Drukuj
Dominika Kaszuba

Dziś kolejna "nowa twarz" poetycka - Dominika Kaszuba. Jest to jedna z najszybciej rozwijających się poetycko autorek. Jeśli utrzyma takie tempo twórcze, to za kilka lat na polskiej scenie literackiej pojawi się kolejny mocny i osobny głos.

Zapraszam do lektury.

Paweł Podlipniak

 


 

Dominika Kaszuba (ur. 1992), obecnie studentka drugiego roku Inżynierii Środowiska na Politechnice Gdańskiej. Laureatka konkursu poetyckiego im. Jerzego Kozarzewskiego „Orzech”, OKP „Malowanie Słowem”, OKP „O Jabłko Damiany”, drukowana w antologiach pokonkursowych. Mieszka w Zbychowie pod Wejherowem (woj. Pomorskie), na co dzień rozrysowuje projekty, pali w kominku i rozpieszcza swoje koty. Kolekcjonerka słów i wrażeń, z których później rodzą się wiersze.

 


 

alzheimer

koniec

czasami traci wrażliwość. strzepuje dźwięki z klawiszy, kładzie
to na karb. zmęczenia nawarstwiają się i puchną w głąb - jakby
wdychał piasek i chciał skrzesać z niego sen, ten nienazwany lęk.

śni obce ciało, ale bez słów, jeszcze nie. kim się zanurza, kto rozpycha
dotykiem wodę? wokół jest ciemno i jednakowo słono, dudnienie rozrasta się.
zanika w pępku - chociaż nikt nie wyjaśnił granic i troska przepływa
wszędzie. budzi się i nie pamięta. jeszcze nie.

początek

cierpliwie chowa szklanki, rozbija lustra - nie ufa obcym
odciskom palców. zaczyna gubić twarze. pamięta inne
i coraz więcej śpi. już wie. tłucze głową o ścianę.

jak cicho, jak rytmicznie, jak od wewnątrz w brzuch.

 

rozkułaczanie

chyba kończy się jesień. owoce na strychu, głód zaorał czoła. grudzień wsącza się dołem,
dożylnie, włazi pod pierzynę, wplątuje w swetry. może teraz uda się ułożyć stare, zrobić nowe
dzieci. zanim się obejrzysz, zliżą paprocie z szyb, sięgną do jabłek. stłuką i złożą lustra,
żeby nie widzieć wrzecion żeber. może bez nich będą wreszcie na obraz,

nie na podobieństwo. na razie śpią, łapią sny na szklane odpryski: w jednym tatarak, łąka,
na niej siedem chudych krów. senniki jako pierwsze poszły do ognia
i nie wiedzą jeszcze, co to znaczy.

 

reportaż z Etiopii

stopy Aylito znają tę górę. ziarnko po ziarnku w falującym  żarze. nawet o czwartej nad ranem,
kiedy jasność podpala chmury, przesiewają skurcze między palcami. wieczorem przed domem
suszy się maniok. mówi jej o fontannach i zamarzniętej rosie. uśmiech boleśnie klei się do
wyschniętych warg. Aylito nie wierzy, nie ma tyle wody na świecie.

Arayo przypomina rzekę dwa razy do roku. wtedy przychodzi szczęście, rodzą się synowie i żony
o mocnych kręgosłupach i dużych dłoniach. dwadzieścia trzy litry na godzinę (w górę i w dół)
to nie dość,  żeby zapełnić wodą przestrzeń pod powiekami.

 

(z)wietrzenie. zapach burzy

mikro

krajobraz ciąży z jednej strony - sine niebo nabrzmiało jak nowotwór.
zanim się przerwie, popatrz, M, jak duszność uwydatnia wodę, jak światło
cierpliwie zdziera jej taflę, karmi się dymem. zaciąga niżem, ale lepiej niż
ukryć się, będzie czekać, wierzyć w nieugięte pola, powietrze wypełnione przez
świerszcze. każdy z nich żyje nadzieją - nadzieją się na to jeszcze nie raz,
kiedy cienkość pęknie

makro. 10 minut po

coś się nie klei. odkąd umiem mrugać, wolę zaszywać źrenice. nie kłują w nie wtedy
drzewa - zmiażdżone zapałki, pola pozasiewane gradem. od teraz będą opowiadać,
że przyszedł wiatr, zrywał skórę wraz ze zbożem i przeginał słupy, ale cisza
przeraża mnie bardziej

 

odkąd zdarzają nam się migracje

I

masz dwadzieścia trzy lata i romans z automatyczną sekretarką.
dni mają teraz więcej w pół niż współ - ale zawsze jest jakaś
nadzieja, jakieś please, call me later. to podnosi na duchu.

kiedy przyjeżdża, jest jej przykro. układa nogi w znak
mniejszości, słowa znajdują ją w pośpiechu, na wpół ubraną -
możesz zamknąć oczy i odtwarzać je po klatce, jak 'sztukę'
Bagińskiego. czuć się tak, jakbyś właśnie wymyślił tytuł.

II

w maju codziennie piszesz jeden kiepski wiersz - podobno
w poezji nie ma błądzenia, więc siedzisz do rana. oglądasz
Amelię i postanawiasz zmienić nagranie: please, call me naive.

 

podpalaczka

siadam tak, żebyś nie widział twarzy.
pośladki w powietrzu. to o mnie myślisz: dziewczyna rozpalająca w piecu.
chociaż nie wiesz, że w oknach tamtego domu świeciło do późna, dym
lizał dachy. odtąd zawsze gotowa jestem uciec. żar trzymam w palcach,

zaplatam myśli wokół głowy - niech zacienią to miejsce, gdzie krzyk wrasta
w skórę. zgorzelisko pęka pod dłonią, rozkurcza się,  wspina powoli
na struny - kiedy nie słyszysz, śpiewam, ale tylko w myślach.

Edvard Munch, Dziewczyna rozpalająca w piecu

 

bursztyn

musiały minąć zbiory. światło załamuje się inaczej, jest jak krzyk
żurawi - prawie materialny, niemal w tym języku. jezioro przekłada je
na warstwy, praży każdą z osobna, w głąb - czernieje.

są miejsca, gdzie dotarło i nie wypłynęło nigdy więcej - ciemne,
gładkie kamienie i skrzela, skrzela, które przechowują echa:

mała muszko, słońce jest gęstym syropem, lepi powieki.
uważaj, już odkłada się w tobie –

 

prawda po rosyjsku. spotkanie z matką

I.

wracać - to nie to samo, co nie ruszać się z miejsca. trzciny porosły wodę.
odpychają, gdy próbujesz wpłynąć w przeszłość - czujesz napięcie? czas sunie
po nim jak nartnik, rozplata palce. głębiej jest przepaść.

II.

jeszcze przez chwilę będzie rozszczepiać spojrzenie. zobaczy, kim się nie stałeś -
wyostrzy tę suchą, prostą szarość. znowu będziesz na rozstajach: rozkrzyżowany
człowiek witruwiański. kogo w tobie położyć, i stanowi jedno, i wystaje, jak głowa
źle zapięta w tłumie. możesz tłumaczyć to był zwykły przypadek: celownik

miał usterkę fabryczną, rdza przeżarła pocisk. ale ona przyłoży palec do ust -
brzmi zupełnie jak spust, nie sądzisz? a wieczór i tak spędzisz pod drzwiami,
pytając wiera? nadia?

prawda? nie ma tu takiej.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.