Drukuj

John McCullough mieszka w Hove.  Wykłada kreatywne pisanie na Open University oraz w New Writing South. Jego debiutancki tomik pt. The Frost Fairs wygrał Polari First Book Prize (2012), został wybrany przez The Independent i The Poetry School Książką Roku oraz był lekturą polecaną przez The Observer.

Ostatnio John pisał na zlecenie British Museum, British Film Institute oraz British Library. Jego nowy tomik Spacecraft zostanie opublikowany w maju przez wydawnictwo Penned in the Margins.

 


 

Czytając Franka O'Harę w Brighton Express

Mógłbym uwierzyć, że stoimy w miejscu
a wszystko inne, tam za oknem uprzejmie,
szybko mija szare stromizny Clapham,
które okazały się nutami piosenki. Mógłbym nadstawić ucha,
żeby usłyszeć pogaduszki cirrusa a potem wylądować
na Gatwick i oglądać zaparkowane samochody, łaszące się
do siebie w równych rzędach. Co przypomina mi o tym,
że powinienem zwracać uwagę na swoje maniery,
pozdrawiać falujące drzewa, w pędzie wychylone do tyłu
z plastikowymi siatkami na gałęziach -
wspaniałe flagi zwiastujące karnawały
w Balcombe, Wivelsfield, Hassocks.

Mógłbym wyśpiewywać trele jak skowronek, błogosławiąc wszystko
tam, na zewnątrz i tutaj, podczas tego pokazu ludzkich fajerwerków:
obwieszeni srebrnymi łańcuchami kolesie badający torebki Burger Kinga
jakby wyciągali szczęśliwe losy; kobieta z głośnika, która bez wątpienia jest naszą
Przenajświętszą Panienką z przenośnym ołtarzem z soku Ribena i Coli;
kolesie w garniturach czytający Guardiana, ukrywają pod marynarką magazyn Heat.

Mógłbym w końcu załapać, że Brighton jest nierealne
powstaje dopiero, gdy się do niego zbliżamy:
podłączają wystawy sklepów, układają promenadę,
obsypują plażę uśmiechniętymi otoczakami,
w mieście, w którym nawet autobusy mają swoje imiona
i może nas potrącić Dusty Springfield.

Mógłbym wyczarować tłumy próbujące dostać się
na North Laine w drodze przesłuchań, wszyscy z dredami i pozujący,
zyski i wielkie projekty, różne rodzaje
Drag queen prowadzające różne rasy psów -
energiczny chaos, który niszczy lub tworzy

Brightońskie sny, sprowadza śmierć lub obdarza łaską
Zachodnie Molo, rozkołysane ponad falami przybojowymi.

To wszystko szybuje w kierunku zastygłych w soli domów
i zlewających się ze sobą szyb stacji Betjemana
jednak to nie on, tylko ty, Frank, którego wyobrażam sobie
siedzącego w dworcowej kawiarni, wypluwającego płuca
nad filiżanką kawy latte gdy przypatrujesz się czarnemu kelnerowi.

Za chwilę przekroczę bramy
raju i znajdę ciebie,
moje wspomnienia z podróży zostały w automacie
biletowym, a my przechadzamy się wzdłuż Queens Road,
słońce na naszej skórze i morze świecące tak jasno
że zatrzymujemy się, aby patrzeć, i patrzeć.

 

Inna strona zimy

Nocą Tamiza znowu zaczyna się ruszać
Pęka lód pod oszronionym lunaparkiem. Namioty,
karuzele i stoiska z książkami ślizgają się dookoła

na wyspach skazanych na nieistnienie. Ich wyścig,
zamiana miejsc, dotyk - drukarnia ociera się
o huśtawkę - potem rozdzielają się i cicho ześlizgują pod lód.

Jednak nie widać końca tej kryształowej pogody.
Gromadzę węgiel i całe dnie gapię się na kominy
obracając w palcach fajkę, którą podarował mi na przystani.

Nawet teraz niesie woń jego ciężkiego płaszcza:
ciemne piwo, pomarańcze, determinacja. Pamiętam jego statek-więzienie
przyczajony przy brzegu, wielki jak Australia. 

Będę pisał, mój drogi, słodki mężczyzno powiedział,
potem ścisnął moje udo, żeby znowu zamienić się w sierżanta
ryczącego na gromadę podsądnych

Nie mam wystarczająco odwagi, żeby ją zapalić.
Ustnik pokryty śladami zębów, potem.
Patrzę na mój ogród-muzeum,

krzewy zamknięte w szklanych gablotach,
treliaż, galaktyka zamrożonej rosy.
W Nowej Południowej Walii nie ma śniegu.

Nie mogę odłożyć fajki. Sprawia ona, że zdarzają się różne rzeczy.
W zeszłym tygodniu usłyszałem huk i wybiegłem z domu, żeby znaleźć
leżącą na trawniku martwą kawkę. Musiała spaść

prosto z nieba; jej skrzydła zlepione były razem
zmrożonym śniegiem, kark złamany, jakby
od wykręcania go z całych sił, żeby zobaczyć to, co niemożliwe.

 

Cesarzowa Błota

Boże Narodzenie: chmury pyłu i much.
Razem z tubylcami kładę drogę przez
moją wyspę. Pokazuję każdy etap: kucam niby cesarzowa,
żeby walnąć w skałę malutkim, drewnianym młotkiem -
właśnie tak. Dookoła potakiwania, drobne błędy.
Traktor dokonujący wycinki powoli zjeżdża z kursu.

Samotna? Mam zbyt wielu przyjaciół, żeby marnować czas
gapiąc się na szyje kobiet, pisać listy
do dziewczyny o księżycowej twarzy w Londynie, wyjaśniając

dlaczego nie mogę wrócić. W moim ogrodzie
żyją flamingi. Jestem w Krainie Czarów.
Być może powinnam zasadzić trawę pod krykieta?

Po każdej stronie kleiste języki
hibiskusa. Nierozważne kolibry znikają
w gardłach węży boa. Moja praca nigdy się nie skończy.
Imperium już zawsze musi być improwizowane,
wyobrażane - kawa robiona ze słonawej wody
czerpanej ze studni, kurczaki karmione krabem.

Składają rybie jaja. Wszystko w moim królestwie
pachnie rybą. Nie mam nic przeciwko. Wieszam
barakudy na limach i patrzę jak się bujają.
Mężczyzna-kobieta, mówią. Ta, która rządzi
z pałacu z butelek i błota,
w którym, gdy pada, pada w każdym pokoju.

Nie mogę spać. Budzę się w ciemności i dryfuję
w kierunku nierozwiązywalnych namorzynowych splątań
i krowy morskiej, która okazuje się być
syreną. Przypływa każdej nocy

z Anglii, domagając się odpowiedzi.
Jednak nic co mówię i buduje, nie jest wystarczająco dobre.

 

Znajome światło

Jak już przemierzasz ten ocean, muszę wyznać
że wolałbym zajrzeć do tej szopy, w której nic nie jest twoje,
a w której twój ojciec radził się świętego płomienia palnika Bunsena.

Wyszczerbiony dąb, zawór gazu, wyniki sproszkowanej próbki
idealny moment, żeby wskrzesić maturę z chemii.
Tyle zapamiętałem: każdy metal ma sekret,

niezmienny kolor. Chromonikielinowy drucik zanurzony
najpierw w chemikaliach, później w ogniu, odsłania swoje prawdziwsze odcienie
To trochę tak jak gwiazdy, które ćwiczyłeś

na kamykach w Kemp Town: krew
Betelgezy, niezmienny błękit Rigla - widoczne
jedynie dzięki zawziętości teleskopu.

Jeżeli chcesz odkryć ceglastą czerwień wapna,
zieleń baru, dziwny liliowy, który jest zwykłym potasem
musisz wzbudzić elektrony.

Oddani przyjaciele wracają przy najmniejszym dotyku,
wprawiając w samozachwyt mnie, alchemika
niecierpliwego poznania tajemnicy samotnego, nieoznakowanego słoika.

Ukaż się, słodki chowańcu, szepcę do szkła
zanim oślepi mnie biała gorączka
magnezowego serca.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.