Drukuj
Marcin Orliński / fot. Maciej Kaczyński

Majowy Salon zaczynamy wierszami Marcina Orlińskiego – autora z niezłym dorobkiem literackim, krytycznym i redaktorskim. Jego poezja jest pełna męskich akcentów i męskiego widzenia świata, choć na pewno nie jest wolna od lirycznych zastanowień. To także zasób celnych spostrzeżeń – czasami o wręcz aforystyczny charakterze, bo jakże nie zgodzić się z takim bon motem: „Są tacy, którzy żądają w Warszawie Budapesztu. […] Zróbmy to wszystko, zróbmy jak najszybciej, bo na każdym kroku wciąż tylko Sosnowiec, Radom i Kutno.”

Serdecznie polecam.
Paweł Podlipniak

 


 

Marcin Orliński (ur. 1980) – poeta, prozaik, krytyk literacki. Wydał tomy wierszy Mumu humu (Kraków 2006), Parada drezyn (Łódź 2010), Drzazgi i śmiech (Poznań 2010), Tętno (Łódź 2014), Środki doraźne (Poznań 2017), zbiór krótkich utworów prozatorskich Zabiegi (Poznań 2014) oraz książkę krytycznoliteracką Płynne przejścia (Mikołów 2011). Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Newsweeku”, „Tygodniku Powszechnym” i „Twórczości”. Redagował rubrykę poetycką w „Przekroju” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. W 2016 roku otrzymał Nagrodę im. Adama Włodka. Jego wiersze były tłumaczone na języki angielski, niemiecki, francuski, szwedzki, rosyjski i ukraiński. Mieszka i pracuje w Warszawie. Oficjalna strona: www.marcinorlinski.pl.

 


 

Początki

Zaczyna się od błękitnych kokardek w rodzaju:
bądź szczupły. Zaczyna się od kolorowych szalików

typu: utrzymaj kondycję. Potem jest tylko
gorzej. Pot, krew i łzy. Listy z frontu i o moja

miła. Ojczyzna, umieranie za ojczyznę i tak dalej.
Więc biegniesz. Łykasz te wszystkie początki,

popijasz wodą. Kładziesz na język te wszystkie
pieczątki i popijasz wodą. Zrzuć w końcu mundur.

Przyspiesz, zwolnij, zbocz z obranej z drogi.
Zrozum wreszcie, że ścigasz się tylko ze sobą.

 

Budapeszt

Są tacy, którzy żądają w Warszawie
Budapesztu. To świetny pomysł.
Zróbmy Budapeszt,

ale tylko w restauracjach. W kioskach
niech zagości Amsterdam, w dyskotekach –
Berlin, a w sypialniach – Rio de Janeiro.

Urządźmy Tokio na Dworcu Centralnym,
a nad brzegiem Wisły – Barcelonę. W kościołach
niech nastaną Ateny, z kolei na rynku pracy –
Sztokholm.

Zróbmy to wszystko, zróbmy
jak najszybciej, bo na każdym kroku
wciąż tylko Sosnowiec,
Radom i Kutno.

 

Erotyk

Gwiazdy muszą mieć niezłą pamięć. Bo przecież
zawsze doskonale wiedzą skąd, którędy i dokąd.

Każdej nocy świat przypomina o swojej symetrii
i banalności. Ciało ciągnie ku ciału i ta sama

ślina od tysięcy lat wiedzie usta ku ustom.
Ta sama siła łączy nas i odpycha, kiedy nagle

czujesz się zmęczona moim ciągłym smutkiem.
Kiedy nagle mój smutek nie potrafi już unieść

mężczyzny, którego niosą twoje oczy. Ta sama
siła wznosi nas i popycha ku ziemi.

 

Dom

Rodzice zawsze potrafili powstrzymać świat rzeczy
przed rozpadem. Mama skwapliwie sprzątała kurze
z szaf, a tata naprawiał domowe sprzęty, zmieniał
boazerię. Ja chyba tego nie potrafię. Moje biurko
zarósł mech, a łóżko jest już całkiem spróchniałe.

Pamiętam, że kiedyś wierzyłem w przestronność
owego tunelu, który łączy kamień i światło. Dzisiaj
wiem już, że nie wolno zbyt pochopnie czegokolwiek
nazywać. Boazeria. Mech. Kamień. Podobno słowo
dyskurs pochodzi od łacińskiego discurrere,
co oznacza: biec w różne strony.

Język pozostanie mym domem. Powracam więc
do uśmiechu moich rodziców, jak do ogrodu.

 

Pierwsza śmierć

Ojciec siwieje z dnia na dzień, a matka idzie
w zaparte – podniesiemy się. Ściany domu

przechylają się na stronę, po której mieszkają
ryby. Ostre i bezwonne trawy co wieczór uderzają
o cienkie szkło, jakby sierpień odkleił się
od brzegów miasta. Inaczej zaczynają kursować
pociągi podmiejskie, inaczej kształtują się kursy

walut. Lata dziewięćdziesiąte zdążą jeszcze
zagłuszyć odgłos przesuwanych płyt, naga źrenica
zdąży zamieszkać w rudych sukniach lipcowych
sosen. Tymczasem trwa pościg za karawanami
rozpylonymi w powietrzu, ślepe pustynie poszukują
swojego piasku. A piasek
przesypują umarli – robią tak,

żeby w każdej chwili była inna ilość,
żeby nigdy nie było tak samo.

 

Tusz

Rzeka płynie korytem ku źródłu, niecką ku twarzom
topielców. W złe, lipcowe popołudnia
drzewa zrzucają korony, a trasy owych pojazdów
o silnikach na ocet krzyżują się

w drewnie. Miesiąc obraca się na bok,
a w jego brzuchu widać preparaty minionych sezonów,
królewską korespondencję w baraniej kiszce,
twarze przyrośnięte do połamanych mebli –

ten wieczór drożeje z minuty na minutę, a inflacji
nie powstrzyma nawet nagłe uderzenie w twarz,
łyk wódki, dłonie zaciśnięte na czyichś
mankietach. I tylko ta dioda w ciemnym kącie
pokoju jeszcze mruga, jeszcze
nawołuje do życia,

a życie

pryska i wiruje w odpływach,
promienieje.

 

Pamiętniczek

Drogi pamiętniczku, wpisz się w mojej głowie.
Zrób z chaosu kosmos, poużywaj sobie.

Uracz mnie historią o cudzych nieszczęściach.
Niech będzie całością to, co było w częściach.

Z poplątanych zwojów zwiąż piękną kokardę.
Niech ciało i umysł znowu tworzą tandem.

Teraz – wszystko zamęt, wszystko groch o ścianę.
Świat się nam wymyka i mamy przesrane.

Drogi pamiętniczku, pocałuj mnie w ciemność.
Zrób to, zanim będzie mi już wszystko jedno.

 

Próżnia

Podobno z perspektywy fizyki jesteśmy zupełnie
przezroczyści. I więcej w nas próżni niż materii.

To dosyć zabawne. Próżnia wyobraża sobie próżnię.
Próżnia idzie do sklepu i prosi o trzy kilo próżni.

A potem wypróżnia się próżnią. Najśmieszniejszy
jest fakt, że to przecież czysty materializm, zero

ducha. Ale o czym to rozmawialiśmy? Ach,
już wiem. Czy widział ktoś mój kieliszek?

 

Lista błędów

Cóż z tego, że robiliśmy matury, dyplomy,
kursy. Cóż z tego, że zgłębialiśmy tajniki

biologii, poznawaliśmy daty bitew, style
malarskie, eksperymenty z podwójną szczeliną.

Żyliśmy obok swych ciał, ciała spały, krew
płynęła bezgłośnie. Lista błędów się wydłuża,

erraty się dezaktualizują. Błąd serca sumuje
się z błędem rozumu i oto popełniamy

nowy błąd, błąd zaniechania. I jeśli istnieje
zasada, która nas określa, to chyba tylko

ciągłe powtarzanie głupot w stylu: to a to już
się nigdy nie powtórzy, tamto a tamto będzie

trwało zawsze. Dlatego chodź ze mną,
jest piątek albo wtorek, nieważne. Chodź

się napić, chodź się zeszmacić. Zabłądźmy,
skręćmy. Wyjdźmy, nie płacąc. No, chodź.

 

Krzycz

Krzycz, mężczyzno, ofiaro wypadku,
kłusowniku, który sam siebie faszerujesz
śrutem. Krzycz, kiedy rosną w tobie
szkoły, księgarnie, banki i hipermarkety.
Sprzedajesz to, za co ktoś cię kupił.

Krzycz, kiedy na ciebie krzyczą i kiedy
próbują uśpić twoją czujność za pomocą
nagród. Krzycz rano, wieczorem i w nocy.
Ćwicz gamy, rób piruety, mieszaj
barwy, doktoryzuj się

z krzyku. Krzycz na głos i krzycz
bezgłośnie. Marks, Nietzsche i Freud
mieli rację: ktoś chce cię oszwabić.
Krzycz, krzycz zwłaszcza na siebie,

bądź krzykiem, który urządza ciało.
Rozmawiaj ze sobą i zaprzeczaj
sobie (Mk 5,9). Bierz lekcje
od orgazmu, wzoruj się na bólu.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.