Drukuj
Mirosław Milo Nowicki

Do „tanga” i dla kontrastu Annie Baśnik daję w tym miesiącu Mirosława Milo Nowickiego autora znanego przede wszystkim z Internetu. To poezja męska, ostra i miejscami bolesna, dobrze pokazująca różnice pomiędzy spojrzeniem na życie Marsjan i Wenusjanek. Bo w końcu mężczyźni są chyba jednak z Marsa.

Miłej lektury.
Paweł Podlipniak

 


 

Mirosław Milo Nowicki. Bibliofil wydający znaczną część swoich zarobków na słowo pisane. Wodnik urodzony w 1970 roku, z zamiłowania poeta, który odkrył dla siebie niszę w postaci tzw. portali poetyckich (m.in. redaktor działu poezja na Wywrota.pl). Autor publikacji w kwartalniku poetyckim Szafa. Od kilkunastu lat na emigracji.

 


 

gdybyś nie była księżniczką o smaku truskawkowym

świadomy praw i obowiązków zawsze opowiadałbym różne dziwne historie
aż dziwny ten świat zatrzymałby się na moment by nabrać tchu i ochłonąć
mógłbym za karę obrócić się w kamień lub zostać strażakiem
radując oczy nieśmiałych kolegów z akademika
lecz za bardzo fascynuje mnie ogień
płomienna gestykulacja sięgająca
tylko tam gdzie chcesz
wiem
gdy lubisz być dotykana czulej
wręcz uwielbiasz milczącą otwartość
bez słowa sprzeciwu głaszczę od zmierzchu
do rana przyłóż plaster miodu lub chichoty zza niedomkniętych drzwi
ucichły nie czekajmy już na pierwszy pociąg do centrum lepiej złapię okazję
po prostu pomiń wszystkie durne grzeszki a nie opuszczę cię za żadne skarby
tak mi dopomóż lub tylko zmruż oczy

 

powoli zwiększam rozpiętość skrzydeł

powoli
stajemy się pyłem nad ostatnią drogą
bez bólu niezakończonych spraw i niemądrze wydanych pieniędzy
na koncie ani jednego judaszowego srebrnika za to litry przelanej krwi
świadczą lepiej niż herb lubicz przyfastrygowany nad kominkiem ku uciesze ludu
opowiedz mi jak wyglądała moja droga hamowania 

zwiększam
nacisk na słowa pozostawione na tablicy
wywołany do odpowiedzi nie zjadam po kryjomu kredy
zdarza mi się pospiesznie oblizać palce smakując pokusę naznaczenia ścian
za sobą pozostawiam je zazwyczaj bez skazy jednak nie pytaj co po północy
wyprawia trzeźwy gazeciarz na skrzyżowaniu

rozpiętość
zainteresowań nie zatrzaskuje przede mną drzwi
do sypialni chociaż trudno oprzeć się wrażeniu że wbiegam a nie wchodzę
nigdy bez zaproszenia ani na kolanach jakoś nie ulegam niesfornej modzie na panikę
dopóki czuwam śpij bezpiecznie może to nieistotne ale szczerze wątpię w siłę wiary
i moc sprawczą pospiesznie nakreślonych nad drzwiami liter

 

podobno mogę odmienić wszystko

a co jeśli przekrwione niebo spadnie nam cichaczem na głowy
bez huku bomb i łun pożarów wkroczy tylnymi drzwiami
przekręci każde słowo i obnaży poklepujących po plecach
nieprzyjaciół dość by odebrać rozsądek i rzucić na zawsze
na kolana

czy wystarczy sił by nie zostać kolejną ofiarą hybrydowej wojny
by tym razem z ukrycia bez błysku odznaczeń i świeżych dystynkcji
za wszelką cenę dać odpór z dala od gali banderowej i placu defilad

a co jeśli wbiegnę na piąte piętro do cudzego domu uchylić okno
odtworzę bezwładność czujnego wyczekiwania nad wodopojem i każdy
następny bezruch aż po krwisty płatek pośrodku bezimiennej twarzy
naznaczonej śmiertelnie bladym krzyżykiem
na drogę

 

duża przerwa w puławach wątpliwości bez taryfy ulgowej bledną

wątpliwości
w czasie parady okolica pulsuje z nadmiaru emocji sącząc
dobre fluidy mogłyby uzdrawiać beznadziejnie chorych
z nienawiści
niech się święci polska dla leżących krzyżem maniaków
czystości o mały włos nie rozjechał walec historii
na szczęście nie jeżdżę po pijaku wolę stąpać po wodzie
duża porcja lodów z podwójnym rożkiem czyni cuda

bez taryfy ulgowej
trudno  uwierzyć lecz wbrew pobożnym życzeniom chandra
nie wpadła na mnie w ramach promocji wyostrzyło mi się widzenie
stała się jasność
jaskrawe zrozumienie przelotnych niemocy gdy serce zaczyna nagle bić
na trwogę szukając w bólu drogi do wolności ku przerażonej twarzy
w okolicy mostka nerwowe kłucie zapowiada podróż w jedną stronę

bledną
przez kładkę nad głęboką biegną moje twoje wspomnienia
czyniąc ze mnie nieodwracalnie nieruchomego podglądacza
spraw ulotnych i barwnych cudów poza kontrolą
koneser czterolistnych koniczynek drzemie na ławeczce
nic więcej

 

co słonko przespało tego nie odmienisz jak cię mogę

noc
odbiera rozum
może to wina zbyt starego
wina butelka i druga dla zaczarowanej pary sprzed lat

otwieram powoli okno lewe oko prawe na wyblakłym niebie
noc gubi warkocze kasandry nabiera mocy warkot samochodów
dostawczych jak test stereo programu drugiego polskiego radia
w wersji retro od wieków nie podsłuchuję już świata na 208m
tam pozostał tylko szum

wychodzę z siebie
świt według ciecia zalatuje świeżą gorzałą z cebulową nutą
starannie upycham po kieszeniach kasety romantyków rockowych
od roku coś się psuje a szczerze wątpię w ufo i magię powrotów
kilka niezdrowych bułeczek i butelka maślanki na ból serca
formalnie ozdrowiałem

od dłuższego czasu nie zajmuję się filatelistyką
jednak znaczki i charakterystyczny uśmiech nadal potrafią przykuć wzrok
na dobrą chwilę mógłbym przestać się szczerzyć ale już nie bywam
przyjazną maskotką szlachetnym kocurem wiernym satelitą
spadam na łeb na szyję szybciej niż rubel w garści każdy ptasior
lepszy od goryczy niespełnionych marzeń

uparcie twierdzisz że liczy się tylko czułość
po głowie jak refren kołacze się zostań
na noc mocniej mocniej
teraz
tak

 

za dziesięć pierwsza w drodze do Limerick albo co słonko widziało

strach przed obcymi ma wielkie oczy i znienacka ucina gwar rozmów
w niejednym pubie podobnie opisałbym podejrzliwość i nienawiść
o czym tu gadać
pewne miejsca nawet w samo południe stanowią
namacalny dowód na istnienie deficytu dobra
/nie zapomnij o wyraźnie wyczuwalnej woni potu/

na podstawie odrębnych zachowań powstał wyjątkowo pokrętny korytarz
nie kończących się uników ceregieli i tyle go widzieli wśród istot stadnych
trzeba w miarę możliwości oddychać pełną piersią by robić swoje
na koniec odejść bez zbędnych pożegnań starannie zamykając za sobą drzwi
/nie potrafisz się powstrzymać za żadne skarby/

dlatego pytanie o drogę niezauważalnie zawisło na moment nad nami
jak bierny opór na placu niebiańskiego spokoju gdzie nawet wspomnienie
zamyka zuchwałym usta i sprawnie plącze języki obce aż powietrze namacalnie gęstnieje
zaczyna boleć niewymownie banalny brak efektów poszukiwania zaginionego czasu
pozostaje wyłącznie bezradność odczuwalna jak źle dobrane szkła kontaktowe
/czy chciałbyś wreszcie zdrapać łuski z powiek/

 

dziesięć po dziesiątej nie obyło się bez niemądrych komentarzy

komentarza nie będzie
przeczytałem kolejny wygarnięty z sieci fragment prozy
podobno skutecznie działa na wyobraźnię i coś w tym jest
z przyjemnością przeczytam całość nagrodzę fanfarami
w tle na darmo nasz kanarek nadaje z przejęciem o urokach
życia w otwartej klatce z widokiem na wiosnę przy najbliższej okazji
opowiem jak od jakiegoś czasu ubyło życia zabrakło surowego krytyka
to jakby ktoś znienacka wyłączył prąd zabrał z biblioteczki ukochane powieści
historyczne  bez słowa wyjaśnienia w najbliższej okolicy zgasło światło
pozostało jedynie przypomnieć sobie modlitwę

w ciemności odmawiam pacierz
zasnęła uśmiechnięta bliżej tamtego świata czesała się coraz rzadziej starając się
zachować resztki godności i rzednące włosy łatwo się plątały jak opinie lekarzy prowadzących
podobno jej przypadek podjeżdżał zbyt zuchwale na specjalnym wózku ku nieuchronnemu
szukając po omacku cudownych terapii
po słonecznej stronie globu do cna wydrenowany zamilkłem
nie ma komu odpisać jak bardzo myliłem się stojąc w wagonie restauracyjnym
z miską barszczu ukraińskiego w ręku dzieliłem martwy włos na dwie nudne części
nieuchronną i powtarzalną a przecież było nas czworo
o świcie nawet sobie odmawiam racji bytu

 

podobno w ostatnim liście przyznaję że świeże maliny czynią cuda

w ostatnim liście
nalegałeś na spotkanie nawiasem mówiąc zalecałeś kurację naparem
z liści pokrzywy co wzmacnia odporność i ochronę przede wszystkim
nie doczytałam dopisku maczkiem nie dotyczy serc byle jak sklejanych
mlekiem i miodem płynących obietnic bez pokrycia po wielokroć

przyznaję

skuszona soczystą zielenią że wyostrzył mi się wzrok i nie ma we mnie miejsca
na gorycz porażki czy zimną nienawiść po prostu wolę niezobowiązujące spotkania
na mieście dopieszczona smakuję lepiej niż niejedna tajemnica
zgłębiona na dwa palce

świeże maliny
nie mają sobie równych i poprawiają humor po spożyciu
niejako mimochodem pozwalam ci się uwielbiać w publicznych miejscach
dotykana miewam hollywoodzkie fantazje czasem spadam z krzykiem

czynią cuda

na ziemi pachnącej wiosną z nutą pożądania
chcę odrobinę więcej niż mógłbyś objąć
rozumiem

 

ostrożnie z ogniem lub iskra boża nad głową

"Jestem z in vitro. Kiedy mama chciała mnie ochrzcić,
ksiądz odpowiedział: to jest dziecko bez duszy"

przyglądam się sobie uważnie
szukając w kieszonkowym lusterku śladów bluźnierstwa

ojciec szanował ciekawość świata i koci instynkt
okładki jego starych płyt były ciekawsze niż to co mogłem zmalować
moje historie dzieją się spowiadając na szczerbatych murach
czasem leniwi stróże prawa poprawiają nieznośną lekkość bytu tu
i tam gdzie zachodzi nagła potrzeba by zwiewać

bóg nie uchronił mnie przed ludzką dociekliwością
większość zabaw była okupiona siniakami i plotkami
tu i ówdzie działo się więcej niż zapowiadała prognoza
pogody pod psem nie życzyłbym nikomu nawet teraz

w genach mam podobno piętno kainowe podobne do tego
co zapędzało pod kolbami karabinów do łaźni

 

przepraszam ale pan tu nie stał

na miejscu
koszula przywiera do ciała a oko do wizjera
miał być malowniczy zakątek o posmaku przygody
zastałem nijaki wręcz ponury zwyczajny koniec świata
z czujną pluskwą przyczajoną gdzieś między kępami drzew
jest ciszej niż przy konfesjonale

dlaczego żadne szepty nie przecinają pracy aparatury
nasłuchującej śladów życia na obcych terytoriach
czyżby otaczały nas bezkarnie cudze grzechy
jedynie dreszcze przypominają że jesteśmy
tuż przy granicy
nastały kapryśne czasy
rzeczy niesłychane słuchaczy nie bulwersują tylko bawią
żądni emocji czekają w skupieniu na przerwę w reklamach
na dobrą wiadomość że leje się krew pot i nieszczęsne łzy
takich atrakcji nie sprzedam za żadne skarby

zaparzę kawy
fotografie uchwyciły kilka baraków
z widokiem na lądowisko chyba dla ważek
do ostatniej chwili nie słyszeliśmy skradających się helikopterów
kapryśna aura skrywa prawdę lepiej niż niejedna kłódka
sumienniej niż złożona uroczyście przysięga

a potem runęła na nas kawaleria
więcej grzechów wolę nie pamiętać

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.