W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Idea warsztatów poetyckich okazuje się nierzadko dyskusyjna. Padają argumenty, że liczy się sam geniusz, a wszelkie ćwiczenia to obraza majestatu niejakiej Poezji. Istnieje bowiem mit, według którego wszystkie sztuki można uprawiać doskonaląc je świadomie, jedynie poezja ma pozostać wiecznie amatorską i intuicyjną.

Działalność warsztatowa jest dla naszego stowarzyszenia jedną z fundamentalnych. Wychodzimy z założenia, że nie tylko profesor ze studentem czy generał z poborowym ma prawo dzielić się doświadczeniem. Sztuka, nawet jeśli działa w najbardziej przyjaznych warunkach ma dynamikę nie mniejszą niż wojna, w której wszyscy kaprale i porucznicy są tak samo niezbędni jak zwierzchnik sił zbrojnych. Czym są według nas warsztaty poetyckie?

To przede wszystkim okazja do spotkania i konfrontacji. W zasadzie takie warsztaty pełnią podobną funkcję (oczywiście pamiętając o ich epizodyczności), co dawne grupy literackie. Są miejscem ścierania i kształtowania postaw, upodobań, wylęgarnią kierunków twórczych, nawet jeśli są to kierunki w mikroskali. Ale nie tylko. Instytucja „kawiarni literackiej” nie zniknęła wraz z kryzysem kawiarń literackich. Przeniosła się po prostu w inne miejsca, mechanizm jednak pozostał ten sam. Wciąż dzieje się tak, że parę osób, trafiwszy na odpowiednie „iskrzenie” zawiązuje coś wspólnego i działa. Na początku najczęściej tym działaniem jest wzajemna krytyka i doskonalenie. Żaden stopień zblazowania współczesnej sztuki nie zmienił tego imperatywu mentalnego.

Jest to też dobrze spędzony czas z ludźmi, którzy myślą podobnie i rozmawiają o niezbyt odległych tematach. Okazuje się, że wbrew pozorom więcej nas – piszących – łączy niż dzieli. Być może najcenniejsze są zakulisowe dyskusje o inspiracjach, hobby, odcieniach wrażliwości. Samo zobaczenie w mniej oficjalnych sytuacjach ludzi, którzy „mają tak samo” daje iskrę i niezbędną dawkę wiary w dalszą zabawę ze słowem.

Co jednak z zarzutem o „pisanie na zadanie”, które kłóci się z romantyczną wizją twórcy nawiedzonego przez pozaziemskie duchy, zmory, nadludzkie moce – któż śmie regulować je (za przeproszeniem) przez ćwiczenie pióra?

Nikt nie powiedział, że muszą to być wiersze, które autor ma przez resztę życia uważać, za swoje opus magnum. Szymborska przytomnie zauważyła, że kosz na śmieci jest wiernym przyjacielem poety. Trzeba mieć co do tego kosza wrzucać. Dwa podstawowe progi dla każdego piszącego to mieć o czym i wiedzieć jak. Lepiej jest naprodukować dużo słabych tekstów, które w końcu wywołają jeden dobry, niż tkwić w jakimś punkcie i nie wiedzieć dokąd się ruszyć (ani jak podnieść ciężką pupę z oswojonego taboretu). Napisanie „na zadanie” dziesięciu beznadziejnych wierszy też ma sens, o ile najzwyczajniej w świecie rozrusza mózg i gotowość chwytania natchnień.

Na tym jednak sprawa się nie kończy, bo warsztaty mają moc autentycznego prowokowania świetnych tekstów. Znam nawet osoby, które najlepsze wiersze w życiu napisały wtedy, kiedy „zadano” im pisanie. Mało tego – to są naprawdę dobre utwory. Nazwisk pozwolę sobie nie wymieniać. Teksty obroniły się w kilku konfrontacjach. W pierwszej kolejności obroniły się po zestawieniu z innymi, pisanymi „od serca”. To naprawdę działa i żadna teoria nie ma szans podważyć faktów.

Jest też najzwyklejszy w świecie aspekt ćwiczenia. Literatura tradycyjnie składa się z treści i formy. Oczywiście, w muzyce forma ma przewagę nad treścią, od pewnego czasu w innych sztukach również. W końcu – wydaje się, że ów trend dotknął także poezję, jednak najważniejszym powodem buntu wobec ćwiczeń z pisania wydaje się właśnie przeświadczenie o niemożliwości nauczenia się treści – a nie formy. Przeświadczenie, że czym innym jest ćwiczenie palców przy pianinie, a czym innym myśli przy wierszach. Oczywiście ten podział na treść i formę ma przeróżne, zmieszane kontury i światłocienie, ale można go traktować jak naukę alfabetu. Niczego lepszego na razie nie wymyślono. Dobre warsztaty powinny dać jedno i drugie – nie tyko dostarczyć tematów, ale i nauczyć dostrzegania ich, samodzielnego sięgania po nie. Nie tylko poinformować o dostępnych formach, ale też „przetrzeć” w praktyce stosowanie ich.

W końcu takie spotkania pozwalają zderzyć się, niekiedy po raz pierwszy w życiu, z rzetelną krytyką. Fakt, że podobną rolę pełnią fora internetowe. Też są skuteczne jako źródło informacji zwrotnych, ale również jako źródło agresji, chamstwa. Z tym również autor musi się liczyć (i oswajać), ale czym innym jest anonimowy ostrzał „zza rogu”, a czym innym rzeczowa dyskusja i wskazywanie słabości przez żywego rozmówcę. Profesjonalnie poprowadzone warsztaty tę samą rolę wypełniają po prostu lepiej. Ostatecznie twórca, jeśli chce publikować, spotka się z przeróżnym odbiorem (czasem są to setki głosów), często reagując zamykaniem się na czytelnika. Tego błędu także można oduczyć na warsztatach. Odbiorcy warto słuchać, z zaciekawieniem, z uwagą, traktując go jako integralny element stworzonego „dzieła”.

Również walory towarzyskie warsztatów są nie do przecenienia. O tym jednak lepiej nie pisać, to trzeba przeżyć. Pozostajemy na stanowisku zwolenników. Mamy dowody empiryczne. A już niebawem, w maju, przybędzie dowodów.

Sławomir Płatek

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.