Drukuj

Odkryłem w moim mieście miejsce, którego dotychczas nie znałem, a okazało się, że warto je od czasu do czasu nawiedzać. To Szkoła Rysunku i Malarstwa Piotra Króla w Łodzi przy ul. Limanowskiego 157 na Bałutach, u zbiegu al. Włókniarzy. Po przeciwległej stronie ronda Korfantego mieści się znany m.in. ze spotkań poetyckich Ośrodek Kultury „Rondo”. Na kamienicy mieszczącej Szkołę widnieje nieco mylący napis Hostel Luna, ale wszystko wyjaśnia szyld tuż obok: „Galeria sztuki. Nauka rysunku i malarstwa”. Tu właśnie, w pierwszy wrześniowy weekend tego roku, doszło do niezwykle ciekawego wydarzenia artystycznego. W piątek miał miejsce wernisaż wystawy pt. „SOK” Schodowski, Olczyk, Król – grafika, rysunek, malarstwo, natomiast w sobotę odbył się wieczór poezji Joanny Pucis i Doroty Ryst pt. „Ślady”.

Andrzej Olczyk, autor linorytów, to dla Krzysztofa Schodowskiego mistrz, choć, jak podkreślił, zdaje sobie sprawę, że nadejdzie czas, gdy uczeń prześcignie nauczyciela. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Grafiki Andrzeja cechują się profesjonalizmem i perfekcją. Ja, co prawda laik w tej dziedzinie, ale jednak wychowujący się wśród grafik i obrazów dziadka, doznałem jako odbiorca podobnych wrażeń estetycznych do tych sprzed tygodnia, gdy w Galerii Miejskiej w Zakopanem oglądałem wystawę prac Rubensa. I proszę mi wybaczyć to porównanie, z pewnością nieco na wyrost (bo prawdziwi artyści znają swoje miejsce w szeregu), dzielę się jedynie z Państwem swoim stanem ducha. „W domu mojego dzieciństwa pachniało olejem lnianym i terpentyną. Mój ojciec malował obrazy” – napisał na swojej stronie internetowej Andrzej Olczyk. Kontynuator tego ciągu pokoleń podkreślił, że jego pasje (także malarstwo, rysunek i fotografia przyrodnicza) niosą ze sobą ogrom emocji. Zgeometryzowana forma czarno-białych linorytów mieści w sobie mnóstwo szczegółów, oddających nastrój chwili, co podkreślają precyzyjne, drobne i gęste wyżłobienia. Świat przedstawiony na tych pracach jest na ogół nadrealny, wywodzący się z otchłani psychiki bądź marzeń sennych, choć trafi się czasem element całkiem realistyczny. Myślę, że gdyby teraz pisał swoje książki Herbert George Wells, z dużym prawdopodobieństwem zilustrowałby je cyklem linorytów Olczyka Planety. Na pytanie, jakie linoleum jest najlepsze, twórca z Opola odpowiedział, że nie to ze sklepu z artykułami plastycznymi, ale z podłogi starego mieszkania. I zakończył anegdotą o swoim ślubie trzydzieści lat temu z dziewczyną, która miała w kuchni wspaniałą wykładzinę, z której artysta korzysta do dziś.

Krzysztofa Schodowskiego poznałem dwa lata temu w Kaliszu podczas Festiwalu im. Wandy Karczewskiej, gdzie wystawiał swoje prace, które od razu zwróciły moją uwagę. Jego pełne zadumy rysunki w ciemnych czy wręcz czarnych tonacjach mają zawsze psychologiczną głębię, co oczywiście najwyraźniej oddają portrety. Jeden z prezentowanych w Łodzi przedstawiał poetkę Joannę Pucis, która następnego dnia czytała tu swoje wiersze. Krzysztof „jest melancholikiem i outsiderem, a w sztuce poszukuje introspekcji, wglądu w dramat przeżycia, w anatomię emocji”, jak poinformował na swoim profilu w sieci. A że nie wystarcza mu jedna forma, udowodnił nie raz, choćby pisząc wiersze, które nawet zdobywały nagrody w konkursach, czy teraz, gdy zapowiedział i opatrzył krytycznym wstępem spotkanie poetek z Warszawy.

Zanim jednak przejdę do części literackiej łódzkiego wydarzenia, słów parę o obrazach gospodarza galerii Piotra Króla. Pierwsze wrażenie – toż to świat Hieronima Boscha. Te wykrzywione w surrealnym widzie twarze, te niesamowite, tak wiele mówiące o ludzkim losie oczy, ten psychologiczno-metafizyczny przepych aż do przesytu. I ta nieco impresjonistyczna kolorystyka, czasem pastelowa, innym razem w ciemnych tonacjach. Tak... to wyższa szkoła jazdy...

Joanna Pucis i Dorota Ryst „nadawały na podobnych częstotliwościach”. Na ich wspólny, starannie przygotowany występ składały się na przemian czytane wiersze w melancholijnym raczej klimacie. W tle wybrzemiewała nastrojowa muzyka zespołu „Bliss”, natomiast otaczały nas prace z wczorajszego wernisażu. Rzeczywiście, tu w łódzkiej galerii na I piętrze doszło do ucieleśnienia idei korespondencji sztuk, syntezy i przenikania się nawzajem emocji, klimatów, prawdy psychologicznej o człowieku i jego egzystencji czy wreszcie artyzmu i perfekcjonizmu, jakie niosą różne rodzaje twórczości. Nie miejsce tu na szczegółowe recenzje tomików i wierszy Doroty i Joanny, na to przyjdzie jeszcze czas (w trakcie spotkania można było nabyć książki poetek), ale z pewnością obie autorki dobrze wiedzą, co (i jak) piszą, a ich poezja mówi o tym, co bardzo ludzkie – o przemijaniu i niemożliwości całkowitego spełnienia, a jednocześnie jest pełna pokory i pogodzenia wobec rzeczywistości, czasu i natury. Joanna podaje w notce na okładce swojego drugiego tomiku Znaki nieszczególne, że bliska jest jej idea „slow movement”, a więc spowolnienia tempa życia i delektowania się chwilą oraz naturą. Jej minimalistyczne wiersze wywodzą się wprost z krainy łagodności, są bliskie człowiekowi i – mimo wszystko – ciepłe. Z kolei środowiskiem wielu utworów Doroty, która mieszka „od zawsze na warszawskiej Saskiej Kępie” (z biogramu na okładce tomiku Punkty przecięcia), jest wielkie miasto z jego historią i dniem dzisiejszym, kulturą i topografią, sensualnymi doznaniami podmiotu i jego samotnością, rozdarciem i zagubieniem.

Dobrze, że są takie miejsca; że są ludzie, którym się czegoś chce; że są artyści, poeci.

Marek Czuku
Zdjęcia Dorota Ryst i Krzysztof Mich

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.