W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Rząd książek

Malina Barcikowska

Książki się szanuje. Książki się kocha. Do czytania się zachęca. Rząd się kontestuje, przeciw rządzącym powołuje się ruchy oburzonych, z grubsza wiadomo co robić. A co, jeśli przed nami rząd książek, rząd słów, rząd liter? Są tacy, którzy krzyczą, gwiżdżą, szumią lub milczą. I mają się  z tym lepiej. Jednak wielu po prostu się zastanawia: czy można wyjść poza język? Czy żeby mówić, trzeba posługiwać się  tylko językiem zrozumiałym dla innych, nawet jeśli rozmowę prowadzimy sami z sobą? Czy język wyznacza granice naszego świata? Kto mówi, kto jest mówiony - kto tu rządzi? Kto kogo stawia w szeregu?

W tego typu wątpliwościach celują filozofowie i artyści. Bywa, że także dzięki nim, zostali tym, kim są. W wielu pracach te dwa punkty widzenia splatają się ze sobą. I te są naprawdę ciekawe.

Malina Barcikowska z toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej pisze o zacieraniu się granic między sztukami

1.

Kiedy poeta apeluje „odpowiednie dać rzeczy słowo![1], to z punktu widzenia ceniącego ścisłość filozofa wyraża zadanie nie tylko „poezji i wymowy”, ale równie dobrze istotę klasycznej koncepcji prawdy. W najwcześniejszym sformułowaniu Arystotelesa brzmi ona następująco: „Jest fałszem powiedzieć o tym co jest, że nie jest, lub o tym co nie jest, że jest.”. Zgodność zdań lub sądów z rzeczywistością[2], ich tzw. adekwatność, czy odpowiedniość najprościej wyobrazić sobie można przywołując pewną zabawę – oto po jednej stronie mamy porozrzucane przedmioty, a po drugiej tabliczki z napisanym na nich nazwami. Ten pozostaje w zgodzie z wymogami definicji, kto prawidłowo połączy słowo i rzecz. Jabłku przyporządkuje słowo, „jabłko”, książce „książka”, a piłce „ piłka”. Wbrew pozorom może być z tym problem - np. „Gwiazda Zaranna” to ta sama gwiazda, co „Gwiazda Wieczorna” i obie nazwy są odpowiednie, co nie jest błahym spostrzeżeniem, ale problemem ontologicznym, wokół którego powstało wiele tekstów. Dylemat gwiazdy zdaje się, obejmować także pomnik. Przynajmniej w pewnej jego wersji. W 1978 roku Jerzy Bereś na plenerze w Warcinie przeprowadził akcję powołania „Pomnika artysty”, która sprowadziła się do marszu bosego i nagiego performera, „odzianego” jedynie w drewniane elementy: dyby i opatrzone napisem tabliczki. „Pomnikowi artysty” Bereś przyporządkował następujące słowa: „CIAŁO ARTYSTY”, „DUCH ARTYSTY” i niósł je przez 3 km.

Katarzyna Tretyn-Zečević - „Sekretnik”

1.

„Będę ci się przyglądał spod oka, ale ty zachowaj milczenie. Słowa są źródłem niesnasek”[1] powiedział kiedyś Lis do Małego Księcia ucząc go, jak „oswoić” sobie przyjaciela. Od tamtego czasu zdanie powtarzają także zakochani, odżegnując się (w zależności od dostępnych tłumaczeń książki Antoine de Saint-Exupery'ego) raz od „słów”, innym razem od „mowy” lub wspomnianego „języka” i przedkładając nad wszelkie semantyczne wybryki wspólne bycie w ciszy. Mądry Lis nie przewidział, że jego wypowiedź będzie miała szansę zostać zweryfikowana przez pewną damę. Damę, którą nić przeznaczenia związała z mężczyzną z innego kraju i która tę nić wykorzystała po to, żeby zastanowić się, czy trudną do zdobycia ufność można okazać także za pomocą słów, tyle, że wyszeptanych.

1.

Jeśli ktoś w okresie od kwietnia do października 2014 roku odwiedził Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu, mógł zobaczyć jak sale instytucji stają się przestrzenią prezentacji „znaków czasu” – zaangażowania sztuki w dziedzinę, od której jak już pisał Orwell, dziś „nie można trzymać się z daleka”, czyli polityki. Kuratorka wystawy Dobrila Denegri przytoczonymi słowami pisarza zainicjowała współczesną „Arenę”, na której zaprezentowano prace, które wzbogacone o prezentacje i wykłady, miały szansę wejścia z sobą w dyskusję nad aktualnymi problemami świata. Jedną z nich była instalacja izraelskiej artystki Michal Rovner p.t. „Fresk-scena”. Dzieło stworzone specjalnie na wspomnianą wystawę, dedykowane największej z sal CSW.

„Alfabet” (The Alphabet, 1968) według scenariusza, w reżyserii, animowany, filmowany i zmontowany przez Davida Lyncha. Autorski, niespełna 4 minutowy projekt. Jeden z pierwszych filmów reżysera, o którym mówi się, że otworzył mu drzwi do dalszej pracy, a w rezultacie  - kariery.