Drukuj

Oglądając wystawę „Ulice Złego” w Muzeum Literatury łatwo wpaść w klimat nostalgii. Rozczulić się, rozwzdychać „ach jakie to były piękne czasy”. Zwłaszcza, gdy tak jak na wernisażu, kręcą się młodzi piękni ludzie, wystylizowani na lata 50. a i sam tłum zwiedzających pełen jest niebanalnych twarzy, jakże innych od „średniej ulicznej”. Otwarcie wystawy przyciągnęło bardzo wiele osób – zarówno tych, dla których to czasy prawie tak samo odległe jak wojny punickie, jak i tych, którzy je całkiem nieźle pamiętają.

Pierwsza część ekspozycji to „wstęp do Tyrmanda” – pokazanie, jakim fenomenem był w tamtych czasach. Jak, bez doradców i spin doktorów, wykreował swoją legendę, która trwa. Druga, to już tytułowe ulice i miejsca – Nowotki, Marchlewskiego, Różyc, Pałac Kultury. Podjęto próbę wprowadzenia nas w klimat lat 50. Świat wykreowany jest prostymi środkami – zdjęciami, fragmentami filmów, pojedynczymi rekwizytami. Do tego trochę dokumentów – wydobyte z archiwów „Czytelnika” umowy, listy od czytelników itp. To wszystko wciąga, sygnalizuje przypomina, ale nie dopowiada.

Po powrocie z muzeum natychmiast sięgnęłam po książkę, zaczęłam przypominać sobie konkretne sceny, sytuacje. Zapewne wiele osób tak zrobiło. I myślę, że ci, którzy do tej pory nie znali Złego, dali się wciągnąć w tę grę i będą chcieli przeczytać. Bo wystawa zostawia niedosyt, a może raczej budzi apetyt. Jest swoistą grą w „Złego”. A gdyby ktoś zanadto się rozczulił i żadna z nazw nie zabrzmiała złowrogo, gdyby wszystkie plakaty i zdjęcia wzbudziłyby tylko łagodną nostalgię, jest jeszcze ostatnia sala, poświęcona innym adresom – więziennym. Sala przypominająca, ze pamięć płata nam figle i lubi trochę za bardzo lukrować wspomnienia.

Dorota Ryst

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.