W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Rząd książek

Malina Barcikowska

Książki się szanuje. Książki się kocha. Do czytania się zachęca. Rząd się kontestuje, przeciw rządzącym powołuje się ruchy oburzonych, z grubsza wiadomo co robić. A co, jeśli przed nami rząd książek, rząd słów, rząd liter? Są tacy, którzy krzyczą, gwiżdżą, szumią lub milczą. I mają się  z tym lepiej. Jednak wielu po prostu się zastanawia: czy można wyjść poza język? Czy żeby mówić, trzeba posługiwać się  tylko językiem zrozumiałym dla innych, nawet jeśli rozmowę prowadzimy sami z sobą? Czy język wyznacza granice naszego świata? Kto mówi, kto jest mówiony - kto tu rządzi? Kto kogo stawia w szeregu?

W tego typu wątpliwościach celują filozofowie i artyści. Bywa, że także dzięki nim, zostali tym, kim są. W wielu pracach te dwa punkty widzenia splatają się ze sobą. I te są naprawdę ciekawe.

Malina Barcikowska z toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej pisze o zacieraniu się granic między sztukami

1.

Chociaż dziś lektura prasy obywa się coraz częściej w internecie, artyści wyróżniają się m.in. tym, że nadal preferują papierowe wydania gazet. Nie dlatego, że świat sztuki współczesnej pozostaje w tyle za wynalazkami techniki, ale raczej z tego powodu, że twórca często lubi mieć do czynienia z obiektem, a gazeta to materiał, który można wykorzystać na bardzo różne sposoby. Choćby do zrobienia papier-mâché, z którego z kolei zrobić można już prawie wszystko. Bywa jednak, że prasa jest nie tylko środkiem, ale i celem zabiegów artystycznych a jej warstwy znaczeniowej nie redukuje się do warstwy użytecznych kartek. Artystą, który tradycyjnie kolportowanej informacji poświęcił kilka interesujących prac jest Gustaw Metzger, ikona buntu, aktywista i artysta – legenda, którego jeden z projektów – „Mass media: wczoraj i dziś” z 1972 wykorzystujący drukowane gazety, okazał się na tyle ciekawy że odtworzono go w roku 2014 nadal używając do jego skonstruowania papierowej prasy.

1.

Ciało książki – pisane „z krwi”, „z serca”, „z mięsa”. Jego otwartość. Kiedy autor „umiera”, odchodzi, staje się figurą, zgodnie z logiką wyparcia książka zamienia się w zadrukowany papier. Pisanie bolało. Jej ciało staje się wówczas niedostępne – kiedy autor majaczy jeszcze na horyzoncie, empiria wybiera zapomnienie. Papier nie chce pamiętać, że podzielono się z nim życiem. Uwalnia się od natury redukując żywą tkankę do słów: ja! ja! ja! Odrębność książki. Jej mowa, która wymaga posłuchu. Świadomość, która odcięła się do ciała. W 1987 roku Grzegorz Klaman przeprowadza akcję „Zakopywanie”, w 1988 roku, realizuje pracę „Koryto”. W pierwszej zakopuje w ziemi książki, w drugiej dołoży do nich kawałki mięsa, sól i zwęglone ziarno. Książki mają jednolite, czarne okładki. Dziś on też nie jest pewny tego, kto je napisał. Były filozoficzne.

1.

Są takie prace, po których obejrzeniu, nie ma się ochoty ani na komentowanie, ani na analizowanie – chciałoby się, po prostu, głośno zaklaskać. Takie są te, które wyszły spod rąk i z umysłów Franciszki i Stefana Themersonów, polskiego małżeństwa, które działało wspólnie na przestrzeni 50 lat, aż do śmierci obojga w 1988 roku. Ona – ilustratorka, redaktorka, kostiumografka, scenografka. On – awangardowy artysta, prozaik, poeta, eseista, filozof, filmowiec i kompozytor. Oklaski przy spotkaniu z ich dorobkiem to aplauz świadomości wyzwolonej, której przyzwolono na szaleństwo. Której nikt nie każe funkcjonować pod linijkę jednego z głównych osiągnięć kultury zachodniej – słowa pisanego. Choć zadaniem dwójki bohaterów od 1948 roku było prowadzenie w Londynie rodzinnego wydawnictwa  „Gaberbocchus Press”, a przedmiotem moich specjalnych owacji są publikowane przez nich książki tzw. bestlookery i kryjące się za pomysłem na nie poglądy autorów.

1.

Przygotowując swoją książkę pt. „Cierpliwy snajper”, hiszpański pisarz Arturo Pérez-Reverte przyłącza się do grupy miejskich wojowników - grafficiarzy. Wypija z nimi mnóstwo piw, rozmawia, słucha muzyki i maluje na murach „niszcząc schematy  starego, tchórzliwego świata”. W podobnym czasie, niespiesznie, z małym synkiem w wózku, polska artystka Monika Drożyńska, spaceruje po ulicach swojego miasta i również nie traci kontaktu z rzeczywistością. Jest nawet bardziej niż zazwyczaj wyczulona na jej głosy. Rejestruje: gaworzenia dziecka, stukot kół toczących się po chodniku, odgłosy stąpających butów, szum samochodów przejeżdżających po ulicy oraz krzyk “naściennego oratorstwa”. „…Kiedy pojawia się dziecko, trzeba je trzymać na ręku, a w takiej pozycji źle się walczy. I martwisz się o dziecko bardziej niż o własne życie. Przez dziecko stajesz się tchórzem, uciekasz.”[1] – powiedział pisarz. Słów tych nie można w całości odnieść do naszej bohaterki – jest kobietą niebezpieczną. W jej dłoni, oprócz uchwytu, zbawczego jak się okazuje wózka, znalazło się miejsce na aparat. Dzięki temu, może jak w starej reklamie Polaroid - „naciskać przycisk, „Dzzz…trach…i ma. Robi zdjęcia jak karabin maszynowy i są one prawdziwe jak życie”. Co fotografuje? Pozostawione na murach napisy. Podczas długich, zimowych miesięcy wyhaftuje je na kolorowej kanwie („Aktywności zimowe”) a potem, w powiększeniu, umieści w formie bilbordów w przestrzeniach miejskich („Haft miejski”) i zaprezentuje w muzeum („Po słowie”) przyprawiając krytyków o ból głowy.

1.

„Pismo służy nie tylko do czytania, ale również do oglądania” - brzmi jedna ze wskazówek skierowanych do adeptów typografii. „Obraz służy nie tylko do oglądania, również do czytania” mogłaby brzmieć kuratorska riposta. I byłaby to odpowiedź bardzo wyważona. Tekst jest bożkiem przekazu wizualnego. Kiedy zamiast wizyty w bibliotece wybierzemy odwiedziny w galerii sztuki, nie spodziewajmy się, że na tych kilka chwil zdecydowanie staniemy po stronie miłośników obrazu a nie słowa. Wystawa to snucie opowieści, budowanie narracji, w którą każdy pojedynczy obiekt wmontowany jest jak słowo w zdanie. Naszą rolą, jako jej widzów, jest w odpowiedni sposób dokonać rozbioru gramatyki i logiki ekspozycji, by w konsekwencji stwierdzić: „Podobał mi się obraz na tej a tej ścianie, obok tamtej pracy”, a zadaniem kuratora bywa stworzenie takiej konstrukcji która wpisałaby pojedyncze eksponaty w kolejne obok tych złoconych, gładkich czy drewnianych – ramy. Ramy interpretacyjne. Dlatego perspektywą od-biorcy (jeśli zgodzimy się nim być) wcale nie musi być osobiste zaangażowanie. Raczej zdanie sprawdzianu z kompetencji, które uchronią go przed uwagą krytyka: „Reaguje Pan / Pani zupełnie niewłaściwie”[1].