Drukuj

Na warsztatach w Turowie organizowanych przez Salon Literacki byłam po raz pierwszy. Nie miałam porównania, nie wiedziałam, czego należy się spodziewać i jak w ogóle może wyglądać taki czterodniowy poetycki maraton. Zajęcia odbywały się w gospodarstwie agroturystycznym Gacówka położonym w sąsiedztwie lasu, z dala od zgiełku, cywilizacji; właściwie z dala od wszystkiego. Takie odcięcie sprzyjało skupieniu, wyeliminowało czynniki, które nie sprzyjają raczej spokojnej pracy nad tekstem. Ćwiczenia prowadzone były przez Miłosza Biedrzyckiego, którego wspierali Dorota Ryst oraz Sławomir Płatek. Miłosz był otwarty na współpracę, słuchał naszych  spostrzeżeń, a jednocześnie nie unikał krytyki, wiedząc, że może ona nam wyjść tylko na dobre. Najpierw wprowadzał nas w temat, dzielił się posiadaną wiedzą, a dopiero później wymagał realizacji zadania.

Zajęcia trwały codziennie od rana do wieczora. Składały się z części teoretycznej i praktycznej. Były bardzo zróżnicowane. Dotyczyły niekiedy całkowicie odległych od siebie technik, wiązały się z prezentacją własnych tekstów, choć nie zabrakło w nich również elementu integracji, jaki pojawił się choćby przy okazji ćwiczeń polegających na zbiorowym pisaniu. Mieliśmy możliwość doskonalić nasz warsztat pisarski od strony formalnej, co okazało się zadaniem wcale niełatwym. Próba wtłoczenia tekstu w określone ramy, na przykład wersyfikacyjne, wymaga znacznego wysiłku ze strony autora, a jednak pozwala na sporą sublimację słów, gdyż ich wybór staje się w jakiś sposób ograniczony, zatem poszukuje się takich dróg rozwiązań, na jakie zwykle wcale by się nie zdobyło. Bardzo cenne były ćwiczenia z oddziaływania na odbiorcę poprzez konkret. To chyba, wbrew pozorom, jedno z trudniejszych zadań stojących przed poetą. Ograniczenie środków stylistycznych do minimum, odrzucenie zbędnego nadbudowywania znaczeń, a przy tym takie operowanie słowem, by wywoływało ono określone emocje, jest naprawdę niełatwe.

Gmina Miastko mocno wspiera organizację warsztatów, stąd otrzymaliśmy  bodźce nie tylko od poetów prowadzących zajęcia, ale również od władz gminy, które zapewniły nam niezbędny element rozrywki. Drugiego dnia pobytu odbyliśmy wycieczkę przebiegającą w nastroju ogólnej wesołości. Poeci bawiący się jak dzieci na placu zabaw i zachwyceni możliwością wjazdu na podnośniku straży pożarnej na wysokość około dwudziestu pięciu metrów – to niecodzienny widok. Jak przystało na majówkę, zorganizowano nam grill. Zabrano nas do elektrowni, pokazano okolicę. I tyle z obijania się. Jeśli między blokami ćwiczeń pojawiła się chwila wolna, pożytkowało się ją na tworzenie. Poetom sen niepotrzebny, zatem w nocy także się pisało (pomijając oczywiście inne atrakcje, już raczej o charakterze towarzyskim). To naprawdę był czas wykorzystany bardzo produktywnie, niezmarnowany chyba w żadnym momencie. Owszem, bez dwóch zdań spędzony przyjemnie, ale nie na leniuchowaniu pod chmurką, tylko na rzetelnej i solidnej pracy. Cztery dni to okres stosunkowo niedługi, a dla mnie chyba – jak do tej pory – jeden z najbardziej twórczych i owocnych, tym bardziej, że pęd powarsztatowy mobilizuje do dalszej pracy nad tekstami. Mam nadzieję, iż przełoży się to na jakość powstałych wierszy, na ich dojrzałość formalną i treściową. Nie mam wątpliwości co do tego, jak wiele z warsztatów wyniosłam. Niewątpliwie rozwinęły one moje zaplecze twórcze, pokazały nowe możliwości literackich rozwiązań, a także podbudowały moją wiarę w siebie i w to, co robię.

Największym fenomenem różnorakich spotkań poetyckich jest nastrój, który się na nich wytwarza. Być może zależy on w znacznej mierze od tego, że spotyka się grupa ludzi o podobnych zainteresowaniach. Faktem jednak pozostaje, iż zawiązane w ten sposób relacje są niekiedy bardzo bliskie, prowadzą do fascynujących przemyśleń, a po kilku dniach przebywania ze sobą praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę odczuwa się wyłącznie niedosyt. Zastanawiałam się, co w warsztatach bym zmieniła, które elementy można by było poprawić, bo przecież ile można zachwycać się czterema dniami pracy tak intensywnej, że przenicowuje mózg na drugą stronę. Jak się jednak okazuje – można, a jedyny dostrzeżony przeze mnie negatyw to zbyt krótki czas trwania tych warsztatów. Pozytywnie zaskoczyło mnie wszystko: poczynając od jedzenia godnego królewskiego stołu, poprzez otwartość, z jaką się tam spotkałam, kończąc na niezwykle ciekawie prowadzonych zajęciach. Czekam na majówkę 2014!

Anna Mochalska
Zdjęcia Arek Łuszczyk

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.