W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Dość często spotykam się z opinią, że poezja jest nie dla wszystkich, a dokładniej - prawie dla nikogo. Czasy są, powiada się, takie że zwyciężają inne media i inne sztuki. W ogóle - inne sposoby spędzania czasu. Odrywanie poezji od czytelnika, swoista autarkia na obszarze pomiędzy autorem i krytykiem, bywa rozumiana jako etap w rozwoju literatury i nieuchronny efekt epoki, w jakiej żyjemy. Poezja - sugeruje się - rozwija się ciągle i w pewnym momencie tego rozwoju „uciekła” tam, gdzie nikt jej nie szuka poza kilkoma specjalistami. Z tych opinii wyłania się taka mniej więcej droga rozumowania: skoro tak jest, znaczy że tak musi być i że jest dobrze.

Chciałbym spojrzeć na to z innej strony, mianowicie z punktu widzenia potrzeb - ich istnienia, kreowania i w końcu - wykorzystywania. Dyscyplina naukowa, która się tym zajmuje nazywa się „handel”. Dyscypliny pokrewne to „dobry bajer”, „akwizycja”, „reklama”, „presja”, „manipulacja”. Oprócz podstawowych potrzeb takich jak oddychanie czy poczucie wspólnoty istnieje mnóstwo odnóg, wypadkowych, czasem sprzecznych ze sobą. Poza znaną piramidą Maslowa wymyślono inne piramidy, skrzyżowania, gwiazdy, kwadraty, dwunastościany i przestrzenie wielowymiarowe, żeby zobrazować ludzkie zaspokojenie, ale zwykle mają one wspólny mianownik: nowej potrzeby nie da się stworzyć. Da się natomiast manipulować planami - w różnych okolicznościach jedne potrzeby znajdują się na pierwszym planie, by w innych okolicznościach ustąpić kolejnym. Tworzeniem tych okoliczności zajmuje się marketing. Jeśli wytłumaczymy konsumentowi, że w danym momencie jest mu do czegoś potrzebny np. zwis do powieszenia na ścianie - nabędzie go i powiesi.

Czytających wiersze nigdy nie było tak wielu jak np. oglądających telewizję. Jednak nie ulega wątpliwości, że potrzeba obcowania z literaturą, nawet tak skondensowaną jak poezja, jest realna i znajduje się gdzieś w czeluściach ludzkiego umysłu. Nie jest być może dominująca, nie jest u każdego jednakowo silna, ale istnieje. Dlaczego więc, skoro istnieje, jest tak rzadko motorem do czytania?

Otóż jest to kwestia rywalizacji o konsumenta. Ktoś, kto spędza wieczór na czytaniu wierszy, nie pójdzie do kina, na imprezę z reklamowanym piwem w roli głównej, nie kupi jakichś zbytków (np. zbędnego zwisu do powieszenia na ścianie), gdyż budżet domowy rozszedł się na książki. Dlatego reklama jest tak agresywna. Każdy producent i sprzedawca próbuje przypomnieć konsumentowi o pierwszo-, drugo-, lub czwartorzędnej potrzebie i skłonić go do poświęcenia czasu i pieniędzy temu, co oferuje. Potrzeba posiadania zwisu na ścianę nie jest z tych, które umożliwiają przeżycie. Podobnie jak potrzeba czytania wierszy.

Producent zwisu na ścianę wkłada więc ogrom pracy i odpowiednią kwotę (czasem setki, czasem miliony złotych) na przekonanie ludzi, że taki zwis jest im potrzebny akurat teraz. Bo wszyscy to mają, bo feng shui, itd. Producent poezji (wydawca, autor, księgarz) w tym samym czasie nie robi nic oprócz wyprodukowania. Jaki jest skutek? Zwis wisi na pięciu tysiącach ścian, tomik wierszy leży w kartonach pod łóżkiem autora. Gwarantuję, że gdyby producent zwisu zachował się tak jak producent poezji - i vice versa - na pięciu tysiącach półek stałby przeczytany tomik wierszy, a zwisy leżałyby w magazynie wytwórcy. Oto cała tajemnica "elitarności" poezji.

Na tym jednak sprawa się nie kończy, gdyż efekty handlu zwisem na ścianę są takie:
1 - na kilku tysiącach ścian wisi ów zwis
2 - producent i sprzedawca mają dochód ze sprzedaży

a efekty handlu książkami są takie:
1 - na kilku tysiącach półek stoi książka
2 - autor i sprzedawca mają dochód ze sprzedaży
3 - czytelnik jest bogatszy duchowo i lepiej przygotowany do życia społecznego

To nie czasy są takie, że zwyciężają (jak pisałem wcześniej) - inne media, sztuki, sposoby spędzania życia - a poezja przegrywa. One zwyciężają, bo całe sztaby ludzi pracują na te zwycięstwa i inwestują oprócz funduszy także profesjonalną wiedzę. Mówi się więc ze znawstwem o nowych, zmienionych czasach, a myśli się o promocji kategoriami sprzed osiemdziesięciu lat.

Dlaczego więc inwestuje się w karkołomne nieraz i równie często kompletnie bzdurne działania handlowe, a nie inwestuje w poezję, która nie jest trudniejsza do sprzedania niż zbędny i kosztowny zwis na ścianę?

Powodów jest wiele i nie wiem, czy potrafię wymienić wszystkie, nie ma na to zresztą miejsca. Z pewnością kilka mitów: że czerpanie zysku z malarstwa, filmu, muzyki, reportażu - jest w porządku, ale z poezji - broń Boże, zdrada ideałów, prostytucja. Że poezja jest niesprzedawalna. Może skojarzenia - że poeta to dziwak, pół-idiota, blady gruźlik, fajtłapa, typ „poety” z Rejsu. I owo przeświadczenie, że tego nikt po prostu nie chce czytać, choć zwisu na ścianę też nikt nie chce mieć, póki mu się nie wytłumaczy, że jednak chce. Zwracam przy tym uwagę na to, że walka nie toczy się o pieniądze, jakie mogą płynąć z poezji. Pieniądze i praca będą niezbędne do popularyzacji, ale terenem, o który idzie, jest czas i głowa czytelnika, a nie jego portfel.

Może jakaś kampania społeczna? Są chyba skuteczne, skoro pojawiają się kolejne - pij mleko, nie bij żony, daj pieniądze na chore dzieci. Kevin Zraly w książce Wino - kurs wiedzy twierdzi, że najczęściej spożywanym napojem w USA jest mleko. Nie żadna cola, sok, woda, piwo. Może po zadbaniu o zdrowe uzębienie narodu, zdrowe płuca, zdrowe autostrady z fotoradarami, pora zadbać o zdrowe mózgi czytelników i w miejsce tabloidów zaproponować ciekawsze lektury? Oczyścić poezję z atmosfery obciachu, jaka ją otacza?

Poezja jest znacznie bardziej wymagająca niż proza fabularna, dzienniki z podróży, egzotyczne reportaże, biografie czy romansidła. Dlatego nigdy nie będzie czytana przez takie samo audytorium, ale z pewnością nie jest to audytorium tak wąskie, jak może się obecnie wydawać. Właśnie z powodu największego „oporu”, jaki spośród wszystkich gatunków stawia poezja - potrzebuje ona najsilniejszego wsparcia promocyjnego. A dzieje się odwrotnie: skoro jest mało zainteresowanych, obrażone środowisko tworzy teorię o elitarności swojej sztuki i hermetyzuje się jeszcze bardziej. Nie jest to żadna elitarność. Poezja jest po prostu wyparta przez bardziej energicznie promowane zjawiska i zepchnięta do rowu jak rowerzysta przez TIRa.

Owszem, pojęcie poezji jest szerokie. Od rymowanek miłosnych do laboratoryjnych operacji na języku, pisanych z myślą o dwóch ulubionych krytykach. Ta ostatnia opcja nie trafi do szerszego odbiorcy niezależnie od metody promocji. Na szczęście jest to skrajność i nie decyduje o tym, co rozumiemy pod słowem „poezja” ani o tym, czy będzie czytana - czy nie. Jest cały „środek”, z którym osławieni młodzi, wykształceni mieszkańcy dużych miast poradzą sobie znakomicie.

Padają czasem argumenty, że Mickiewicz też wydawał książki w nakładzie 500 egz. i miał problem, żeby je sprzedać. Podobnie inni wybrani wielcy. Oczywiście Mickiewicz też był kiedyś nie bardziej znany i ceniony niż ktoś, kto zadebiutował dobrym tomikiem w 2011 roku. Czytałem co prawda o jednym fabrykancie sonetów, że w rok po debiucie już jest klasykiem, ale to raczej anomalia w recenzji niż anomalia w literaturze. Nie dajmy się zwodzić ogromem nazwiska Mickiewicz, bo klasykiem nikt się nie rodzi i nie od razu trafia do wszystkich bibliotek w kraju. A co z nakładem? Pozornie taki sam jak współczesne?

Ludność terenów polskich wynosiła w tym czasie około 12 milionów, z czego około połowa była niepiśmienna. Z kolei ci piśmienni mieli często zbyt szczupłe fundusze, żeby nabyć tomik poezji mniej niezbędny do życia niż worek ziemniaków. Obieg informacji funkcjonował gorzej, o nowej książce jakiegoś tam Mickiewicza można się było dowiedzieć niekiedy dopiero po kilku latach od jej wydania. 500 egzemplarzy wydanego tomiku to nie jest te same 500 egzemplarzy, co obecnie. Trudno zestawiać te czasy z naszymi (nie wszystko wyraża się w liczbach, np. wspomniana sprawność mediów), ale jak sądzę, można w przybliżeniu szacować, że gdyby współczesny szeregowy tomik poezji z regularnego wydawnictwa ukazywał się i był rozprowadzony (a nie zezłomowany) w 2 - 4 tys. egzemplarzy, byłoby to porównywalne z nakładem 500 egz. w II poł. XIX. w.

Dziwny poza tym może się wydać argument, że skoro zawsze było źle, to znaczy, że teraz jest dobrze, bo jest tak źle, jak było kiedyś. Temu wydaje się służyć przytaczanie niskich liczb na temat wydań książek sprzed iluś tam lat.

Pozostaje pytanie, jak to się wszystko ma do samych autorów, którzy czasem jako swój główny cel wyznaczają komunikację z wąskim gronem specjalistów, co być może daje im szczególną satysfakcję i w niektórych wypadkach przyzwoite dochody lub karierę w tej niszowej dziedzinie.

Na koniec dwie refleksje. Pierwsza: są w Polsce wydawcy poezji, którzy całkiem nieźle prosperują. Co prawda oni też nie trafiają do szerokiego odbiorcy (może im na tym nie zależy), ale dowodzą przynajmniej, że wydawanie poezji nie musi się równać wyrzuceniu za burtę „naszych czasów”.

Druga: jako dowód elitarności poezji podaje się hipotezę o jej wpływie na język - że jest awangardą języka i społeczeństwa potrzebują czasu, żeby dojrzeć do tego, co w poezji już wynaleziono. To nieprawda. W awangardzie języka jest blokowisko, sms, reklama i slang biznesowy, a nie poezja. Poezja próbuje za wspomnianymi zjawiskami nadążyć i różnie jej się udaje.

Czy jest o co powalczyć? Czy jest po co? Moim zdaniem - jest. Skoro istnieje w człowieku potrzeba pisania wierszy i czytania wierszy - żadna teoria literacka, filozoficzna lub społeczna nie naruszy tego.

Sławomir Płatek

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.