W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Marcin Orliński i Paweł Łęczuk

Paweł Łęczuk: Pod koniec zeszłego roku, po dość długiej przerwie ukazały się Twoje dwie książki. Powiedz może na początek, jak to się stało, że w tym samym czasie wydałeś dwa tomy wierszy.

Marcin Orliński: Publikacja dwóch tomików w tym samym czasie była trochę przypadkowa. Moja druga książka poetycka Parada drezyn miała się ukazać dwa lata wcześniej w Wydawnictwie Zielona Sowa, gdzie w 2006 roku opublikowałem debiutancki tom Mumu humu. Niestety, słynna seria „Biblioteka Studium” przestała istnieć, a ja przez następne miesiące szukałem nowego wydawnictwa. Wtedy propozycję złożył mi Przemek Owczarek, który prowadzi serię poetycką przy czasopiśmie „Arterie”. Jeśli zaś idzie o moją najnowszą książkę Drzazgi i śmiech, to nie miałem z nią aż tylu przygód, co z poprzednią. Tomik ukazał się w poznańskim wydawnictwie WBPiCAK dosłownie kilka miesięcy po tym, jak jego pierwszy projekt przesłałem mailem Mariuszowi Grzebalskiemu. Terminy obu publikacji pokryły się więc przypadkiem.

P.Ł.: Końcówka ubiegłego roku to także sukces w dziedzinie krytyki literackiej. Co spowodowało, że zacząłeś uprawiać twórczość krytycznoliteracką?

M.O.: Nagroda w łódzkim konkursie była dla mnie miłą niespodzianką. Zainteresowanie krytyką literacką pojawiło się dawno temu i w moim przypadku w dużej mierze wynikało z fascynacji filozofią języka. Pierwsze pytania, które stawiałem sobie jeszcze jako student, dotyczyły relacji między słowem i rzeczą. Myślę, że żadna teoria nie ma większego sensu, jeśli nie można jej zastosować do praktyki. Najlepszym i chyba najciekawszym sprawdzianem dla teorii jest właśnie literatura, a w szczególności ta ekstremalna przygoda, jaka przypada w udziale językowi na gruncie poezji. Poza tym najzwyczajniej w świecie lubię czytać. A kiedy czytaniu towarzyszy dodatkowo pisanie o czytaniu, to lektura ulega niebywałemu wzmożeniu, zwielokrotnieniu i radykalizacji. Tak, mnie chyba po prostu ciągnie do ekstremalnych emocji.

P.Ł.: Praca w redakcji „Zeszytów Poetyckich” i „Neurokultury” takich emocji nie dostarcza?

M.O.: Oczywiście dostarcza! Ale przecież moja praca redakcyjna bardzo często polega właśnie na pracy z tekstem. Oprócz recenzji, które od czasu do czasu piszę, redaguję także debiutanckie tomy wierszy. To są dopiero emocje! [śmiech]

P.Ł.: Zręcznie uchylasz się od odpowiedzi [śmiech]. Są jeszcze konkursy literackie, w których bywasz jurorem. Czy Twoim zdaniem konkursów nie jest zbyt wiele w ostatnim czasie?

M.O.: Twoją wypowiedź można rozumieć dwojako. Z jednej strony jako entuzjastyczne stwierdzenie faktu, że och, jak wspaniale, Orliński bywa jurorem w konkursach poetyckich! Z drugiej – jako pobłażliwą sugestię: dobrze, że ktoś go jeszcze zaprasza na takie imprezy… [śmiech] A tak poważnie, konkursów nigdy zbyt wiele. Myślę, że dla poetów każdy konkurs literacki to znakomita okazja do zaprezentowania swojej twórczości. Konfrontacja jest ważna, ponieważ pozwala autorowi spojrzeć na swoje wiersze w szerszej perspektywie. Juror ma z kolei możliwość poznać panujące aktualnie mody literackie i dowiedzieć się, co interesuje poetów młodego pokolenia.

P.Ł.: No tak, tyle że konfrontacja może się także odbywać na różnych warsztatach, forach internetowych, portalach itd. Czy masz tego rodzaju doświadczenie ze swoimi tekstami? Pamiętam, że swego czasu na swojej stronie oceniałeś wiersze innych, ale już profesjonalnie – sam nawet wysłałem zestaw [śmiech].

M.O.: Myślę, że każda konfrontacja jest dobra. I jeśli używam tego słowa, to w pozytywnym, konstruktywnym sensie. Dobrą konfrontacją może być nawet niezobowiązująca rozmowa przy kawie. Ważne, żeby przejrzeć się w czyichś oczach, spojrzeć na swoje utwory z dystansu. Autorzy, którzy dopiero zaczynają przygodę z poezją, bardzo często nie potrafią spojrzeć na swoją twórczość obiektywnie. Kiedy oceniałem wiersze do „Biblioteki Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”, zawsze starałem się delikatnie, ale konkretnie zasugerować, co w danym wierszu mi się podoba, a czego, według mnie, zabrakło. Zgłosiło się do mnie mnóstwo fantastycznych, wrażliwych osób, którym czasami tak naprawdę wystarczyło tylko wskazać drobne niedociągnięcia w tekście i podsunąć lepsze rozwiązania. Największą radość sprawiali mi autorzy, którzy po jakimś czasie przesyłali nowe wiersze, o niebo lepsze niż te, z którymi zgłosili się wcześniej.

P.Ł.: Czym w takim razie jest dla Ciebie medium zaangażowane?

M.O.: Masz na myśli „Neurokulturę”? To autorski projekt Pawła Barańskiego, poświęcony współczesnej kulturze, a także szeroko rozumianej problematyce społecznej. W „Neurokulturze” publikują osoby, którym nie jest obojętne, jak wygląda i funkcjonuje współczesny świat. Nie chodzi tu jednak o zaangażowanie polityczne. Nie jesteśmy związani z żadną partią ani nie popieramy żadnego konkretnego ugrupowania politycznego. Zależy nam natomiast na promowaniu zasad wolności i sprawiedliwości. Piszemy o prawach człowieka, piętnujemy dyskryminację i wyzysk. Staramy się też przybliżać zagadnienia związane z ekologią czy feminizmem. Jednocześnie daleko nam do postulatu, który kilka lat temu postawił Igor Stokfiszewski, że literatura zawsze powinna być zaangażowana. Nie, literatura przede wszystkim powinna być wolna.

P.Ł.: W ostatnich latach, po części zapewne z powodu popularyzacji portali literackich, sporo mówi się o grafomanii. Czy jako poeta i krytyk literacki masz swoją definicję tego zjawiska?

M.O.: Cóż, z grafomanią mamy do czynienia wtedy, gdy za rzemiosło literackie zabiera się ktoś, kto się na nim nie zna, ale udaje, że się zna. Mam wrażenie, że grafomania wynika przede wszystkim z braku wiedzy o tym, czym jest poezja. Oczywiście autor, który nie ma teoretycznych podstaw na temat literatury, nie musi być od razu grafomanem. Człowiek może się nauczyć świetnie jeździć na łyżwach bez treningu i lekcji na temat techniki jazdy. Ale są tacy, którzy założywszy łyżwy robią niezgrabny obrót i domagają się, by uznano, że wykonali piruet. Właśnie na tym polega grafomania. Warto zauważyć, że mój przykład zawiera ważny element intencjonalny. Bo przecież nie nazwiemy grafomanem dziecka, które pisze nieudolny wierszyk w laurce dla mamy, albo młodej dziewczyny, która wyznaje chłopakowi, że jej serce płonie z miłości.

P.Ł.: Myślę, że Twój przykład jest bardzo trafny, przypomina mi popularny swego czasu „cyrk na lodzie” w wykonaniu celebrytów [śmiech]. To już na koniec, może masz jakieś sugestie dotyczące lektur, sposobu pisania, albo jakieś przestrogi dla początkujących poetów, którzy odwiedzają forum salonliteracki.pl?

M.O.: Przestrogi? [śmiech] Poezja wydaje się dziedziną na tyle niebezpieczną, że wolałbym nikogo dodatkowo nie straszyć. Jeśli jednak ktoś pragnie doskonalić warsztat, polecałbym trzy krótkie kroki: żyj, czytaj, pisz. Właśnie w tej kolejności. Literatura jest ważna, ale ważniejsze jest życie, ponieważ to właśnie dzięki niemu uzyskuje ona swój sens. Jeśli idzie o lektury, warto czytać zarówno poetów współczesnych, jak i klasyków. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że cokolwiek pomyślisz, ktoś pomyślał to już przed tobą. Zobacz, jak pisali najlepsi, a oszczędzisz sobie niepotrzebnej pracy. Nie sil się za wszelką cenę na formę, niech słowa płyną same i świadczą za ciebie. Jednocześnie nie pisz, co ci ślina na język przyniesie, bo cokolwiek znaczy jakkolwiek i zwykle okazuje się byle czym. Jeśli chcesz opowiedzieć historię, opowiedz, ale nie myśl, że proza posiekana na wersy zmieni się w poezję. Skup się. Słowa powinny się nawzajem oświetlać. Korzystaj z różnych języków, ale nie zawierzaj im zbytnio. Bądź spontaniczny, ale nie ufaj przypadkowi. Buntuj się, lecz pamiętaj o różnicy między odwagą a głupotą. Co jeszcze? Niech pisanie po prostu sprawia Ci przyjemność.

P.Ł.: Bardzo dziękuję za rozmowę!

M.O.: Ja również dziękuję.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.