Drukuj

Jadę sobie busikiem z Legnicy do Wrocławia – co ma tę przewagę nad drogą powrotną, że jeszcze jest jasno na świecie – i podziwiam cudowne albo i niecudowne zgoła rozmnożenie rzeczywistości vel jej znamiennej dla naszych czasów fragmentacji, dyferencjacji oraz parcelacji, o ile to wciąż nie ta sama para kaloszy.

Podziwiam i nie podziwiam, wzdychając jednocześnie do niegdysiejszych śniegów tudzież czasów, kiedy nie trzeba było „składać rzeczy do kupy na siłę”, jak powiada wierszem Wojciech Bonowicz, u którego jednakowoż zachodzi proces jakby odwrotny, a więc od pierwotnego chaosu ku wtórnemu kosmosowi, od nieporządku natury do porządku kultury, od fragmentaryczności do ciągłości: „Dziś już wszystko do siebie pasuje. Ale kiedyś tak nie było”. Zupełnie zatem pod prąd, wbrew kierunkowi zmian, jakie od pewnego czasu zachodzą w historii stosunków człowieka ze sobą i światem. Albowiem w jej dominujących nurtach to właśnie dziś nic do siebie nie pasuje, choć kiedyś było inaczej.

Ryszard Nycz przedstawia ten proces następująco: „Nowa filozofia i nowa sztuka kwestionując obiektywność poznania pojęciowego – jako utrwalonej dzięki mowie abstrakcji, fikcji czy konwencji użytecznej w sferze «rzeczywistości» praktycznej za cenę przesłonięcia i zdeformowania istotnej rzeczywistości – doprowadziły do generalnego kryzysu kategorii reprezentacji, która nie odnosiła się już do form niezmiennego bytu, lecz do historycznie zmiennych form organizacji doświadczenia. Perspektywa ta pozwalała dostrzec, iż to, co uznawano niegdyś za obiektywne przedstawienie prawdziwego świata, okazywało się z czasem konwencjonalnym obrazem uwarunkowanym przez określone filozoficzne założenia, wpisane w na pozór tylko neutralne medium języka”.

„Na pozór tylko neutralne medium języka” dawało nam dotąd poczucie rzeczywistości jako czegoś trwałego i obiektywnego, które naraz okazało się fałszem, „abstrakcją, fikcją czy konwencją”. Wraz z obnażeniem, zdemaskowaniem tych iluzji odsłonił nam się obraz świat jako splotu zmiennych, subiektywnych, wielorako uwarunkowanych postrzeżeń. Nic już do siebie nie pasuje, nie układa się w znacząco i sensownie ustrukturowaną całość. Wszystko jest chwilowe, jednorazowe, przygodne. Z perspektywy czasu ów fałsz jawi się nam zatem jako „szczęśliwa wina”, nieświadomość sprzed wygnania z raju, dzięki której mogliśmy doświadczać błogosławionej ontologicznej pewności. Jak dopowiada Nycz: „Fałszowaniu rzeczywistości (tej metafizycznej, absolutnej) zawdzięcza człowiek wszystkie swoje osiągnięcia; ten błąd (świat jako przedstawienie) to jego felix culpa. Dlatego trzeba dalej upraszczać, przejaskrawiać, schematyzować – jeśli może to przynieść pożyteczne, cenne poznawczo czy artystycznie rezultaty”.

Wydawałoby się zatem, że nad uświadomieniem, ujawnieniem dotąd nieświadomych mechanizmów fałszujących „rzeczywistość istotną” można przejść bezkonfliktowo, a nawet z pragmatyczną korzyścią, do porządku dziennego; że świadomość tę można nie tyle zignorować i pominąć, ile zintegrować z dotychczasowym zasobem wiedzy o sobie i świecie, aby tym skuteczniej wiedzę tę spożytkować w celu efektywniejszego funkcjonowania w tak rozszerzonym i zwielokrotnionym pojęciu rzeczywistości, w owym – wedle określenia Richarda Shepparda – „metaświecie”.

Tymczasem uświadomienie nieświadomego nigdy nie jest operacją niewinną, a zawsze nieodwracalną, zwłaszcza gdy dotyczy fundamentalnych przesunięć w pojmowaniu tego, co konstytuuje rzeczywistość i ludzką naturę. Tym bardziej, że fizycy udowodnili, iż zmianom tym podlegać może nie tylko tzw. rzeczywistość wewnętrzna (psychiczna), ale także jej wymiar materialny:

„Ów «metaświat» był całkowicie różny od rzeczywistości fizykalnej badanej przez fizykę klasyczną, gdyż nie składał się już z centrycznie uporządkowanych cząstek materialnych poruszających się po regularnych orbitach, lecz z niecentrycznie uporządkowanych energii podlegających ciągłej fluktuacji w wielu wymiarach. Co więcej, w owym «metaświecie», dalekim od linearności i ciągłości zaobserwowano przeskoki, luki, nieregularności i nieciągłości. Na koniec, wydawało się, że zasada przyczynowości nie działa wewnątrz owego «metaświata», zaś klasyczne kategorie czasu i przestrzeni zmieniły się z niezależnych i obowiązujących absolutnie ram odniesienia w pojęcia zrelatywizowane do prędkości obserwowanego obiektu oraz położenia obserwatora” (Richard Sheppard).

Dalsze zatem radosne „upraszczanie, przejaskrawianie i schematyzowanie”, pielęgnowanie owej felix culpa, nie wydaje się ani rozwiązaniem szczęśliwym, ani nawet możliwym, jako że jego skuteczność gwarantowała nieświadoma natura tego procederu, którą wkroczenie świadomości siłą rzeczy unicestwiło. Nie można się po prostu skutecznie świadomie samooszukiwać, nie można świadomie wytwarzać autoiluzji. Nie można jednak także produktywnie funkcjonować w świecie, jawiącym się jako chaotyczny, nieciągły i pozbawiony sensu.

„Rzeczywistość wymaga” uporządkowania i jeżeli nie zapewnia go aktualnie obowiązujący naukowy czy kulturowy paradygmat, każdy poszukuje go na własną rękę. Od zawsze czynili to np. artyści: „Dzieło sztuki jest tym, co człowiek wydziera przypadkowi” (Roland Barthes); „Urodzeni z chaosu nie możemy nigdy się z nim zetknąć, zaledwie spojrzymy, a już pod naszym spojrzeniem rodzi się porządek i kształt” (Witold Gombrowicz); „Sztuka to człowiek, który się organizuje” (tenże); „Poeta organizuje chaos, a dezorganizuje szablon” (Karol Irzykowski); „Tylko jako zjawisko estetyczne jest istnienie i świat usprawiedliwione na wieki” (Fryderyk Nietzsche); „Natura jest nierozumną i mechaniczną wytwórczynią zdarzeń, których nieludzkość może opanować jedynie świadoma wola” (Julain Przyboś); „Twórczość organizuje duszę” (Antoni Potocki); „Budowanie dzieła sztuki jest to sprowadzenie chaosu do porządku, zmuszanie dowolności do ładu. Otóż ten porządek nie jest jedynie tylko wymaganiem sztuki, ale jest potrzebą samego życia. Nauka jest porządkowaniem, polityka jest porządkowaniem, twórczość artystyczna jest porządkowaniem” (Tadeusz Peiper). Chciałoby się rzec: już samo postrzeganie, rozumowanie, interpretowanie jest porządkowaniem.

Chcemy zatem tego czy nie, nawet burząc dotychczasowy porządek rzeczywistości, robimy to wyłącznie dlatego, aby tym bardziej, tym skuteczniej, tym pewniej się w rzeczywistości umocować. Aby stworzyć pewniejsze, choćby i historycznie zmienne – skoro w niezmienne już nie wierzymy – formy organizacji doświadczenia. Nie dajemy się już nabrać na stare, zużyte iluzje, więc stwarzamy nowe, pachnące świeżością i pozornie (jeszcze) nieskonwencjonalizowane.

Grzegorz Tomicki

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.