W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Pojechałem do Mikołowa i o mało nie umarłem.

A mają oni tam więcej żywych współczesnych poetów niż my mieliśmy w Legnicy od czasu najazdu Tatarów, więc pomyślałem, że mi tam umierać głupio i niezręcznie, a nawet niegościnnie jakoś – zważywszy, że i w Katowicach na Uniwersytecie przyjęto mnie z niejakimi honorami. To i nie umarłem. Nie chciałem im tam wiochy moim zgonem mało poetyckim i prowincjonalnym robić.

Pojechałem w końcu do tego ich Mikołowa i nie tylko nie umarłem, ale i żywy do Legnicy wróciłem – wprawdzie przez Katowice – a nie tylko żywy, ale i sowicie obdarowany.

A bo to dostałem Malickiego od Malickiego, Meleckiego od Meleckiego, pięć Wirpszów – szkoda, że nie od Wirpszy, a też od Meleckiego – tudzież Jakubowską-Fijałkowską i Baczewskiego także od Meleckiego, a nadto od tegoż Macieja jubileuszowy numer „Arkadii”, miejscowego pisma katastroficznego, słusznie albo i niesłusznie tak się nazywającego.

Zaglądam do onej „Arkadii”, a tam nie tylko Melecki i Malicki Macieje, co zrozumiałe, ale i – o dziwo – Piotr Śliwiński, który, o ile mi wiadomo, jeszcze w Mikołowie nie zamieszkał, ale kto wie, licho mikołowskie nie śpi, a przynajmniej ja go śpiącego nigdzie tu nie widziałem, więc może i kusi nieustannie pisarzy i nie-pisarzy różnych z Wielkopolski, Małopolski, Pomorza, a nawet Ukrainy, bo dwa dni wcześniej mogłem tu zobaczyć Konja, ale nie zobaczyłem, za to spotkałem Jurija Andruchowycza, ale o zmianę adresu zamieszkania nie pytałem, zresztą, czy Jurij gdzieś mieszka na stałe, to w ogóle nie wiadomo, bo kiedy wróciłem do Legnicy, to już go w telewizorze widziałem, jak w trójmiejskim high-lifie bryluje, a do tego zupełnie świeży i prawie ogolony, w przeciwieństwie do mnie.

Tak tedy ów Śliwiński Piotr poznański pomiędzy dwoma Maciejami – a nadto Martą Podgórnik gliwicką – na łamach „Arkadii” pisma mikołowsko-katastroficznego stwierdza: „«Człowiek wierzący» Wencla jest de facto amiszem z ładnego filmu Świadek Petera Weira (1985). Lecz amisze, choć nie kwestionuję ich przynależności do świata, a tym bardziej szlachetnych intencji, żyją w rzeczywistości wirtualnej, a czasami – jak wiele wyznań tego typu, np. zgromadzenie amana ze środkowych Stanów – jako relikt, skansen, skamielina, z ciekawością oglądana przez turystów za doprawdy niewielkie pieniądze”.

A niech mnie! Ostrożnie z tą siekierą, panie Piotrze! – chciałoby się zakrzyknąć. I niniejszym krzyczę. Choć może sobie a muzom tylko – albo i sam bez muz zgoła tak tylko z pukawki sobie niegroźnie pukam w domowym ogródku.

Owszem, „człowiek wierzący Wencla” tak się „nam” może i mniej więcej jawi. Skansenowo jak gdyby, skamielinowo i reliktowo. Amiszowato i amanowato. Jako „wierzący inaczej” niejako się jawi.

Ale inaczej niż kto? Niż „my”, rzecz jasna – „wierzący normalnie”. Bo czyż nie wszyscy jesteśmy ludźmi par excellence wierzącymi? A bo ten wierzy w Boga, tamten w Rozum, inny we Władzę, a jeszcze inny w Gołe Cycki. I nic im/nam nie zrobisz. Każdy żyje w świecie, w którym żyje. A nawet w nim umrze.

„To, co uznajemy za realność, jest bytem ustalonym przez silniejszego”, zauważa inny poznaniak, Przemysław Czapliński, co się zresztą w psychoanalizie nieco pokrętnie, aczkolwiek dość trafnie zowie „patologią normalności”. Rainer Funk objaśnia ją tak: „Zdrowy rozsądek, ograniczenia, jakie narzucają okoliczności, i tzw. normalność oraz poczucie oczywistości – wszystko to są zracjonalizowane formy fiksacji na idolach oraz wyrazy wiary w różnego typu iluzje oraz ideologie. W rzeczywistości wszystkie takie racjonalizacje stanowią tylko wyraz tzw. patologii normalności”. Piękna myśl i z grzybkami (terminologicznymi) podana. Poddaję pod rozwagę.

Tak siła, jak i realność są po stronie większości. Ale tylko z punktu widzenia większości, niestety i stety zarazem – zależy, z której strony spojrzeć.

„Nasze pojęcie «realności» – powiada Fromm – to nie tylko zbiór iluzji, które są nam potrzebne do naszego przetrwania i życia. W istocie rzeczy, tworzą one podstawę wszelkiego rodzaju przeżyć, z przeżywaniem śmierci włącznie”.

Tak tedy siła i realność są wprawdzie po stronie większości, ale nie przeszkadza to mniejszościom, np. amiszom, całą resztę świata – niby naszą, mugolską – uważać za „rzeczywistości wirtualną”, wyssaną z brudnego palca cywilizacji, z gruntu fałszywą, a nadto może i będącą we władzy szatana. Tak nas amisze pewnie widzą, że ich może i litość bierze. A co by to było, gdyby amisze byli większością, to mniej więcej wiadomo – jeśli chodzi realność i wirtualność, to zamieniłyby się one po prostu miejscami. I mogliby sobie wtedy do woli kwestionować bądź nie kwestionować naszej przynależności do świata tudzież dawać i odbierać nam prawo do naszych racji, do wiary w światy, w których żyjemy.

A tak na marginesie, czy my sami – czy to jako poeci, czy „badacze owadzich nogów” – nie jesteśmy postrzegani przez większość społeczeństwa jako „relikt, skansen, skamielina, z ciekawością oglądana przez turystów za doprawdy niewielkie pieniądze”?

Żeby to chociaż „za niewielkie pieniądze”! Nie wiem, jak u Was, ale w Legnicy i Mikołowie to już nas można oglądać za zupełną darmochę. Jak amiszów w TV.

Grzegorz Tomicki

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.