Drukuj
Krzysztof Mich

Idzie wiosna, lecz będzie tutaj dopiero za chwilę, więc w marcu „daniem głównym” na SL są roztopowo zadumane wiersze Krzysztofa Micha. To poezja męska, ale pełna subtelności i smutku, refleksyjna, a zarazem pełna ciekawych obserwacji i obrazków. Widać, że kolejną pasją autora jest fotografika, a skrótowe ujęcie to z kolei ślad jego dobrych dziennikarskich instynktów. Dla siebie zabieram z tych wierszy drobną frazkę, która chodzi za mną po ich lekturze „jedna a para i aparat/ładnie ci w tym non la”, a PP Czytelników SL zachęcam do smakowania poezji Krzysztofa Micha. Warto, naprawdę warto!

Paweł Podlipniak

 


 

Krzysztof Mich - pedagog specjalny, dziennikarz, fotografik. Pracował w Expressie Wieczornym, Maximie, Super Expressie, Tygodniku Kryminalnym. Publikował w kilkudziesięciu tytułach. Jako reporter i komentator współpracował z Inforadiem (obecnie TOK FM) oraz Telewizją Polską (Patrol Kryminalny, Kronika Kryminalna).

W 2015 r. Zaułek Wydawniczy Pomyłka wydał jego tom poetycki Kamień przewiązany trawą. W 2017 r. ukazała się jego fotograficzno-poetycka książka Idąc.

Autor albumu fotograficznego Moje miasto Praga. Zdjęcia z albumu wykorzystał reżyser Łukasz Palkowski w filmie Rezerwat.

Autor zdjęć do poetyckiego e-booka Takie zwykłe praskie madonny oraz multimedialnych projektów 44 odbicia Warszawy, Odbicia Pragi, One day in Calisia, w których do jego zdjęć Paweł Łęczuk napisał wiersze. W 2016 r. projekt One day in Calisia ukazał się w formie książkowej. W 2016 r, podobny projekt 33 odbicia Ostrołęki zrealizował z Karolem Samselem. Autorzy prezentowali go podczas Qupiszewiady.

W wolnych chwilach uprawia malarstwo sztalugowe. Swoje prace w akrylu i oleju prezentował w kilku stołecznych galeriach.

 

Krzysztof Mich
fot. Sylwia Mich


 

worek

to znak pomyślał ósmy worek lejdejskiej mąki widząc Huygensa
jeszcze nie wiedział co to oznacza może to nic które jest wszędzie
na lazurytowych ścianach ziemskich drzwiach morelowej podłodze
gębie wpatrzonej w opozycję natury fal i najodleglejszej pustki
dopiero się rodził na granicy jeszcze niezdecydowany bojaźliwy
a tak odmienny od oślicy ostatniego człowieka Amsterdamu
wpatrzony w świecę starego bogacza kradł detale ciemności
istniało tylko to co drga i przejmuje drganie od stołu w Emaus
jak kobieta w czerwonym kapeluszu i własne odbicie w srebrze

zanim usłyszał kroki oczy były jak ślepe węgle w oleju
zajęty podróżnik rozumiał sens ruchu i wskazał azymut
Hellada i droga nauczyciela miały być workiem bez dna
Cornelia pytała czy skłamał - nie było odpowiedzi

 

klamka

w szpitalu Murray Hill zima
białe prostokąty opanowują budynek
jak wycięte w ścianach przeręble
jak bramy do ostatecznego wymiaru

Fritz Glarner jeszcze nie przeczuwa
że gwałtowny przeciąg
zamroził linie i prostokąty
nie dostrzega zmiany
inercja jego oczu powoduje że
skrajne barwy jeszcze wirują
jeszcze walczą pomiędzy sobą
przeskakując po dwa stopnie
ma nadzieję że figury
wkrótce zamienią się miejscami

dopiero gdy naciska mosiężną klamkę
i zmienia biały kwadrat w trapez
pojmuje ulotność chwili
w której ciało staje się
nieodmiennie stałe
a kolorowe kwadraty
pogrążają się w bieli
sztywnieją

 

Humberstone - cmentarz

zajęte już wszystkie miejsca
PIT-stopy zasłonięte parawanami
jak na plaży wyniesionego otworem gór oceanu
rozluźnione muskuły schną w sztolniach
kapsułach czasu przeszłego

wpół zagrzebane w piachu lalki
z żywego kiedyś plastiku
czekają na swoje wnuki
ziarna kwarcu błyszczą w ich oczach jak łzy

na zbitych deskach nie siadają ptaki
resztki mięsa rozwiał wiatr
wapń utrwalił śmierć

nazwiska kruszeją
w pamięci

 

Humberstone - lokomotywa

już tylko popiół w brzuchu żelaznego wieloryba
rozdarte trzewia wysychają na słońcu
tran z nich nie wycieknie nie wsiąknie w piasek
nie spłynie po czaszce wołu nie wzmocni

nawet jeśli zbierzesz najtłustsze krople
nie zrobisz z nich lampy
przy której cielsko
stęknie westchnie zakaszle

już zdechło
rozpoczął się nowy rozkład
możesz tylko coś gwizdnąć lub machnąć
chorągiewką

 

ty jesteś kamień

otóż powiadam ci – ty jesteś kamień
na którym ułożę następne kamienie
a potem kolejne jeszcze wyżej i wyżej
aż powstanie z nich twierdza solidna
w której schronisz się kiedy wiatr
przyniesie piasek z pustyni i deszcz
znad dalekiego morza martwego

a za tobą przyjdą po śladach inni
będą wspinać się wąskimi ścieżkami
stromym wąwozem wzdłuż rzeki
która przecina góry fenicji
i gdzie ciemność zapada w dzień
za nim dotrą do źródła poranią nogi
ich ciało pokłują cedrowe igły
lecz dojdą do ciebie

staną dookoła i zrozumieją że okrąg
nad przepaścią jest jak palenisko
figurą która tworzy wspólnotę
dlatego będą malowali ją nad głową
zburzą ołtarze nad źródłem
przepędzą z gór kapłanki Adonisa
i będą rozdawać kamienne ryby

tak w twierdzy powstanie nowa świątynia
będziesz w niej jedynym posągiem
tutaj rozpocznie się moje wygnanie

 

Ville d`Avray

Anecie Kolańczyk

byłem już w Ville d`Avray moja droga
modelka w błękitnej sukni
nudziła się w kącie pracowni
gładziła jak ty podbródek
i błądziła po mokradłach
była tam Eurydyką z różowymi policzkami
pod pudrem dojrzewała boska niewinność
na jej wątłych ramionach
nauczyciel rozwiesił mgły było zimno
choć starzec malował ją zawsze ubraną
tylko uczniowie chcieli aby ściągała majtki
kiedy mistrz wskazał jej młodzieńca
poszła za nim nie rozglądając się
bagna nie są straszne
gdy przewodnikiem jest Orfeusz
za nimi czeka Pissarro
właśnie skończył pić herbatę

 

portret w trójkątnym kapeluszu

wierzysz że początek jest imbirowy
skojarzenie gorące i egzotyczne
jak napar cytrynowej trawy z miodem

pijemy go wieczorem na tarasie z widokiem
na rybackie łodzie stojące w zatoce Ha Long
rozmawiamy o początku
podpuszczam cię
a może jest imbrykowy

rozgrzewasz się po woli
bulgoczesz wreszcie
przemieniasz w parę

jedna a para
i aparat

ładnie ci w tym non la

 

Azulejos

w Coimbrze ściany wyłożone azulejos
odbijają się w porannej kałuży
tworzą niebieską szachownicę
skaczesz po niej
jak mała dziewczynka po chmurach
uśmiechasz się do mnie figlarnie
jestem skoczkiem z końca szachownicy
ty moją królową - vamos passear ?

zgodziłaś się
pokażesz mi zamglone łąki
jak mam nie wierzyć
że jesteś czarownicą

 

czas na Marsa

żonie

za miliard lat ludzie wyparują z ziemi
tak mówią naukowcy badający słońce
zniszczy nas gorączka promieni zawarta
w greckim alfabecie i podziałce Celsjusza.

rozumiem jej niepokój i drżenie krtani
gdy niemal krzyczy rób coś rób coś z sobą
gorączka która łączy nas od tak dawna
powstała dzięki temu samemu słońcu

mam ochotę powiedzieć jej nie spiesz się
nie spiesz się kochanie w miliardzie lat
powstanie sto tysięcy takich cywilizacji
nie wytniemy w każdej serca na korze

a jednak niekiedy poddaję się jej prośbom
składam i starannie pakuję nasze rzeczy
potem otwieram komputer i rezerwuję miejsca
dla Wenus na Marsa - polecę z nią

 

zaułek Don Kichota

stąpanie słychać
w zaułku Don Kichota
jakiś przemknął cień
wieczorem przechodnie
omijają to miejsce

cień przystanął
trzasnęła zapalona zapałka
zamknęło się okno
mówią że tu straszy
ludzie boją się duchów

rankiem zobaczyli
napis na murze
„Dulcynea żyje”
wiatraki wpadły w panikę
zażądały ochrony

 

niebo Sary

to było gorące parne lato
miałaś na sobie tylko krótką sukienkę
granatową w żółte i białe kwiatki
pszczoły myślały że jesteś łąką
może dlatego wszyscy się tak patrzyli

otarłem ci buzię z piasku przestałaś płakać
chodź pokażę ci niebo powiedziałaś
dzisiaj po takich słowach moi koledzy
przeżyliby burze mózgów po których
parę kropel spadłoby na podłogę

wtedy zazdrościli że wzięłaś mnie za rękę
i pociągnęłaś w te najgłębsze krzaki
po raz pierwszy dziewczyna
pokazała mi prawdziwe niebo
patrzyłem jak zaczarowany

w niewielkim obrośniętym zagłębieniu
ukryłaś kwiaty gwóźdź drut kolczasty
pierścionek z plastikowym oczkiem
kartkę na której niezdarnie napisałem
niebieską kredką twoje imię

pamiętaj, tutaj ukrywam nasz skarb
nie pokazuj go nikomu, gdy wyjadę
na wierzchu położyłaś kawałek szkła
jak wieko na weki jak amen na wieki
przysypałaś seraj polskim piaskiem

wracałem tam nawet gdy wycięli krzaki
dołożyłem monetę z sześcioramienną gwiazdą
i znaczek z listu w którym zamknęłaś dzieciństwo
chyba tylko ja pamiętam Saro że miałaś wtedy
sześć lat a twoje niebo było na naszym podwórku

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.