Drukuj

STOS MEMÓW I ZABOBONÓW LITERATURY POLSKIEJ

[...]Stanowczo za daleko poszliśmy w uprzejmości względem zabobonnych mędrków. Wypada raz wreszcie z tym skończyć, odróżnić hipotezę naukową od widzimisię demagoga, naukę od fantazji, uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny. A to tym bardziej, że owa gadanina miewa, niestety, tragiczne skutki [...]


[J.M. Bocheński OP, „Sto zabobonów”]

Mem czwarty – który mówi o znaności i uznaności i wynikającej z niej nietykalności cielesnej i tekstowej wielu autorów.

 

1.

Jednymi z najczęściej powtarzanych przymiotników na rozmaitych spotkaniach autorskich, rozstrzygnięciach konkursów w miejskogminnych bibliotekach i domach kultury jest „znany i uznany”. Tym znanym i uznanym ma być nieznany najczęściej publiczności autor, który za chwilę ma wystąpić. Publiczność bywa zaś często taka, że od czasu bryków w szkole średniej nie czytała nic lub prawie nic i trzeba jej wyjaśnić z kim ma do czynienia. Żadna to wina publiczności ale wyzwanie dla autora. Zatem publiczność szybko dowiaduje się czego trzeba i wie, że ma do czynienia z autorem znanym i uznanym, chociaż nie wiadomo, przez kogo znanym i przez kogo uznanym. Publiczność wie jednak, że należy być na wszelki wypadek grzecznym i się nie wychylać. Głupio przecież tak przed znanym i uznanym się wychylić. Najczęściej jest zatem tak, że autor czyta, a raczej głosi, potem o pytania prosi, ale nici z tego, publiczność zamilczy i zdusi w sobie co miałaby ewentualnie do powiedzenia. Co pojawia się w skali mikro, w sali biblioteki, domu kultury, kafejce – owocuje następnie w skali makro gdy bywa, że liczne autorstwa stają się niedyskutowalne. Są po prostu z innego świata. Jeden z fizyków elementarnych miał się wyrazić o pewnej koncepcji swojego młodszego kolegi, że „Pana teoria nie jest nawet błędna”. I podobnie jest ze znanością i uznanością. Jest gotowym mitem podanym do wierzenia a nie wykuwającą się w ogniu walki wartością. Nie wiadomo gdzie mem nietykalności silnie spokrewniony z memem uznaności i znaności wziął swój początek i co było najpierw – jajko, czy kura. Nie wiadomo też, jakimi drogami ów mem rozprzestrzenił się i zmutował niczym złośliwy szczep grypy meksykanki, hiszpanki, ptaszanki i kaszanki. Czy zaczęło się na spotkaniu kogoś znanego, kto istotnie budził tremendum swoją sławą i niezachwianą pozycją w panteonie literatury, iż żywy już a jakoby między zimne czaszki wstępował? A może raczej komuś nie udało się wstąpić na piwo do Gilgamesza i każdy wiedział w tzw. kręgach, że się nie udało, ale aby przez chwilę poczuć się jak ci martwi za życia – dodało sobie literackie indywiduum ową znaność i uznaność aby się stać nietykalnym chociaż raz, jeden raz? Nie wiadomo. Nie jest też tak, by prawdziwe uznanie i znanie nie istniało i było całkowita iluzją. Zdarza się, tyle, że – a o tym milczą kroniki i annały literatury – występuje osobno i zamiennie. Albo rybki - albo akwarium. Memy bowiem pasożytują na realnych zjawiskach, to prawda i szybko zamieniają je w karykaturę. Ale o tym kiedy indziej.

 

2.

Mem znaności i uznaności sprawia, że równoważne książki, wydarzenia, debiuty są wartościowane w zależności od tego kto i gdzie je wydał, w czym nie ma spisku – bo nikt za to nie płaci, ale włącza się efekt IAI! (przypomnę - Ignorancja – Apatia – Inercja) chociaż na rzeczywistą recepcję niskonakładowego tomiku czy zbioru prozy nie ma to dokładnie żadnego wpływu. Obecnie bowiem, niezależnie od tego, czy wyda się książkę artystyczną, literacką w oficynie Kuśmir und Kuśnierz czy w uchodzącym za prestiżowe Biuro Literackie – jest to z grubsza rzecz biorąc wszystko jedno. Spora część świata literackiego obraca się w  kurczącym się garze pełnym własnego sosu i niewiele z tego wynika poza poszumkiem informacyjnym. Poszumek informacyjny zaś to wprawdzie nie mem, jak kilka miesięcy temu sądziłem, ale artefakt memu spiskowego oraz aktualnie omawianego memu uznaności. Poszumek występuje w środowisku literackim i w zasadzie nigdy nie przebija się na zewnątrz, bowiem tam skutecznie zabija go prawdziwy szum i kociokwik informacyjny który zmiata literaturę pod dywan z ogromnym napisem „rozrywka” i dlatego właśnie kultura i rozrywka się coraz częściej myli, miesza z korzyścią dla rozrywki i nie zawsze z korzyścią dla kultury.  Jednak poszumkiem informacyjnym pozwolę sobie zająć się kiedy indziej, wydaje się on bowiem jeszcze bardziej niż z memem uznaności i znaności – związany z memem opisującym iluzoryczność tzw. kariery literackiej. Paradoksalnie często właśnie brak poszumu informacyjnego powoduje, że mem nietykalności autorskiej może rozkwitać w zamkniętej przestrzeni gminy, środowiska, centrum, załogi, ekipy a im więcej tego milczenia tym w zasadzie lepiej, nie ma bowiem potrzeby konfrontacji puchnącej znaności i uznaności z jakimikolwiek danymi z zewnątrz. Prywatnie to i owo się powie o tym i owym, ale na głos, nie daj Bóg na łamach czasopisma pisanym słowem czy mówionym do radia, telewizji – co to to nie. Jeszcze chyba jeden Podsiadło, który się nie przejmuje i wali prosto z mostu co myśli albo i nie myśli, ale wydaje mu się, że myśli. Ale przyznajmy, że wokół Podsiadły – nic. Uprzejme milczenie.

 

3.

Działanie Memu znaności i uznaności objawia w atomizacji scenki literackiej, jej fragmentacji i rozwarstwianiu się na autonomiczne obiegi a w ramach tych obiegów samowystarczalne kręgi dostarczające sobie paliwa do trwania i istnienia w postaci np. memu TWA w którym wszystko pozostające poza kręgiem zainteresowania jest wrogie, przeżarte układami i korupcją. Zarazem nie dostrzega się, że wytwarza się własny minimalistyczny układ, w którym wprawdzie nic nie ma, ale jest owa pustawo pobrzękująca znaność i uznaność, we własnym, chociaż ciasnym kręgu. Odmawia się dyskusji, rozmowy, weryfikacji, na pokerowe „sprawdzam” parska się albo w ogóle nie reaguje, mówiąc, że to do kogo innego, albo że nie będzie Niemiec, Dunin, Marecki, albo inny wariat pluł nam w twarz. Towarzyszy temu, często specyficzny uśmiech lub żachnięcie, zwane także grymasem krakowskim, które jednak występuje pod każdą szerokością geograficzną niezależnie od aktualnego położenia miasta Kraków. Grymas ma dawać do zrozumienia, że pewnego typu pytań, bezczelnych konstatacji, radosnych obserwacji nie wyraża się w pewnych gremiach ponieważ to znacznie psuje smak rosołu cioci, który właśnie podano i srebrne łyżeczki po prababci Felicji tak kusząco pobrzękują na krawędzi stołu. Pewne sprawy są oczywistą oczywistością a pewne wielkości są jasne jak słoneczko. Mem znaności i uznaności mutuje w zależności od otoczenia i środowiska w rozliczne formy. Jego najbardziej zjadliwe postacie to akademityk, salonowiec, podpierdasznik przyjęciowy oraz zwała prasowa. Każdy z tych szczepów ma na celu blokowanie fermentu, hamowanie wymiany zdań, w pewnym sensie konserwowanie stanu fragmentacji sceny oraz niedopuszczanie do wytwarzania się przestrzeni wspólnej w której rozszczepione głosy mogłyby zyskać na wadze. Chociaż, powiedzenie, że istnienie memu ma cel – to nadużycie, nikt bowiem istnieniem tego memu nie kieruje ani nie dba o jego rozwój. Celem memu jest istnienie memu On sam się rozrasta, sam sobie sterem a to co powyżej – to on robi czemuś, na przykład literaturze. Odbiera głos dyskutantom, zanim wezmą udział w jakiejkolwiek rozmowie na jakikolwiek temat, wytwarzając iluzję, że cały ten kram nie ma sensu. Towarzyszy mu często zabobon, który mówi, że w literaturze, czy w ogóle w sztuce, prawdziwa wartość sama się obroni i ostoi siłą swojej wartościowości - a reszta przepadnie bez wieści, czy odbędzie się nad tym dyskusja czy nie; niezależnie od tego czy się zrecenzuje dobrze czy źle książkę, wierszyki, arkusz, czy się skomentuje, nagrodzi – bądź nie. Gdyby sprawę owej pełnej autonomii wartości i jej samoistności postawić konsekwentnie – to wówczas prawdziwe wielkości są i tak dane z góry i autor czy autorka może nawet nie wydać nic, nie być czytaną a co więcej – może nawet nic nie napisać – i też będzie wielka. Tymczasem od lat nie było w Polsce dyskusji literackiej, która nie byłaby aranżowana, ustawiana, wywoływana sztucznie. Brakuje zdrowego nerwu, oburzenia, autentycznego gniewu i niezgody. Nadmiar uprzejmego milczenia, szeptów pokątnych oraz konfliktów zastępczych skutecznie pozbawił uczestników życia literackiego poczucia już nie misji, ale nawet własnej odrębności, która byłaby na tyle ważna, że musi być wyrażona inaczej niż tylko robieniem i dopinaniem swego.

 

4.

Zapewne opisywane zjawisko podszyte jest naszą mała stabilizacją obywatelską dzięki której w niby-demokracji mamy niby-obywateli, którzy niechętnie zbierają głos w swoich niby-sprawach ale raczej szeptem, na boku, prywatnie wyrażają opinię na każdy temat. Ponieważ prywatnie – każdy z nas jest niby-ekspertem od niby-wszystkiego a już szczególnie od kultury, historii i piłki nożnej. W memie uznaności i znaności zapewne też tkwią jak ości resztki jakiegoś etosu, wiary w wieszcze natchnienia, które są jak epifanie, z nimi się nie rozmawia, nie wchodzi w dialog – je się przyjmuje i do tego najlepiej na kolanach. Jeżeli jednak wśród licznych narzekań słychać i to, że prawdziwa literatura (czyli jaka? Stawiająca pytania, wątpiąca, rozmawiająca, dialogująca!) spychana jest na margines to zarazem w jakimś stopniu sama się tam sytuuje, gdy ludzie ją tworzący zapadają na uprzejme milczenie jak na ptasią lub świńską grypę. Trzeba by zacząć rozmawiać ze sobą. Reszta, być może, przyjdzie po tym. Bez tego nawet nagroda literacka Nike dla Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego nic tutaj nie zmieni.

Radosław Wiśniewski

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.