habsburskiego imperium” to również zacofanie i brud (opisując Tarnów nie waha się przytoczyć opinii, że to jedno z najbrudniejszych miast Galicji). „Tak się żyło. Ale, jak zwykli powiadać z rezygnacją ubodzy Żydzi, pies też jakoś żyje.”

Słychać w tej książce różne głosy – Pollack przywołuje takich pisarzy jak Bruno Schulz, Karl Franzos, Saul Landau, Joseph Roth, Józef Wittlin, Hnat Chotkewycz i inni. Zagląda do wydawanych w opisywanych miasteczkach gazet, przygląda się starym pocztówkom, rozkładom jazdy. Uczy nas, tak potrzebnej w życiu, uważności. A może też sam się jej uczy?

„Gazeta rok w rok meldowała nawet o znalezieniu pierwszego chrabąszcza.

Pierwszy w roku 1900 chrabąszcz został okazany naszej redakcji przez gimnazjalistę Karla Kirscha, który znalazł go w ogrodzie swoich rodziców. W każdym razie takie znalezisko o tej porze ma szczególną wartość. Znalazca i znaleziony trafiają do gazety. Największy cud w związku z tym cudem natury polega na okoliczności, że dostarczycielem pierwszego chrabąszcza nie jest tym razem lekarz miejski, dr Flinker.

(Bukowinaer Post, 11 lutego 1900)”

Czy to istotne, kto w Czerniowcach znalazł pierwszego chrabąszcza w roku 1900? Nie wiem, ale może świat byłby ciut lepszy gdybyśmy częściej zajmowali się takimi sprawami. Ale ta książka to nie tylko drobiazgi. To mozaika ułożona z bardzo różnych elementów. I do tego opowiedziana prosto i pięknie. Warto powędrować z Martinem Pollackiem przez Galicję i Bukowinę. Wydawnictwo Czarne zapowiada na wrzesień II wydanie…

Dorota Ryst

 

Autor: Martin Pollack
Tytuł: Po Galicji
Tłumaczenie: Andrzej Kopacki
Wydawnictwo: Czarne, Wołowiec 2007
ISBN: 978-83-8975-595-7

 

Lwów - hala dworca kolejowego.


[1] C. Geertz, O gatunkach zmąconych (Nowe konfiguracje myśli społecznej), przeł. Z. Łapiński, w zbiorze, Postmodernizm. Antologia przekładów, red. R. Nycza, Wydawnictwo Baran i Suszyński, Kraków 1996, s. 214-235.

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.