W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Norbert Łomotowski

Do pary Radkowi Wiśniewskiemu daję dziś Norberta Łomotowskiego poetę perspektywicznego. To autor debiutujący, publikujący wyłącznie w sieci – pod Nickiem Norbert Gołąb. Perspektywiczność Łomotowskiego polega na ciekawym, bardzo osobnym spojrzeniu na świat oraz na bardzo szybkim rozwoju warsztatu poetyckiego, który to proces z uwagą od pewnego czasu obserwuję. „Są rzeczy, których się nie unika” – to bardzo dobry slogan reklamowy dla tego rodzaju pisania.

Serdecznie polecam czytelnikom Salonu tego autora i te wiersze. Naprawdę warto!

Paweł Podlipniak

 


 

Norbert Gołąb (w rzeczywistości Norbert Łomotowski) - ur. 1989, od tamtej pory błądzi po Wrocławiu. Po zakończeniu liceum studiował cztery różne kierunki, ostatni nawet mu się spodobał. Laureat jedynego konkursu literackiego, w którym wziął udział - im. Marka Hłaski w MDK w Chorzowie. Niemal przypadkowy finalista Slam Poetry Night we Wrocławiu. Od roku publikuje w internecie na portalu poema.pl, od niedawna poszerza zasięg. Podziwia dziobaki, konstruuje miecz świetlny na razie bez powodzenia.

 


 

Królik podąża za Alicją

Ty, przechadzająca się w świetle neonów - to obraz mojej paranoi.
W nocy miastem rządzą magicy. W kiblu jestem świadkiem pierwszej
sztuczki, białego królika wyciągniętego z kieszeni spodni, ukrytego
w kieszeni nosa. Klaśnięcia ciała o ciało - kabinę obok rozrywają brawa.
tak się upada będąc uniesionym, ktoś obok nagrywa, kolejny film o głodzie.

Ile masz lat? Umieram już za długo.

Potem jest sztuka płomienia. Iskra, przeskakująca między szkłem
a językiem. Zapalanie żołądka. Miękkie dłonie chłopców - tędy przejdą
zimne ognie, aż zapłoną jędrne uda papierowych dziewczynek. Jeśli
odległość między ciałami liczyć w galaktykach, to tylko rozbłyski, umieranie
gwiazd, które jeszcze tlą się w oczach. Z zamkniętymi pamiętam twoje
światło, jasną plamkę wypaloną na powiekach, ostatni rozbłysk ciepła.

Jak masz na imię? Nie mam nic dla ciebie.

Tak powinno się traktować śmierć, jakby nic się dla niej nie miało. Dlatego
świecę pustkami, a każdą prawdę wypowiadam jak kłamstwo. A moja
prawa ręka dobrze wie co czyni lewa, kiedy wydycham zakurzone
ciepło w obce usta, otwarte jak magiczny cylinder, w którym wszystko
znika - ostatnia sztuczka. Nie pisz i nie dzwoń, pozwól milczeć gwiazdom.

 

Przebudzenia

Moment o świcie, w którym światło łamie na pół
przykrywającą nas miękkość. Rozmowa kręgosłupów
zrośnięte płody. Znów śniłem o skalpelu, połykaniu pępowiny.
Jeśli światłość jest miejscem, to jak pytać o ciemność? Tu jestem
przyklejony do jasności, a jednak poza. Odwracasz się
i mówisz- Paryż, chcę z tobą zobaczyć Paryż. Chciałbym
zburzyć jego nadęte katedry i muzea, które nie są dla nas.
Paryż biegnie od twoich mokrych włosów do ściśniętych kolan
gdzie kończy się ciepło, a zaczynam się ja i syk lodu w płomieniach.

Kocham, kocham, kocham - jak gorące kamienie
nie karm mnie już, więcej nie uniosę.

Miękkość w twoich ustach jest miękkością w moich.
Zbieram z czubka pytanie o niezmienność.
Takie przychodzą zbyt wcześnie, dojrzewają i płoną na języku.
Milczenie jest szukaniem odpowiedzi, w konstelacjach skóry, w cieple
chleba, które nie znalazło ust. W wierszu napisanym tylko raz.
Ten chleb jest dobry, twoje podbrzusze jest dobre. Jedyna świątynia,
z której nie zostałem wyrzucony za brak wiary. Jestem chłopcem,
który krzyczy najgłośniej, który nie wierzy w nic poza echem,
gdy czyjś głos błądzi we mnie, w nadętych łukach pustej katedry.

Śnię o kobietach, bo w kobietach nie znajduję snu.

Dziewczyna z motylem zastygłym na karku mówi, że nie była światłem,
jeśli już, tylko rozbłyskiem. Taniec igły przerywa ciągłość skóry, wypełnia
nowy kontur- ten motyl będzie pożerał pierwszego. Ile ciem potrzeba
żeby zgasić żarówkę? Tylko jednej, na tyle silnej by objąć ją ciemnością.

 

Linienie

Są rzeczy, których się nie unika. Twardość skóry, twoje łokcie
na moich biodrach, szukanie pozwolenia na pozostanie. Nie ma
milczenia. Poezja jest w przemilczeniach i tego się trzymam jak
twoich włosów. Nie pozwól mi niczego wyrwać, po mnie są tylko
dziury. Place zabaw, na których nic nie rośnie. Twardość skóry.

Są rzeczy, których się unika. Błądzenie palcami, wypalanie traw.
Dziewczyny z brzuchami jak popielniczki. Mogę to zgasić ale
czy muszę? Ewa chciałaby mieć twoje włosy, pyta czy może
się przytulić. Można mnie kochać, ale nie dotykać. Zostawić
w domyśle. Nie ma przypadkowych muśnięć, tylko drobne palce
błądzące w powietrzu w poszukiwaniu ciała, które powinno tu być.
Zostać.

Są rzeczy przypadkowe. Odległość między piegami, kolejność piosenek
kiedy ściągasz ubranie jak skórę. Spojrzenia w łamiące się fale i pierwsze
wejścia. Termoklina. Kiedy zapytasz, co posiada, odpowie tu i teraz
tylko twoje biodra i dłonie, w których brak powietrza. Kiedy zapytasz
kim jest, odpowie kryształem, bo w jej ustach załamuje się światło lampki,
którą każe ci zgasić, bo co nie widoczne dla oczu, może nie być prawdziwe.
Może oszukać.

 

Dwie kreski

Rzut monetą, czy ktoś jeszcze będzie stąpał boso po lodzie, po mnie. Przywiązanie to czekanie na pęknięcia. Pękanie z czasem. Dziadek ciągle powtarzał, że mleko matki jest najsłodsze. Kiedy myślę o jej piersiach słyszę tylko szyderczy śmiech ojca. Jej twarz pod lodem i moje zmarznięte stopy. Próbowałem pomóc, nie być ciężarem i nosić zakupy. Mówiłem ci, że na chwilę umarła dając mi życie? Nie pamiętam wyrazu jej nieruchomej twarzy. Milczę, kiedy przy niedzielnym obiedzie opowiada o śmierci, którą każdego dnia odbiera jak poród. Milczę, bo trzeba wielu słów, żeby ją opisać, wystarczy jedno by zadać.

Dzisiaj reszka, nie znaleźliśmy w sobie życia. Kiedyś powiedziałaś, że mogłabyś umrzeć mając mnie w sobie. Nie można mnie znów urodzić, można wyprzeć z siebie. Moja twarz pod lodem i twoje zmarznięte stopy. Dziadek czasem opowiadał o swojej matce. Drżały mu ręce. Ciekawe czy tak samo drżały mężczyźnie, który chłodną lufę przyłożył do jej głowy. Czasem człowiek jest tak stary, że nie można już odróżnić śmiechu od płaczu. Nie wiem czy śmiał się na myśl o piersiach swojej matki. Czy zlizywał z nich ostatnie ciepło, jak ja teraz z twoich policzków. Odszedł zanim dorosłem do pytań. Nie bój się, to tylko moje chłodne palce udają broń. Drżą.

 

Bicie głodu

Przychodzisz głodna. Ubrana w światło nocnej lampki. To nie jest film i nie ta kanapa
na której dziewczyny testują granice; jak głęboko można wejść w drugiego człowieka? Przepraszanie przez pchnięcia. Dorastanie z napiętym brzuchem, z brzuchem pełnym przeprosin. Każdy ma jakąś historię, palce wkładane nie tam, gdzie trzeba.

Kogo widzisz, kiedy na mnie nie patrzysz? Zdjęłam cię z siebie i postawiłam w kącie. Patrzyłam jak wrastasz w ściany naszego domu. Na pękające z braku światła policzki i pająka, który utkał ci włosy. Kogo widzisz kiedy na mnie patrzysz? Chłopca, który boi się pająków.

Czytam ci o piekarzu, którego ręce lepiły ukojenie, kiedy piętro niżej ktoś ubija mięso. Nie wiem, czy potrafisz wybaczyć słowa, których mi zabrakło. Mam same epitety, a żadnych metafor. Dorastanie to skurcze powiek, kurczenie się w sobie. Brak miejsca na ścianach i ściany w głowie. Są rzeczy, których nigdy ci nie zrobię, jak ciepłe bułki cynamonowe.

Wychodzisz głodna. Korytarz nie pachnie jedzeniem.

 

E L James zakłada konto na portalu randkowym

Jestem kobietą. Nie znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania. To tylko zabawa. Rozszerzam się i kurczę, w zależności od temperatury dłoni. Ciało przechodzi w ideę. Tysiąc patentów na twoje palce. Chcę się nimi rozerwać; do krwi, do rys na plecach po których zostaną ci tatuaże. Pod paznokciami znajdziesz prawdziwe oblicze. Proszek do prania i przyprawy. Lubię na ostro.

Znajdź miejsce, gdzie nikt nie pozna. Róże zostaw na trzecią randkę. Mogę być uległa. Może za miłość dam ci się pobić. Mężczyźni mają teraz takie ciężkie ręce. Palą kobiety jak papierosy, w przerwie w pracy i po dobrym posiłku; zrobię ci cholernie dobry obiad. Wejdź od tyłu, zostawiłam otwarte. Tylko nie za mocno. W końcu jestem kobietą.

 

Play with me

Simon mówi: poznaj mnie, jak poznaje się chłód morza, żeby zatęsknić za ciepłem szorstkiego piasku.

Mówisz naucz mnie chodzić, żebym nie wątpiła w powroty. Rysuję ci na plecach drogę do domu. Mam szorstkie dłonie i jestem silny. Wnikam pod skórę, do miejsc, które krwawią jak dojrzałe czereśnie. Próbujesz coś zasiać, plujesz pestkami jak chłopaki z bramy. Mam tylko piasek i sól pod nogami. Chłopaki to wiedzą, mają podobnie, przynajmniej tak im mówili ojcowie i matki. W szkole ktoś próbował, pytał co z was wyrośnie? Dzieci chwasty nam podobne.

Simon mówi: wyrośnij ze mnie, jak wyrasta się z powrotów do domu.

Ostatni spacer przez popękane mosty i mostki. Nabieranie powietrza jak wtedy, gdy chcieliśmy zetrzeć wargi o siebie. Nie pękam. Próbuję tylko oddychać. Wspinasz się po mnie jak po drzewie, chociaż nigdy nie wyrosłem na mężczyznę. Wyciąłem z siebie korzenie          i można mnie przestawiać do woli. To kalectwo po amputacji ludzi. Wbijasz słowa jak gwoździe, a z krzyżem do twarzy było tylko jednemu mężczyźnie. Zejdź już, kończymy zabawę, dziś łatwiej zmartwychwstać niż zbawić.

Simon mówi: zostaw mnie, jak zostawia się noże wrośnięte w skórę.

Chodź, na dalszą drogę umyję ci nogi. Ostatni potok ciepłych słów. Dalej są we mnie tylko kamienie, które ktoś rzucał żeby odstraszyć. Pytasz czy możesz włożyć palce, we mnie nie można wierzyć, wkładać tylko noże. Chłopaki to wiedzą, noszą przy ciele, oswajają metal      z mięsem. Kogo dziś z siebie wykroisz? Ojca, codziennie. Próbowałem nim nie być, walczyć   o ciebie. Ktoś uciął mi pięści. To ty tato?

Zostań przy mnie, jak zostaje się przy wyschniętej rzece czekając na deszcz.

 

w nocy cienie są dłuższe

Byłem sam w domu
przed maszyną do pisania
kiedy przyszła śmierć
zapytała

Johnny, dlaczego mi to robisz?
odparłem - czy my się znamy,
że mówisz mi po imieniu?
Johnny, mamy czas
cholera... nie mam czasu dla żywych
dla śmierci
sprawdzę w kalendarzu
do 2064 jestem zajęty
Johnny, nie bądź taki
Jaki?
Kurwa taki oziębły
nie jestem oziębły
tylko bardzo zajęty

Johnny, na co ci tyle czasu?
po prostu
muszę napisać choć jeden
dobry wiersz

 

Gaszenie świateł

mówiła chłopiec z zapałkami
zaprószyłem w niej ogień nieświadom, że zabawa
skończyła się z ostatnim światłem zostawionym na noc
pozostało nam tylko zdziwienie na twarzy

mówiłem to miasto mnie oślepia
za dużo tu tramwajów i twarze wysuszonych kobiet
błyszczą do mnie czerwone, zielone, znów czerwone
to miasto mnie oślepia 

mówiła chłopiec z zapałkami
a rozpalałem ją tylko kiedy gasły wszystkie światła
spaliliśmy wszystkie papierosy
i siebie przy okazji

uciekam spod lamp
spod billboardów
spod rozjuszonych tramwajów
to miasto mnie oślepia

szkoda tylko kochać się przy zgaszonych światłach

 

Obawiam się, że już cię nie zawiodę

Od dziś jesteś wierszem.

Obawiam się, że już cię nie zawiodę. Coraz trudniej o wybaczenie. Zimne wojny to niemal mainstream. Mam przetarte kolana od modlenia się o trzęsienie ziemi. Nie musiałbym tak mocno tupać przechodząc codziennie tym samym mostem na twoją stronę miasta. Szczerość ma posmak żelaza, odkąd cisza po niej stała się zbyt ciężka. Nie jest lekko wstawać, a nie jestem Chrystusem. Nie mam misji i nie jestem z tego dumny. Nie muszę cię zbawić, niczego odkupić. Wmawiam to sobie odkąd nie płacisz potłuczonym szkłem za wciągane w milczeniu powietrze.

Wiele słów odbiło się wewnątrz szukając odpowiedniego tonu. Nie mam już jednego zęba. Pękam, próchnieję, jak każdy kaktus, którego w końcu musiałaś wyrzucić. Myślałem, że je lubisz, bo zawsze byłaś cieplejsza niż większość tego kontynentu. Jednak czekałaś, aż odpadną wszystkie kolce, musiałaś, bo nikt ci jeszcze nie umarł. Dziadek mówił mi, że to proste jak zasypianie na potańcówce. Miał bardzo zmęczone nogi.

Jestem zmęczony. Mam w ciele takie miejsce, w którym umierają wiersze.

 

RIP Zombies

Wszystko w porządku
Wiesz, że mi możesz powiedzieć dosłownie wszystko

To zabrzmiało jak groźba kochanie
ci którzy noszą w sobie groby
noszą czasem jeszcze żywe trupy

jak ta dziewczyna z góry
pamiętasz? słuchaliśmy ich
pieprzenia, aż ściany chodziły
i dobrze wiedzieliśmy kiedy
skończył, chodził jak w zegarku
dwie minuty ding dong
potem słuchaliśmy jak ona
umiera w jego wrzaskach
przysięgam że słyszałem wtedy
kapiące łzy
pochowała go, w jej oczach
była żałoba i nawet wtedy
on wciąż ją pieprzył choć
dla niej już martwy, chwilę
później odszedł, a teraz

ona słucha jak zapieram się
o śrubę wystającą z łóżka
słucha jak krzyczysz przez
zatkane usta i przysięgam
wtedy znów słyszę
kapiące łzy
za każdym razem jak skończymy
chciałbym pobiec piętro wyżej
powiedzieć
że trupy trzeba pochować
bo gniją i nie dają żyć
że w końcu zapomni gdzie
go zakopała

jak ta babcia trzy piętra wyżej
co przy każdym  nagłym krzyku
w jej okolicy podnosiła gardę
do twarzy ku pamięci męża
od niej nie słyszałem
kapiących łez
bo to w końcu trzy piętra
i nie jestem do końca
pewien czy to kwestia wieku
a może Alzheimera
ale zapomniała
i już nie przerażał jej nikt.

Wiem

Nie, bo właśnie trwa minuta ciszy
pochowałem ciało innej kobiety
a cmentarz mi się kończy.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.