Drukuj

Na Festiwal Puls Literatury organizowany przez Łódzkie SPP, jeden z najbardziej opiniotwórczych festiwali literackich w Polsce, dotarliśmy w piątek 13 grudnia. Była to zaledwie końcówka, mały wycinek imprezy, która w Łodzi zaczęła się 4 grudnia, a w okolicach Łodzi (Puls Regionalny) już pod koniec października, jako cykl rozwiązań konkursów odbywających się w mieścinach w niedalekiej odległości od Łodzi (np. w Poddębicach, Parzęczewie, Brzezinach). Organizatorom udało się przełamać niezbyt przyjazną aurę, zwykle towarzyszącą Łodzi o tej porze roku, w prosty sposób – zwyczajnie nie było czasu, żeby o niej myśleć. Można było spodziewać się, że niemal natychmiast po wejściu do Domu Literatury zostaniemy wciągnięci w wir zdarzeń i nic nie zawiodło tych oczekiwań.

Piątkowe atrakcje rozpoczęła promocja dwóch książek wydanych przez Stowarzyszenie im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, których autorkami były Ewa Świąc i Łucja Dudzińska. Dalej poszło już gładko: Edward Balcerzan, Dariusz Pawelec, Maciej Melecki dyskutowali o haśle tegorocznego festiwalu – „lokomotywy literatury”, nastąpiła prezentacja laureatów konkursu na prozę poetycką, a Wojciech Kuczok opowiadał o swojej najnowszej książce. Każde z tych spotkań miało inną dynamikę, ze względu na różnorodność autorów jak i częste zmiany prowadzących. Wszystkie spotkania tego wieczoru, jak również w pozostałe dni festiwalu, odbywały się w sali Domu Literatury w Łodzi. Być może przez brak zmian w otoczeniu lub brak dłuższych przerw ostatnie z nich wydawały się nieco męczące. Program festiwalu był tak wypełniony, że brakowało chwili na oddech. Ale nawet jeśli ktoś poczuł się przyrośnięty do krzesła, na pewno rozruszał go fenomenalny koncert Buldoga. Pierwszy raz widziałam występ tego zespołu na żywo i ani przez chwilę nie wątpiłam w zasadność zapraszania go na festiwal – był atrakcją samą w sobie, przyciągnął nawet publikę niezwiązaną ściśle z literaturą. Osobowość sceniczna wokalisty, oryginalne partie instrumentów dętych, nie wspominając już o świetnej aranżacji tekstów Tuwima, to tylko kilka składowych sukcesu tego koncertu.

Następny dzień festiwalu był zdominowany przez konkurs im. Bierezina. Na widowni zaczęli się pojawiać laureaci, a atmosfera luźnego i bezpretensjonalnego spotkania, w jakiej dotąd płynął festiwal, zagęściła się. Dało się to odczuć już podczas pierwszych spotkań tego wieczoru – z Marcinem Ostrychaszem i z Krystyną Dąbrowską, laureatką Nagrody im. Wisławy Szymborskiej – które przebiegały w nieco nerwowej atmosferze. Ilość ludzi przybyłych na wydarzenia podwoiła się w stosunku do poprzedniego dnia, spóźnialskim ciężko było znaleźć wolne krzesło. Wszystkie wydarzenia w przeciągu tych dwóch dni, kiedy miałam szansę uczestniczyć w festiwalu, były interesujące, jednak Grzegorz Wróblewski, który miał spotkanie zaraz potem, kompletnie nie przejął się atmosferą i wypadł moim zdaniem najciekawiej spośród wszystkich autorów. Jego odpowiadanie wierszem na zadane pytanie było naturalne i rozluźniające.

Kolejnymi wydarzeniami była prezentacja laureatów konkursu na tomik im. Jacka Bierezina, laureatów konkursu krytycznoliterackiego oraz spotkanie z Pawłem Tomankiem, laureatem zeszłorocznego Bierezina i jego debiutancką książką „Sam tu, piesku”, pokłosiem konkursu. Już teraz wiadomo, że teksty krytyków ukażą się drukiem w Arteriach, czego nie można na razie powiedzieć o tekstach dziewięciu laureatów konkursu na tomik. A szkoda, bo tegoroczne propozycje były dość efektowne, jednak prezentacja dwóch tekstów każdego autora, co miało miejsce, to za mało, żeby powiedzieć o nich cokolwiek więcej. Nagrodę główną, wydanie samodzielnej książki, zdobył Tomasz S. Mielcarek. Mieszka w Wielkiej Brytanii i nie mógł pojawić się na rozwiązaniu konkursu. Tym większy jest mój podziw dla organizatorów, że pomimo odległości, ciężkiego kontaktu i problemów technicznych, udało im się dodzwonić do zwycięzcy, ogłosić mu to przez skype'a i wyświetlić całą rozmowę na projektorze. Co prawda połączenie było krótkie i przerywane szumami, jednak mam poczucie, że każdy chciałby być potraktowany w ten sposób.

Chyba równie ważnym dla przyjezdnych punktem programu był Turniej Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina, w którym jak co roku laureaci konkursu krytycznego zasiadali za stołem jury. W konkursie wzięło udział ponad trzydzieści osób, a laureatów było również dziewięciu, tak jak w konkursie na tomik. Wydarzeniem poprzedzającym ogłoszenie wyników obydwóch konkursów: im. Jacka Bierezina i Czekana Bierezina, co charakterystyczne dla Łodzi, był koncert, tym razem grupy Bruno Schultz.

Po wszystkich atrakcjach uczestnicy festiwalu rozeszli się, poetyckim zwyczajem świętować w kawiarniach lub w miejscach noclegowych. Większość gości zakwaterowana była w hotelu Polonia, co było przemyślanym posunięciem. Najprostsza droga od noclegu do Domu Literatury wiedzie oświetloną świątecznie Piotrkowską, jedną z najpiękniejszych polskich ulic. Dzięki temu Łódź jako miasto miała szansę pokazać się z najlepszej strony. Brakowało mi jednak jednego, konkretnego miejsca festiwalowego – klubu lub restauracji, gdzie można byłoby zebrać się całym gronem, zamiast rozdrabniać na mniejsze grupy. Noc spędzona w dużym gronie byłaby miłym uwieńczeniem efektywnie spędzonego dnia i tylko zachęciła gości do ponownego przyjazdu. Tak czy inaczej – czasu spędzonego na festiwalu nie uważam za stracony i mimo lekkiego zmęczenia nagromadzonymi w tak krótkim czasie wydarzeniami, szkoda mi było żegnać się z Łodzią następnego dnia.

Dominika Kaszuba

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.