W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

- Antoni nie przyjedzie, jest chory. To jest miejsce dla Antoniego, ale on nie przyjedzie. Mogę się dosiąść?
Dosiada się. Zamawiam dla siebie wiśniówkę a dla Eli jakiegoś drinka. Ela jest poetką i pierwszy raz jest na imprezie poetyckiej. Pierwszy raz w ogóle jest w tym mieście. Między stolikami miejscowa artystka śpiewa swoje teksty, a miejscowy artysta przygrywa jej na gitarze. Egzaltowane śpiewy i chrypienie o starzejącej się prostytutce. Znajoma poetka, która zapomniała, że jest mi znajoma, robi zdjęcia automatycznym aparacikiem. Jedno za drugim. Lampa błyskowa strzela prosto w oczy. Po kilku minutach widzę przed sobą wielką, czarną plamę.

Drugi poeta, zupełnie nieznajomy robi to samo telefonem komórkowym. Bez lampy, ale z dźwiękiem. Pi pi pi pi... Trach!
- Mam obwisłe piersi, w alei czerwonych latarni jak róża tkwię...
Pi pi pi pi... Trach!
- Jak róża tkwię, dotknij mnie, dotknij dziwkę twą...
Trach!

- Ja pracuję w dziennikarstwie. Ja znam wszystkie dobre kawiarnie. W Sopocie to są czarujące miejsca!
Pani nie wie, że przyjechałem z Trójmiasta. Ma dosadną tuszę i młodość dawno za sobą. Potrójny podbródek ozdobiony wisiorkiem w kształcie zaawansowanym geometrycznie. Spod aksamitnej kamizelki wygląda głęboko wydekoltowana bluzka, która staje się przezroczysta nieco poniżej marnego biustu. Przysuwa się coraz bliżej do Eli. Antoni nie przyjdzie, o jaką ty masz Elu ładną bluzeczkę, a ja pracuję w dziennikarstwie, znam wszystkie kawiarnie w Sopocie i Antoni nie przyjdzie.
Ktoś czyta wiersze, ona gada do Eli, wyraźnie zafascynowana co najmniej jej bluzką. Przeszkadza. Ostatecznie wolę słabe wiersze niż słabe gadulstwo. Patrzy na mnie niechętnie, myśli pewnie, że jestem facetem Eli. Po chwili znów egzaltowany śpiew lokalnej śpiewaczki, a matrona znów o kawiarniach, w kółko o tych kawiarniach. Pytam w końcu, które to takie są.
- Och, pan się nie zna na kawiarniach – rozkwita zachwycona sobą – tam są zaczarowane miejsca!
- Ale które?
Nie odpowiada. Przygląda się bluzce Eli.
- Które? - ponawiam. Obraża się.
- Które? - dociskam coraz bardziej zdenerwowany.
- Jest taka... przy dworcu... zapomniałam nazwę... Mają drzewo w środku. Piłam tam Żubrówkę.
- Józef K. Ale tam nie sprzedają wódki.
Rzeczywiście miłe miejsce. Nastrojowe, chociaż ciasne. Pracuje jedna wyjątkowo urocza barmanka. Na środku rośnie (a właściwie usycha) jakieś karłowate drzewo. Prostytutka z piosenek właśnie zaraziła się AIDS. Ela prosi mnie o kawę.
- Ja też się napiję! - ożywia się matrona.
Zamawiam jedną. Przynoszą.
Nieznajomy poeta celuje z telefonu. Wygina się, chce dobre ujęcie. Rozlewa kawę, nie widzi. Zamawiam drugą.
Ostatnia piosenka jest o śmierci i miłości. Śpiewaczka charczy z afektowanym tragizmem, przechodzi w wycie. Jest coś o ptakach, trupach i wietrze.

Monotonnym, głucho pełzającym głosem dwudziestoparoletni poeta czyta swoje najczarniejsze dziury. Nerwowo bierze wdech przez papierosa i energicznie, mrużąc dolne powieki i marszcząc czoło strzela dymem w bok. Koszula rozpięta do połowy wątłej piersi.
Jeśli nie jest chory – przynajmniej umie tak wyglądać. Jeśli nie ma idei – przynajmniej umie tak wyglądać. Jeśli nie ma talentu – przynajmniej ma przekonanie o wyższych celach. To właśnie on zmieni świat, niech żyje rewolucja. Zapisuję kluczowe fragmenty wierszy.

mrok
psy
śmierć
tanie wino
dziwki
głód
śmierć
kałasznikow
bezrobocie
sperma
śmierć
wódka
śmierć Waldemara Milewicza
śmierć
dziwki
krew i ślina
śmierć
Przestaję notować, bo umrę.

Przerwa. Zbiegowisko fanów. Autor podchmielony i kipiący racjami. Krzyczy, jest natchniony, ale krzyczy prozą i to z problemami. Nie ważne zresztą, krzyczy. O promotorach, o pieniądzach, o sprawiedliwości i porządku świata. Wzburzony, pełen szlachetnego gniewu rzuca kurwami i chujami, ach, gdyby to ktoś zapisał, tę wielką improwizację.
- Sukinsyn, wziął taką łapówkę, że można by za to kupić dwa kartony wódki!

Tylko rewolucja może zmienić świat na sprawiedliwy. Jest chyba lewicowy, albo może prawicowy. A może lewicowy.

Koniec maratonu. Ostatni. Ostatni poeta, podstarzały buntownik z kozią bródką.  Co za androny czyta ten facet. Piętnaście tomików... żyje z poezji.
Oooo...
W wierszu pojawiło się słowo „dupa”.
Oklaski.

Ela zamawia Martini a ja śliwowicę. Matrona chyba bez kasy, szuka do kogo się przykleić, chociaż Ela wyraźnie jej wpadła w oko. Nikt nie kończy spotkania, po prostu jakoś coraz mniej poetyzowania a coraz więcej hałasu. Ta śliwowica to zwykły bimber. Robiłem dwa razy lepszą w domu. Polski spirytus jest coraz gorszy.

Sławomir Płatek

(2008. Pisałem nie znając jeszcze nikogo w Cafe Józef K.)

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.