W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

- Ja nie wiem, czy jest w ogóle ktokolwiek, kto mógłby powiedzieć o nim, że znał go na tyle i mógłby powiedzieć, że wie wszystko o tym człowieku. Zresztą nigdy nikt nie wie wszystkiego o człowieku. Ktoś, kto chciałby poznać tego człowieka bliżej, musi przeczytać jego książki. – Stanisław Potępa.

Jan Rybowicz umierał wiele razy. Gdy osuwał się nieprzytomny pod stolik obskurnej wiejskiej gospody i gdy przeczołgiwał się przez ruchliwą ulicę na drugą stronę, do siebie, na tę drugą stronę, od gwarnego towarzystwa z knajpy, od kolegów, którzy na znak sympatii dolewali wódki prosto w gardło złaknione przyjaźni, na wprost do samotności, do porzuconej na chwilę tylko, na jeden kufel, na jedną wódkę, wrażliwości, do pustego pokoju, który ogrzewał paląc swoje rękopisy. Niepomny na przestrogi podobnych do siebie - że nie wolno, że to zbyt głęboko, że poezja to zazdrosna matka, która srogo karze każde nieposłuszeństwo i grozi szkieletem palca, jak śmierć gdy przychodzi znienacka po swoje dziecko - nie rozumiał, albo nie chciał zrozumieć, że ta przestroga jest w każdym zapisanym słowie, wierszu, w każdej próbie poskromienia szalejących w głowie namiętności. Gdy już odszedł, bo nie starczyło siły na dalsze trwanie w samobójczym świecie, mało kto pokusił się na proste potwierdzenie, tego co on sam opisywał w swojej twórczości – Jana Rybowicza zabił Jan Rybowicz.

Urodził się 26 maja 1949 roku w Koźlu, obecnie Kędzierzyn Koźle. Rodzice Rybowicza osiedlili się w Lisiej Górze po Tarnowem, w 1962 roku, na pozostawionym przez babkę w testamencie gospodarstwie. Jan po nieudanych próbach nauki w szkole górniczej i nie uzyskaniu promocji do drugiej klasy, przyjechał i zamieszkał w Lisiej Górze w roku 1963. Pracował fizycznie w wielu zawodach, imając się wszystkiego, od załadunku, kopania wykopów, po budowy i rozładunek wagonów. Z trudem ukończył liceum dla pracujących.

W wieku lat 22 zdałem maturę w Liceum dla Pracujących w Tarnowie. W tym samym roku zacząłem studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po kilku miesiącach studiów doszedłem do wniosku, że ta polonistyka szalenie mnie nudzi i że na uniwersytecie nie nauczę się pisarstwa, o którym zacząłem myśleć nieśmiało i coraz częściej. Rzuciłem studia, poszedłem między ludzi, zacząłem pracować jako robotnik dołowy w kopalni, ale po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że i machanie łopatą nudzi mnie szalenie i że nie bardzo nadaję się do tego. Złożyłem więc papiery do Szkoły Teatralnej w Krakowie, gdzie oblałem egzamin wstępny. Zacząłem więc znów pracować, kolejno w kilku zawodach, przeważnie fizycznie. Przez cały ten czas dużo czytałem, trochę mniej pisałem i podpatrywałem życie, a życie mnie. Jeżeli więc idzie o moje wykształcenie, to mogę powiedzieć, że jestem przede wszystkim samoukiem i że najwięcej nauczyło mnie życie, zakładając, że nauczyłem się czegokolwiek do tej pory. – Jan Rybowicz

Zadebiutował poezją w Gazecie Krakowskiej w 1976 roku. Kilka lat wcześniej zmarła jego uwielbiana poetka Halina Poświatowska, a potem utożsamiany z rybowiczowskim buntem i wewnętrznym sprzeciwem wobec panującego koniunkturalizmu Rafał Wojaczek. Jan Rybowicz zaczytany w literaturze poboczy, wymykającej się z powszechnego obrazu poety – urzędnika, zapatrzony w realizm przedmieść odkrywanych przez Hłaskę, Nowakowskiego i koloryt zwykłej wsi z niezwykłymi historiami – Tadeusz Nowak - kształtował własne spojrzenie na filozofię twórczości. Podziwiał Edwarda Stachurę, a jednocześnie rugał za autokreację i zbyt przerysowaną rzeczywistość poety wędrowca.

Jan Rybowicz był autorem czterech tomów opowiadań: Samokontrola i inne opowiadania (Warszawa 1980), Inne opowiadania (Kraków – Wrocław 1985), Wiocha Chodaków (Warszawa 1986), Czekając na Becketta (Łódź 1991) i trzech zbiorów wierszy: Być może to (Warszawa 1980), Wiersze (Kraków 1986), O kay (Warszawa 1990), oraz wydany pośmiertnie przez Tarnowskie Towarzystwo Kulturalne w 1995 roku zbiór wierszy Wiersze Zebrane. W 2005 roku ukazała się nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek (Toruń) Dobra wiadomość, polsko-rosyjskie wydanie (wybór i przekład: A. Bazilewskij), które zawiera opowiadanie Mistrz mistrzów pochodzące z tomu Inne opowiadania oraz 73 wiersze Jana Rybowicza.

Gdy Rybowicz wchodził na grząską ścieżkę twórczej egzystencji umarł Bruno Milczewski, a dwa miesiące później Edward Stachura. Na pewno zdawał sobie sprawę, że takie dziedzictwo, to zbyt wielki ciężar do poniesienia, do wypisania i ogarnięcia. Nie należał do elit i wcale nie było mu po drodze z wielkim światem i salonami. Jednocześnie powoli się zapadał w swojej bolesnej antykreacji, jakby chciał wszystkim zrobić na złość, jakby chciał wszystkim pokazać niezależność i swój odmienny byt. Był szorstki, niedostępny i lakoniczny. Dopiero po którymś z kolei kieliszku podnosił głos i wyrzucał z siebie słowa nieznoszące sprzeciwu, apodyktyczne i surowe. Głosił manifesty i emanował innym patrzeniem. Jego przyjaciel Józef Baran wspominał:

Bywałem u Janka wielokrotnie, ale dość szybko zrozumiałem, że wszelkie próby zresocjalizowania samotnika z Lisiej Góry, czyli wciągnięcia go do literackiego środowiska, mijają się z celem. On się tam źle czuł. Żył w jakimś zaklętym kręgu odosobnienia i nie potrafił się z niego wyzwolić, mimo wielokrotnie ponawianych prób, szczególnie w okresie debiutanckim, gdy jeszcze wyjeżdżał do Warszawy, Łodzi, Krakowa. Potem znów się zamknął w kręgu pijaczków z „Lisiogórzanki”. Z kolegami po piórze utrzymywał tylko wirtualne – jakbyśmy dziś powiedzieli - znajomości, poprzez listy. Naznaczony jakimś fatalnym piętnem pił z lisiogórskimi menelami, zdając sobie sprawę, że ma z nimi niewiele wspólnego poza wódką.

Nazwany przez współczesnych krytyków i literatów największym objawieniem polskiej literatury lat osiemdziesiątych, przeleciał obok, jak pędzący pocisk i pozostawił za sobą słynną stachurowską smugę cienia. Mówiono o Rybowiczu, że psychopata, nie potrafił nikogo pokochać, że chory pijaczyna, który zapomniał, że jest człowiekiem, a przecież jego choroba, jego fizyczne życie było tylko malutkim ułamkiem czegoś o wiele większego, czegoś czego dotknęli tylko nieliczni. Nie umiał kochać? To jego kochanie zadało mu cios największy, a jednocześnie błogosławiony, czyniąc z Jana nie tylko chorego z miłości, ale z miłości odrzuconej - wielkiego poetę. Zakochał się w kobiecie i oszalał dla niej, ale w tym szaleństwie było coś, co gna na szczyty Himalajów opętanego wspinacza, aż nie wróci, albo wróci głęboko porysowany. Stachura pisał: Wróciłem oto z wojny ostatecznej i jestem tylko lekko ranny, a Rybowicz? Zatrzasnął tylko drzwi i więcej już się przed ukochanej oczy nie stawił. Zraniła go szyderstwem, pokazując listy, które do niej pisał, listy jak wiersze, jak erotyki i jednocześnie spowiednie zaśpiewy głodnego pątnika, pokazała ludziom obcym i czytała śmiejąc się do łez.

Miotałem na nią straszne obelgi.
Lżyłem ją.
Na szczęście
nie doszło do rękoczynów.
Potem
trochę się przejaśniło
to niebo między nami
i uzmysłowiłem sobie,
że to przecież nie ją
chciałem zranić, upokorzyć.
/…/
Tu anioł by nie pomógł.
Klin wybijesz tylko klinem.
Więc złego wypędzam z niej
swoim złym,
który stale krąży wokół mnie
w pogotowiu.
Jak dzikie zwierzę
tresowane
na specjalnych poruczeń.
[Awantura]

Kochał jeszcze kogoś i kochał miłością trwałą, chociaż bardziej z daleka i bez zobowiązań. Kochał swojego ojca i całe życie udowadniał, że to nie on, to nie Jasiek pije na umór, że to tylko jego bezradność leży na zaplutej podłodze knajpy, a on, jego syn, ma się dobrze, zarabia pieniądze i żyje. I tak, jak w życiu bywa, koledzy przychodzili z wódką, a ojciec, matka, zawsze w skupieniu i miłości schodzili się do Jankowej izby z pozdrowieniem bożym i nieodłącznym obiadem. Tak też się stało 21 października 1990 roku. Jana Rybowicza, już nieżywego zabrali rodzice do swojego domu, a na odrapanym taborecie pozostał nie zjedzony obiad. A nie tak dawno Jan Rybowicz pisał: Zacząłem umierać 26 maja 1949 roku w Koźlu, o trzynastej z minutami, prawdopodobnie w niedzielę. [Życiorys]

Jerzy Reuter

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.