Drukuj

Byłeś nocą i dążysz ku nocy. Tęsknisz do niej, bo znasz jej łagodność, chłód jej dłoni na twoich powiekach. Dzień był dla ciebie, udręką; noc dawała ci wytchnienie. A jednak marzysz o świetle, o polach, o widnokręgach światła (Edmond Jabès)[1].

Wiersze Ryszarda Krynickiego nie narzucają się: są dyskretne, ciche, wycofane. Ta z pozoru mało wyszukana, przymiotnikowa charakterystyka, mówi o nich więcej niż ubrana w przypisy rozprawa. Poezja niczym skromne uwagi, domagające się zaangażowania, na przekór swojej nieśmiałości. Tym większe należy im się zainteresowanie, im bardziej od niego stronią. Tym bardziej zaangażowana powinna być ich lektura, im mniej rozmowna wydawać się będzie czytana poezja. Tym bardziej, że ciężko mówi się o stanach skupienia, ograniczających się zwykle do kilku ruchów, paru gestów, niknących słów.

Gaszę światło, jestem zmęczony.
Ledwo tli się we mnie światełko
twojego snu.

Drży, czuwa[2].

Na początku, wiersze autora Aktu urodzenia często traktowały o języku, o przygodach swojego „demiurga”, który tchnął w nie życie, rozpisał w słowach, które przeglądały się we własnych semantycznych głębiach, rozkwitały wersami, plątały się w gęstwinie mowy. Opowiadały historie miłosnych perypetii, zwracając się zwykle z całą urodą ku jakiemuś Ty, którego niechybnie wypatrywały, z jeszcze wtedy jawnych wzniesień. Opowiadały historie wychodzenia spod dyktatu spsiałego słowa, spod jarzma opresji socrealistycznej, którą przez długie lata rzeczona twórczość demaskowała. I, aby powiedzieć o kilku rzeczach najważniejszych, coraz zwięźlej, prościej, poezja ta musiała przejść ową drogę: od „szerokich ramion” wierszy do ciasnego uścisku słowa. Z dbałością – i wtedy, i potem – o to, by bliskość słów i życia nie była nadmiernie zaniedbana, o to by słowa na życiu zaciążyły jak na szalach wagi, odpowiednio dobrane do balansu, odważniki.

Tylko śniegi,
tylko woda i ogień,
tylko ciężka ziemia i lekkie powietrze,
tylko śmiercionośne żywioły,
tylko rzeczy martwe

są niezależne
od swoich dzieł i uczynków (W, 124)

Nieustępliwość bólu czyha na nas i spoziera niemalże z każdego kąta tej poezji. Bólu cementującego w cierpieniu swoją komunię z rzeczywistością. Punkty widzenia świata zbiegają się w „południku cierpienia”. Poezja Krynickiego nasiąknięta jest krynicą smutku, za lądem bardziej stałym, pewniejszym niż ten, po którym stąpamy, wytracając w końcu siebie pośród dni, nie wiedząc gdzie spocząć, by zaznać otuchy. Rozdarcie, niedopowiedzenie, niedomówienie – skrytość i rozgrzebywanie ran. Opowiadanie sobie tych samych historii, aktualizowanie wciąż i wciąż traum, widm z przeszłości, a w końcu milczenie[3]. Stop ciszy – kruszec najcenniejszy. U Krynickiego: podróże w zamkniętej przestrzeni myśli, gdzie dostępu wzbrania czarna, usypana z prochu kropka. Wiele spraw dzieje się tu na granicy słów, ciszy, rzeczywistości. W połowie pod kuratelą snu:

Biegnie, ucieka
w kulistym
śnie.

Jest sama.
kto usłyszy
jak szepce o pomoc?
Budzi ją ból.
Jest sama. Tylko on
dzieli z nią teraz

życie. (W, 164)

Ból nas odróżnia, jest tylko n a s z. To pierwsza dyspozycja świata. Zatem poezja w myśl tego przekonania, musi być operacją na otwartym sercu egzystencji. Potem długie milczenie, bo tylko w ciszy zasklepi się rana. Dlatego na granicy wypowiadalnego, załamuje się słowo. „I jeszcze: żyć w pęknięciu rany, bo ból jest doznaniem najbardziej własnym i zarazem najbardziej spokrewniającym ze wszystkim, co żyje, tym, co dzieląc, łączy”[4]. W potencji streszcza się krynica życia. Szyfry, szczątki, ociupiny. Ciemny psalm, który mówi o zagubieniu w kosmosie (w „kosmicznej głuszy”, powie Alina Świeściak), pośród galaktyk, na tle których ludzkie życie wydaje się prochem, naraz zdmuchniętym przez wiatr, albo o naszej samotności w mowie, którą nie sposób się podzielić jak ciałem. Chcemy się „zabezpieczyć” (ode złego), odnaleźć (w miłości), nie stracić (w codzienności). Postawić wszystko na ostrzu noża: „Nie umiem sobie inaczej / wyobrazić piekła / niż na czubku szpilki” (W, 249).

Krynicki zdaje się, powtarza sobie naukę, iż „Każdy człowiek na tym świecie nosi w sobie niebo i piekło”, a to, „Co w świetle daje radość, to w ciemności daje smutek”[5], dlatego „Nędza to prawdziwa żyć na tej ziemi”, ponieważ tak długo „Jak długo nosimy to kruche ciało, nie możemy być bez grzechu ani żyć bez zniechęcenia i bólu”[6]. Poezja autora Niewiele więcej, tonuje swoje emocje, kluczy swoimi zaułkami, gdzie czasami udaje nam się spotkać w rozstrzygalnej, choćby następną chwilę, prawdzie istnienia.

Nie wiem, czy mam prawo
mówić, milczeć, dotykać
rany. Modlę się. Bez
słow. On

Wie. (W, 232)

Krynicki mówi z pewnego oddalenia. Nie zależy mu na tym, żeby jego głos „uderzał od progu”, jest zdecydowanie opanowany, układa się z milczeniem (mówiąc o nim wersem z Przybosia: „zamilkły z zadumy i żywy z umarłych”), ścisza ton, przechodzi w szept. Jego głos jest pewny w wycofaniu, śmiały w zaniku. Przynależy mu swoboda i suwerenność. Często mówi ze stron, które uchylają się naszemu rozpoznaniu. Świadczy o braku, bólu, rozłamie. O rysach na powierzchni rzeczywistości. O naszej potrzebie  „niepodległości nicości”, o której myśli pewnie tak: „Przez nicość rozumie nie tylko to, co się przez nicość orzeka, lecz coś całkowicie i istotnie innego i przeciwstawiającego się wszystkiemu, co jest lub może być pomyślane”[7]. A z pewnością za Pascalem mógłby stwierdzić: „Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie”[8]. Kiedy „Ogień krzepnie. / Nicość nakłada bagnety” (W, 227).

Szukając w geologii odpowiednich etykiet, chętnie przełożyłoby się na poezję Krynickiego pojęcie skamieliny, czyli czegoś, co milczy swoją obecnością, co promieniuje jakimś wiecznym chłodem, który staramy się pojąć, oswoić. Wiersze, jak omszałe kamienie, spękane mrozem kry, zwyczajne rzeczy w innych, bardziej „głębinowych” stadiach istnienia. Ich ciemne pasmo, rozpięte miedzy urwiskami, gdzie echa obijają się, przepadając w przepaści. Dlatego słowa wiersza muszą ważyć, być jak kula u nogi.

Szary szron szeptu, skamielina rozpaczy. Kto dosłyszy
cichnący psalm ziemi, nieme nawoływania się
planet, pożegnanie galaktyk. Czarne słońca
zapadają się w siebie
w nieludzkim

milczeniu. (W, 313)

Bohater tych wierszy, „przymierza” do siebie przestrzeń, oswaja spojrzeniem, wychodzi ku światłu, choćby to miało za moment zgasnąć. „Podgląda – mówiąc za Leszkiem Szarugą – przez szczeliny istnienia przebłysków światła transcendencji”[9]. Obchodzi się delikatnie z własną paletą słów, zagubiony we własnej zadumie. Kapłan celebrujący ryt. „Poeta rozmawia z martwą ciszą – powtarzamy za Pawłem Próchniakiem –  zamieszkującą kamienie. Patrzy w przepaść nocnego nieba”[10]. Stąpa ostrożnie, szuka dla swojej przestrzeni wyrazu. I nieustannie cyzeluje swoje wersy. „Nie spieszcie się – czytamy w wierszu Issa – słowa i serca” (W, 151).

Reinterpretowanie własnych wierszy jest częstą praktyka, której oddaje się Ryszard Krynicki. Być może ma nam ona mówić o chęci „ponawiania” siebie, przekraczania zastanego horyzontu, na rzecz nowych, nieco odmienionych widnokręgów, gdzie inaczej załamuje się wzrok poety. Liczą się tu niuanse, zatem inne kąty widzenia, lepiej rozłożone kontury, sprawniejsza kreska, muszą mówić nam coś istotnego, a co rozumiałbym jako „stan potencjalny wiersza”, do którego często się wraca, modyfikując to i owo, gdyż samo ćwiczenie, etap pracy nad słowem, niesie autorowi więcej korzyści niż wiersz wędrujący w świat, zatem owo ciągłe schodzenie do poziomu potencji, czytałbym jako „pracę u podstaw” słowa, dla którego w świecie autora Organizmu zbiorowego wyczytujemy tu wielki szacunek. Podsumowując: nie powiedzieć nic ponad to, co niezbędne. Nie mnożyć słów ponad potrzebę, weryfikować zabiegi własnego pióra, nie ustępować w pracy poetyckiej ascezy, szlifującej kontury słów bez przerwy.

Przeszedłem wiele kilometrów,
zapisałem wiele stron,
żeby napisać trzy? cztery linijki,

w których się roi od słów. (W, 265)

Proste akordy, drogi rozwiązane nagle na stronie. Spojrzenie, które nie odwołuje tajemnicy, nie nadwątla nieznanego. Aby lepiej zrozumieć wiersze Krynickiego, trzeba zdaje się potraktować słowa Celana jako drogowskaz, kiedy ten pisze: „i wsłuchaj się uważnie w ich drugi, / za każdym razem drugi i drugi / ton”[11]. Wiersze Krynickiego są jak koty: idą swoimi ścieżkami, nie łaszą się specjalnie, nie są przymilne, trzeba czasu by się do nas przekonały. Powściągliwe w swoim oddaleniu, szukają dla siebie przygód – wszystko odbywa się bez niepotrzebnego szumu, bez zbędnych deklaracji. „Ale my, dzieci nieszczęścia stąpamy / Po głazach, chwastach i ruinach – głuchych; / My się przez wielkie pustynie wołamy / W ciszy bezludnej. My przy źródłach suchych / Szukamy wody, spaleni zarzewiem”[12]. Tam:  

na wzgórzu przepaści,
na zboczu błyskawicy stał kiedyś twój dom (W, 28)

Tam jak u siebie być, tutaj jak gdzieś indziej.

Bartosz Suwiński



[1] E. Jabès, Księga pytań, posł. J. Derrida, Edmond Jabès i pytania księgi, przeł. A. Wodnicki, Kraków 2004, s. 40.

[2] R. Krynicki, Wiersze wybrane, Kraków 2009, s. 276. Dalej w tekście głównym jako (W), w nawiasie podaję  numer strony, na której znajduje się odnośny fragment.

[3] Z pewnością słowa Norwida mogłyby stanowić dalekie echo dla sporej praktyki autora Szronu: „Jak niewolnik, co ciężkie siłą więzy skruszy / I zgasłe życie w sercu na nowo poczuje, / Tak ja, na chwilę / zwolnion z natrętnych katuszy, / Wdzięk i urok milczenia czuję i pojmuję” (C. Norwid, Poezja i dobroć. Wybór z utworów, oprac. i przedm. M. Piechal, Warszawa 1981, s. 21).

[4] A. Świeściak, Wymiary pustki. Ryszard Krynicki, w: tejże, Melancholia w poezji polskiej po 1989 roku, Kraków 2010, s. 125.

[5] J. Böhme, Sześć punktów teozoficznych, przeł., przedm. poprzedził i przyp. opatrzył Ś. F. Nowicki, Warszawa 2013, s. 163, 155.

[6] T. à Kempis, Naśladowanie Chrystusa, przeł. S. Kuczkowski SJ, Kraków 2009, s. 63, 65.

[7] R. Otto, Świętość. Elementy irracjonalne w pojęciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych, przeł. B. Kupis, przedm. J. Keller, Wrocław 1993, s. 35.

[8] B. Pascal, Myśli, przeł. T. Boy-Żeleński, przedm. M. Tazbir, J. Chevalier, Warszawa 1989, s. 73.

[9] L. Szaruga, Siedmioramienne rzeki losów [Ryszard Krynicki] w: tegoż, Gra o tożsamość (szkice), Toruń 2013, s. 124.

[10] P. Próchniak, Krynicki: Rana istnienia (notatki), w: Słowa? Tchnienia? O poezji Ryszarda Krynickiego, red. serii M. Grzebalski, Poznań 2009, s. 10-11.

[11] P. Celan, Psalm i inne wiersze, wybór i przekł. R. Krynicki, Fuga śmierci, w przekł. S. J. Leca, Kraków 2013, s. 251.

[12] J. Słowacki, Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, w: tegoż, Wiersze i poematy. Wybór, Warszawa 1978, s. 245.

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.