Drukuj
Piotr Piątek

Grudzień na Salonie stoi pod znakiem poezji męskiej i debiutanckiej. Jako pierwszego prezentuję Państwu Piotra Piątka, autora, który od niedawna staje w szrankach konkursów poetyckich, w zasadzie obecnego drukiem i duchem głównie w antologiach pokonkursowych.

Tego typu poezja jest mi bliska. To wiersze zawierające smugę cienia, męskie próby bilansu po 40-tce, pełne poczucia utraty i przemijania, przechodzenia obok rzeczy ważnych, które się w naszym życiu już nie wydarzą. Wybierając wiersze Piotra do prezentacji miałem pewne skojarzenia z podobnymi klimatami z okolic „Lacrimosy” Radka Kobierskiego, ale to nie zarzut, to raczej kwestia bagażu doświadczeń obu autorów.

Dla siebie zatrzymuję tę cudną frazę: „Nigdy nie zjawią się zmarli których światło upadło do wewnątrz”.

Polecam. Stanowczo polecam.
Paweł Podlipniak

 


 

Piotr Piątek - kołobrzeżanin, urodzony w 1973 r. Ukończył Akademię Medyczną w Gdańsku. Obecnie pracuje jako stomatolog. Laureat kilkunastu ogólnopolskich konkursów poetyckich m.in. Wojaczka (nagroda główna w 2017 oraz w 2018 r.); Kulki (1. nagroda  2015), Refleksy (nagroda główna w 2018 r.), Krukowskiego (1. miejsce 2018).

 


 

mikroskop

Opuszczam szpital w którym umarł dziadek
wsiadam do tramwaju a chwila jak mówisz
to osłupiałe stado wron a rozstającym się
ludziom nie wypada się martwić

Brzegi liści należy oglądać przez mikroskop
żeby nauczyć się swoich oczu odmierzyć
odległość gdzie ostatni Chrystus jest gwiazdą
tam miłość zlizywana z warg tam coś się kończy

i zaczyna ziemia

 

mikroskop. zamienne szkło

Te sny odchodzące od kości wiszące jak język
nad wargą to rodzaj zamiennego szkła
w którym odbicia zasypiają by spotkać boga
gdy bóg jeden a ciało inne

Nigdy nie zjawią się zmarli których światło upadło
do wewnątrz jakby życie zamierzało dalej
targować się o swoją cenę i to wieczorne słońce
jeszcze kołyszące się jak wahadło jeszcze upada

w powietrzu dryfuje w wodzie

 

mikroskop. szukam syna

Szukam syna który należy do ciebie
pamiętasz przychodziłem doglądać
jak obrastał tłuszczem a w ogrodzie
agrest i róże miały mleczne ciernie

Przychodziłem patrzeć czy jest
choć trochę podobny do mnie
a ty siedziałaś na krześle co wrastał
w nas jak paznokieć

miałaś gorzko pod językiem i ścinałaś włosy
które tak powoli odrastały

 

mikroskop. wciąż szukam

Szukam syna który należy do mnie
oderwane ciałko lepkie jak plaster
lepkie jak cukier Wspominam o nim
z wodą w ustach wynajduję kształty

Wiem że trzeba zrobić miejsce
grabiami wyrównać ogród by ziemia
uwolniła lepką wstążkę zapachu
chemię kontaktów z innym wymiarem

i zobaczysz kiedyś pochowają mnie żywcem
i nic się nie zmieni

 

mikroskop. szukając szkła

Nie nadajesz się do pocieszania mówili
wszystkie twoje lęki wrosły w ziemię
na końcu języka masz szybki oddech
brzuch pełen kamieni a podobny jesteś

do ryby szukającej szkła wbitego w nagą
płetwę bo na twoich palcach mieszka bóg
a podobny jesteś do ryby i jest ci tak dobrze
więc nie chcesz wyjść

 

perspektywa nie jest ważna

Ojciec powiedział, że perspektywa nie jest ważna.
Jego mieszkanie z widokiem na przystanek zawsze
pozwalało wychwycić biały szum między łoskotem

autobusów a słowami boga. Było azylem dla rzek
płynących w tętnicach. Ryb wyławianych jak piękne
chwile z ciemności. Dla pochodu gorącego powietrza

z grzejników, gdy siedzieliśmy przy stole i polowaliśmy
na słowa. Jak nazywa się coś, co zaczepia każdą
odsłoniętą część skóry. Wysklepia podniebienie.

Rozszyfrowuje przekaz, gdy możliwości odbioru
już nie ma.

 

teraz pomyśl jak nadążyć

Teraz pomyśl jak nadążyć, gdy puls szybki i świadomość
tak gęsta, z naszą skłonnością do rozpuszczania się w powietrzu.
Ziemia obraca się tak wytrwale, że jesteś odpryskiem farby.

Na dłoni paznokieć znaczy trasę, bo pomalowałem pokój syna
i część siebie. Niezwykłość rodzi się na zbyt gorącej skórze.
Jest jak uciekający bezdomny pies, którego gonię by nakarmić.

Brak farby znaczy, że wyszedłem za linię i potem mówisz mi,
że boli i nici z seksu. Odwracam się do pomalowanej ściany
śpiąc w pokoju syna, jak na wygnaniu. Dotykam nierówności,

bo zawsze nie miałem serca by wygładzać

 

kiedy miałem sześćdziesiąt lat

Kiedy miałem sześćdziesiąt lat, mama zapytała mnie, co ma zrobić
z dziecięcymi ubrankami i że one jej ciągle pachną.
Przeglądała sterty podręczników szkolnych i buty do biegania.

Godzinami siedziała na moich kolanach. Słuchała bajek i piła mleko,
potem mówiła, że  jeżeli wspomnienia nas definiują, to traci je
za każdym razem, gdy zapada w sen.

Na kolację jedliśmy wtedy ziemię. Wpychaliśmy do ust korzenie roślin.
Przemienialiśmy oddech w palący się lont. Słuchaliśmy skwierczenia
sznurka nasączonego naftą.

 

nic tak nie szkodzi pamięci

Nic tak nie szkodzi pamięci jak powtórzenia,  dlatego wciąż
powtarzam, że kocham swoją żonę i dzieci i że dziewczyna
z woskowymi włosami nawiedzająca mnie w snach to przeszłość.
Lecz każdy mój wieczór ma w sobie pewność laboratoryjnego
szczura i obiera mnie z etykietek i innych powłok reklamujących
światowych producentów. Słońce i wiatr nie mają końca.
Zapach naszego mieszkania wypełnionego upałem jest jak stojąca
woda, mętny i ciężki.

Mógł nas uratować tylko dym, szorstka chmura języka i miękki
popiół, lecz nasz ogród zarósł perzem a wszystkie wrony przeniosły się
do sąsiadów.

 

tak szczerze

Tak szczerze to nie wiesz czy mnie kochasz i co mam zrobić
z nadmiarem śliny. Bo całuję na mokro, z tym morzem
rozstępującym się, wygrzebującym kości. Bo wciąż biegnie

życie i wszystko co wiem, to że ciebie nie będzie, kiedy wrócę
do naszego domu. Tam tylko niedomknięte drzwi, zawiasy
z tęsknym dźwiękiem. Tak szczerze to nie wiesz co zamknięte,

zakończone, obsunięte w dno doliny. Bo jak ty mnie zwodzisz,
siedząc w wannie, z turbanem ręcznika na głowie. Potem wstajesz
i wychodzisz z zaparowanego lustra.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.