W cieniu tragedii – Jeanne Hébuterne
Tę część życia krótkiego, zaledwie dwudziestojednoletniego życia francuskiej artystki znają wszyscy. Niewiele osób pamięta jednak, że chociaż nigdy nie dorównała sławą swojemu ukochanemu, a jej przedwczesna śmierć sprawiła, że jej talent nie mógł w p...
O tym jak startować w konkursach poetyckich
×

Wiadomość

Failed loading XML...

Jadę sobie autobusem z Legnicy do Wrocławia, albowiem firma przewozowa „Zawisza” kwitnie i kursy odbywane w strategicznych godzinach obsługują już nie poczciwe busiki, lecz busy co się zowią, zaopatrzone w wc, klimatyzację, monitory (wprawdzie niepodłączone do prądu, ale zawsze) i rozkładane mini-stoliczki do mini-notatek, mini-wierszy albo i do mini-felietonów – a wszystko to w wersji mini, albowiem każdy, kto próbuje na czymś takim do niczego niepodobnym pisać (trzeba umieć wykrzesać z siebie odrobinę heroizmu), musi z konieczności zostać minimalistą, wie bowiem, że zapiski na pudełku od zapałek udać się mogą Umbertowi Eco, a przecież nie z każdego jest zaraz taki Umberto, jakim sam siebie widzi – jadę sobie zatem owym klimatyzowanym (niezła powietrzna kondycja) autobusem, co mi cokolwiek zaburza rytm zdania oraz burzy miły sercu klimat – „jadę sobie autobusem” to wszak nie to samo co „jadę sobie busikiem” – i jak to mam w zwyczaju zatrudniam się obmyślaniem strategii przetrwania.

A zatrudniam się nie tylko obmyślaniem strategii przetrwania, jak to mam w zwyczaju, ale i przemyśliwaniem innych, równie abstrakcyjnych kwestii. Na przykład, czy nie lepiej aby miesić wapno niźli zatrudniać się przemyśliwaniem równie abstrakcyjnych albo i nieporównanie abstrakcyjniejszych kwestii, jako i przemyśliwaniem jakichkolwiek kwestii w ogóle, skoro już Jan Jakub Swojski vel Jean Jacques Rousseau stwierdził, „że refleksyjność jest stanem przeciwnym naturze i że człowiek, który rozmyśla, to zwierzę zwyrodniałe”, o czym przypomina mi starodawny numer „Znaku”, który nabyłem w drodze darowizny od nieustannie upadającej, wciąż jednak dokumentnie nieupadłej Filii Miejskiej Biblioteki Publicznej nr 9 w Legnicy, gdzie za Niemca ulokowana był filia zajezdni tramwajowej, czego niestety, albo i stety zgoła, nie daje się ukryć.

Skoro jednak i bez odkrywczego stwierdzenia Jana Jakuba człowiek, który rozmyśla, to i tak zwyrodniałe zwierzę, natomiast „w Bożym zwierzyńcu jest również miejsce dla filozofów”, jak się dowiaduję z owego archaicznego numeru „Znaku” (Andrzej Pawelec), przemyśliwam sobie w najlepsze o „kryzysie cywilizacji zachodniej”, równie nieustannym co upadek Filii Miejskiej Biblioteki Publicznej nr 9, o czym – tj. o kryzysie cywilizacji, nie o upadku biblioteki – traktuje wspomniany starożytny numer „Znaku” z ubiegłego wieku, a w nim zwłaszcza artykuł go otwierający autorstwa Jerzego Jedlickiego pt. Trzy wieki desperacji. Rodowód idei kryzysu cywilizacji europejskiej, następnie przez innych „zwyrodniałych” komentowany, ergo poddany krytycznej rewizji, ergo prześwietlony filozoficzną refleksją jak się patrzy.

Owa krytyczna rewizja vel filozoficzna, antropologiczna, socjologiczna, a nawet psychologiczna refleksja komentatorów często, i słusznie, dotyczyła szczególnego fragmentu Trzech wieków desperacji, w którym stoi jak następuje:

„Sukcesy myśli naukowej i technicznej w poznaniu praw przyrody i w przekształcaniu fizycznego środowiska człowieka stale przekraczały horyzont antycypującej je wyobraźni, podczas gdy sukcesy w ludzkiej samowiedzy, samokontroli i poprawy środowiska moralno-społecznego (i tego, co do niego zależy) pozostały wysoce problematyczne. Ta drastyczna nierównomierność rozwoju doprowadziła do sytuacji, w której moralnie dość prymitywny (mimo wyrafinowanych systemów etycznych) gatunek ssaków dysponuje niewiarygodnym potencjałem intelektu i techniki”.

A niech mnie! – że posłużę się eufemizmem. I zapytam: a skąd autor miar tychże nabrał, ażeby móc przedstawiać rzeczone „sukcesy w ludzkiej samowiedzy, samokontroli i poprawy środowiska moralno-społecznego” jako „problematyczne”? Nade wszystko zaś, jakim się zmyślnym instrumentem posłużył, mierząc, po pierwsze, rozwój „myśli naukowej i technicznej w poznaniu praw przyrody i w przekształcaniu fizycznego środowiska człowieka” oraz, po drugie, rozwój moralny człowieka, a następnie jeden rozwój do drugiego porównawszy stwierdził ich „drastyczną nierównomierność”, z czego z kolei wyciągnął zupełnie logiczny już wniosek o moralnej względnej – tj. względem „niewiarygodnego potencjału intelektu i techniki” – moralnej prymitywności człowieka, nie tyle też człowieka, ile „gatunku ssaka”? I dlaczegóż to ssak ów miałby się odznaczać właśnie prymitywizmem, a nie na ten przykład wyrafinowanym zwyrodnieniem, jako rzecze przywołany wyżej Rousseau, skoro jako jedyne stworzenie na ziemi człowiek kwestie etyczne w ogóle rozważa?

Rozumie się samo przez się, iż mogłoby być lepiej, aniżeli jest. A nawet dużo lepiej. Porównywanie to, co jest, do tego, co mogłoby być, gdyby było, jak byśmy chcieli, żeby było, ale nie jest, nigdy temu, co jest, na dobre nie wyjdzie, to jasne. Ale atłasowa czapeczka ze świńskiego ucha dla tego, kto mi zdoła wytłumaczyć, dlaczego by raczej nie porównywać tego, co jest, z tym, co mogłoby być, gdyby było jeszcze gorzej, a nawet tak źle, że szkoda byłoby gadać.

Jak powiadają konstruktywiści, nie można nacechować świata, nie porównując go przy tym do czegoś innego – lecz do czego przyrównać świat ludzkiej moralności, jeśli nijakiej innej moralności nie znamy?

Lepiej już, powiadam, miesić wapno, niż tracić czas na porównywanie tego, co jest, z tym, co mogłoby być, ale czego tymczasem nie ma, a może i nigdy nie będzie. Prędzej czy później życie i tak obali nasze frajerskie konstrukcje.

I tu nieoczekiwanie wypada zwrócić Janowi Jakubowi choćby odrobinę odebranego wyżej honoru i zastanowić się, czy aby „refleksyjność” nie jest rzeczywiście „stanem przeciwnym naturze”, skoro konstruuje takie niestworzone konstrukcje.

Z drugiej strony jednak, kim byłby człowiek, gdyby wbrew naturze nie postępował i swoich konstrukcji myślowych nie wznosił? Czyż to nie wtedy właśnie byłby faktycznie prymitywnym, żyjącym w pełnej zgodzie z naturą, gatunkiem ssaka?

Tu też wypada mi się uczciwie w piersi uderzyć, albowiem i mnie samemu podobne – i podobnie arbitralne – sądy na temat „rozwoju moralnego człowieka” przychodzą do głowy, gdy nieopatrznie zatrudniam się nie tylko partykularnym obmyślaniem strategii przetrwania, co robię na własną (nie)odpowiedzialność, ale i abstrakcyjnym rozważaniem kwestii natury ludzkiej. Aczkolwiek – i to tylko mam na swoją obronę – nigdy nie czynię powyższego z czystym sumieniem, dlatego też sądy owe bezprawnie wartościujące wkładam głęboko do kieszonki „subiektywne mniemania i nieuzasadnione mitotwórstwo” i staram się ich urbi et orbi raczej nie głosić, skoro sam im prawomocności odmawiam. A bo ja wiem, w jaki je sposób ja te swoje mniemania właściwie powziąłem?

Problem w tym, że czego nie można wiarygodnie uzasadnić, tego też zazwyczaj nie sposób skutecznie obalić, w każdym razie przy użyciu racjonalnych argumentów. I to jest może główny powód, dla którego tak kurczowo trzymamy się naszych mniemań, uważając je po prostu za słuszne.

Grzegorz Tomicki

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.