Drukuj

Jadę sobie busikiem z Wrocławia do Legnicy, co jest ostatnio moim głównym zajęciem – w pozostałym czasie odbywam podróż w przeciwną stronę – i obmyślam strategię przetrwania, jak to mam zwyczaju, która to czynność zajmuje mi raptem jakieś pół minuty bez okładu, albowiem jako człowiek praktyczny, choć może tylko we własnym mniemaniu, nie lubię jeździć busikami głowę w chmurach jednocześnie trzymając, bo to nie tylko niezdrowe, niebezpieczne i przeciwne naturze, ale i głupie, toteż natychmiast po owej straconej półminucie przechodzę do roztrząsania zagadnień wyższego rzędu, np.: czy rzeczywiście każdy wiersz Wojciecha Wencla „odwzorowuje piękno świata”, jak twierdzi Wojciech Wencel? I jak mu się to, szelmie, za każdym razem udaje?

Ale że to nie tylko niezdrowe, przeciwne naturze i głupie, ale nadto beznadziejne zagadnienie, bezzwłocznie przechodzę do następnego i zapytuję: skąd się biorą dobre książki na rynku książki i na rynku dobra?

I odpowiadam sam sobie a ciemnościom, które mnie i innych pasażerów w busiku malowanym w „Zawiszę Travel” pochłaniają, gdy tak mkniemy autostradą sześćdziesiąt na godzinę: dobre książki na rynku książki i rynku dobra biorą się z dobrego o tych książkach mniemania tych, którzy te książki dobrymi książkami mienią.

Ale że ta odpowiedź nikogo prawdziwie myślącego zadowolić nie może, bacząc tedy na maksymę Filozofa, iż „zapytywanie jest pobożnością myślenia”, zapytuję dalej: a skąd się biorą one mniemania performatywne, które tak same z siebie dobro i zło stwarzają, prawdę i fałsz, piękno i szpetotę tudzież wszelkie inne wartości tajemniczego jakiegoś autoramentu? Czyli na przykład: jakie są powody dobrego lub złego mniemania o dobrej lub złej książce?

„Nie są to powody rozumowe, gdyż nie ma wcale tego rodzaju powodów”, podpowiada Fichte, też Filozof, chociaż nie Heidegger. I dobrze go rozumiemy. Rozumowe to może być stwierdzenie „Michał Witkowski napisał dobrą książkę”, ale powód, dla którego się to stwierdza, rozumowym już być nie może, chociaż takim się właśnie najczęściej wydaje. I wcale nie dlatego, że mowa o książce Michała Witkowskiego, zwanego powszechnie Michaśką.

„Jest jasne: prawa logiczne same nie mogą podlegać znowu prawom logicznym”, jak rzucił mimochodem Wittgenstein, także Filozof, chociaż ani Heidegger, ani nawet Fichte. (Czy to rzeczywiście „jest jasne” dla wszystkich, w to śmiem wątpić, zwłaszcza gdy oglądam miny znajomych, którym ową tezę przedkładam, a którzy są wprawdzie ode mnie o niebo bystrzejsi, ale w zupełnie innych dziedzinach).

Tak też i rozumowe sądy, stwierdzenia, mniemania same nie mogą mieć znów swojego uprawomocnienia w rozumie, albowiem żaden rozum sam siebie za włosy z bagna nierozumu wyciągnąć nie może, chociaż odwiecznie z uporem próbuje. „Żadna wiedza nie może siebie samą uzasadnić i udowodnić. Wszelka wiedza przyjmuje jeszcze coś wyższego jako swą podstawę, dlatego to wznoszenie się nie ma końca”. Coś wyższego jako podstawa, piękna myśl i można by ją z grzybkami podać.

„Co powstaje przez wiedzę i z wiedzy, jest tylko wiedzą. Jednak wiedza nie jest rzeczywistością właśnie dlatego, że jest wiedzą” – im bardziej mąci Fichte Filozof, tym łatwiej można pojąć, o co mu w tym mąceniu idzie. Rozum nie jest panem samego siebie, a my nie jesteśmy panami rozumu. Cała wartościotwórcza praca odbywa się zupełnie gdzie indziej, niż się to zazwyczaj uważa. Dlatego pod stwierdzenie „dobra książka” każdy może sobie podłożyć zupełnie inne i zupełnie inaczej rozumiane walory.

Dlatego też, gdy słyszymy, że Paszport „Polityki” w dziedzinie literatury otrzymuje Michał Witkowski za „tropienie polskich mitów i rozrachunek ze współczesnością, za stylistyczne mistrzostwo i umiejętność posługiwania się konwencją literacką”, niczego się w zasadzie nie dowiadujemy. Bo też o jakie konkretnie „polskie mity” tu chodzi, jak są mianowicie „tropione”, jak się autor „rachuje” i z jaką „rzeczywistością”, w czym się przejawia owo „stylistyczne mistrzostwo”, jak się tutaj rozumie „umiejętność posługiwania się konwencją” etc. o tym w uzasadnieniu ni dudu. Dostajemy zatem uzasadnienie, które samo wymaga uzasadnienia.

Tymczasem dowiadujemy się tyle, że Michał Witkowski napisał dobrą książkę, albowiem dobrą książkę napisał – a może i odwrotnie. Dowiadujemy się także, że kapituła wie, kto to jest dobry pisarz i co to jest dobra książka. Aż w końcu do nas dociera, że kapituła jest dobrą kapitułą, ponieważ potrafi dobrą literaturę dobrze ocenić, jako że jest dobrą kapitułą i bodajby jedli psie gówno, którzy myślą inaczej, jak mówi Poeta.

Jaka się tam walka wartościotwórcza odbyła i czy była ciekawa, czy jakiś rozegrał się dramat, zdarzyła się jakaś duchowa przygoda, jakieś wewnętrzne zmagania, tego nie wiemy. Być może wartości po prostu ściągnięto z półki z wartościami i zrobiono z nich użytek – i nic komu do tego, łącznie z kapitułą, skąd się one tam na tej półce wzięły.

A może i słuszniej nie wnikać? „Ładnych rzeczy, na przykład – przestrzega Gombrowicz – dowiedzielibyśmy się, gdybyśmy zaczęli badać o ile osoba, która zachwyca się Bachem, może w ogóle zachwycać się Bachem, to jest o ile zdolna jest uchwycić coś z muzyki i z Bacha”. Wprawdzie Michaśka to nie Johann Sebastian, ale zawsze...

Skąd się zatem biorą dobre książki na rynku książki i rynku dobra? Z dobrego mniemania o własnym mniemaniu tych, którzy mniemają, iż ich mniemanie na temat tego, czym jest dobra książka, jest najlepszym mniemaniem z możliwych. Skąd się natomiast bierze dobre mniemanie o własnym mniemaniu? To jasne: z ludzkiej potrzeby dobrego o sobie mniemania.

W istocie, nie jest to powód rozumowy.

Grzegorz Tomicki

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.