Drukuj

Międzynarodowe kongresy poetów są dobre dla rozwoju przemysłu turystycznego – taką refleksją podzielił się Witold Gombrowicz z początkującym literatem z Argentyny, organizatorem takiego zjazdu na początku lat 60.

Literatem tym był Miguel Grinberg, poeta, pisarz (wydał 50 książek), dziennikarz, gospodarz audycji radiowych, hippis, znajomy Allena Ginsberga i Boba Dylana, inspirator powstania sceny rockowej w Argentynie, działacz i filozof ruchów pacyfistycznych i ekologicznych, ale też promotor hollywoodzkich przebojów filmowych w Ameryce Południowej, bloger, felietonista oraz człowiek tysiąca innych zajęć. O swoim spotkaniu z Witoldem Gombrowiczem opowiadał w czasie III Panelu Gombrowiczowskiego, który odbywał się do 19 do 25 października w muzeum pisarza w podradomskiej Wsoli i w Teatrze Powszechnym w Radomiu.

Grinberg poznał Gombrowicza w Buenos Aires w ostatnich miesiącach pobytu pisarza w Argentynie w 1963 roku. Miał wtedy 26 lat, Gombrowicz o 33 więcej. Mimo tej różnicy wieku i doświadczeń polubili się. Po wyjeździe Gombrowicza do Europy korespondowali ze sobą. Grinberg, wtedy początkujący poeta, nie znał wówczas twórczości Witolda, robiła jednak na nim wrażenie jego osobowość outsidera, ironisty wnikliwie obserwującego i komentującego świat. Argentyński poeta angażował się wówczas w organizację kongresu poetów z Ameryki Łacińskiej w Meksyku i zapytał starszego kolegę o opinię o sensowność takich imprez. Odpowiedź zapamiętał na zawsze.

Wspomnieniom Miguela Grinberga przeplatały klasyczne utwory muzyki argentyńskiej i hiszpańskiej w wykonaniu utalentowanej młodej gitarzystki Wiktorii Szubelak. Patronat nad imprezą objął i panel otworzył ambasador Argentyny Gerardo Manuel Biritos.

W czasie panelu przypomniano też postać drugiego piszącego Gombrowicza, Jerzego, starszego brata Witolda. „To ja miałem zostać literatem” – miał westchnąć w jesieni życia Jerzy w trakcie towarzyskiego spotkania, w czasie którego ktoś wspomniał jego brata. To w majątku starszego o dziewięć lat Jerzego we Wsoli koło Radomia autor Ferdydurke spędzał wakacje i święta, grając w tenisa i ping-ponga, kochając się bez wzajemności i obserwując świat ziemiaństwa. Jerzy, postawny mężczyzna, porucznik kawalerii z czasów wojny bolszewickiej, miłośnik rautów, drogich aut, nie zawracający sobie głowy zawiłościami prowadzenia 700-hentarowego gospodarstwa, miał też aspiracje literackie. W czasie wojny trafił z Zaleszczyk (jako oficer obsługiwał przejście graniczne) do Rumunii, gdzie szybko nawiązał kontakty ze środowiskiem literackim. Pisywał recenzje ze spektakli teatralnych, zajmował się tłumaczeniami. Po wojnie do wsolskiego majątku już nie wrócił, zamieszkał z żoną Aleksandrą z Pruszaków w wynajmowanym mieszkanku w oficynie kamienicy w Radomiu. Szybko stał się animatorem życia kulturalnego miasta, do którego tuż po wojnie trafiła spora grupa uciekinierów ze zniszczonej Warszawy oraz wywłaszczonego ziemiaństwa. Organizował towarzystwa miłośników sztuk plastycznych i teatru. Pisał recenzje spektakli do lokalnych gazet, prowadził pogadanki dla młodzieży opowiadając o sztuce. Jego dom (a także barek) był zawsze otwarty dla artystów i młodych ludzi interesujących się kulturą.

Jak wspomniała w czasie panelu Rita Gombrowicz, wdowa po Witoldzie, jej mąż w młodości był pod dużym wpływem starszego brata. To do niego przyjechał radzić się, czy w obliczu nadchodzącej wojny ma skorzystać z propozycji napisania reportażu z dziewiczego rejsu transatlantyku Chrobry do Argentyny. Jerzy nie miał wątpliwości, że z Witolda żołnierza nie będzie. Jednak po wojnie ich relacje popsuły się – Witold miał za złe aktywność dziennikarską i społeczną Jerzego w kraju opanowanym przez komunistów. Ożywione kontakty utrzymywał przede wszystkim z drugim bratem, Januszem.

Wspomnienia o Jerzym Gombrowiczu - Rity Gombrowicz, jego znajomych i członków rodziny znalazły się w tomie A to był Gombrowicz! autorstwa dr Dominiki Świtkowskiej, asystentki w Muzeum Witolda Gombrowicza. Promocja książki odbyła się podczas panelu. Wzięli w niej udział oprócz wdowy po Witoldzie m.in. także, kuzyni Gombrowiczów, Ksawery Jasieński i Aleksander Pruszak oraz profesor Roman Loth.

Z kolei w radomskim teatrze Wojciech Majcherek, Jacek Wakar, Bożena Sawicka i szef „Powszechnego” Zbigniew Rybka zastanawiali się w czwartek 25 października nad fenomenem pisarza, który napisał trzy dramaty i nie lubił chodzić do teatru, a którego twórczość już po raz dziesiąty prezentowana jest na poświęconym mu festiwalu teatralnym. W tym roku na deskach radomskiego teatru zaprezentowano dziewięć spektakli z Europy i Argentyny, w tym dwa w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, który zdobył główną nagrodę za „Wspomnienia polskie” w wykonaniu aktorów radomskiego teatru.

Rita Gombrowicz tłumaczyła w trakcie spotkania, że Witold nie lubił dużych zgromadzeń. Nie chciał chodzić do teatru, a na jej zachęty by wybrali się do kina odpowiadał, że „przecież mamy telewizor”. W teatrze drażniła go też umowność, sztuczność i narzucona konwencja.

Dyskutanci z jednej strony wskazywali, że boom na inscenizacje gombrowiczowskie z lat dziewięćdziesiątych minął, z drugiej jednak strony wciąż pojawiają się spektakle oparte na prozie czy – jak w przypadku przedstawienia Grabowskiego – nieemitowanych słuchowiskach radiowych. Pojawiają się też spektakle twórców z krajów, gdzie Gombrowicz do tej pory nie był szerzej znany, jak Białoruś. Dyrektor Rybka o przyszłość swojego festiwalu, jeśli chodzi o nowe realizację, był raczej spokojny.

(pim)
Zdjęcia Bartek Olszewski

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.