W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Marek Kaczmarczyk: Panią Leokadię Komaiszko poznałem w dość przypadkowy sposób. Czyniąc starania w podjęciu współpracy kulturalnej z Belgią, wysłałem kilkanaście e-maili do środowisk polonijnych z prośbą o pomoc w nawiązaniu kontaktu. Wśród adresatów moich próśb znalazła się także Leokadia Komaiszko i to właśnie od niej otrzymałem pierwszą odpowiedź. Wiedziałem, że Leokadia redaguje pismo ogólnoświatowego klubu emigrantów „Listy z daleka”. Wkrótce dowiedziałem się także, że mam do czynienia z osobą o uznanym talencie literackim, popularną autorką książek wydawanych w kilku językach, reportażystką, poetką, fotografikiem a przede wszystkim bardzo znaną i cenioną w środowiskach polonijnych postacią. Wraz z postępem wymiany naszej korespondencji zrodził się pomysł, by podzielić się z Państwem myślami, refleksjami i szczegółami z życia naszej wybitnej rodaczki. I tak oto powstał ten wywiad.

Leokadio, na początku chciałbym wyjaśnić pewną interesującą kwestię. Otóż, jesteś Polką, która nigdy nie mieszkała na stałe w Polsce. Urodziłaś się na Litwie, studiowałaś w Mińsku a obecnie mieszkasz w Belgii. Wywołuje to u mnie refleksje nad sensem polskości i poczuciem związku ze wspólnotą narodową. Co dla Ciebie jest tym głównym motywem, dzięki któremu czujesz się Polką?

Leokadia Komaiszko: Jest to niejako dziedzictwo duchowe mojej rodziny. Zarówno ze strony matki jak też ojca. To sedno mnie samej, rdzeń bez którego czułabym się pewnie pusta, może jak to spróchniałe przedwcześnie drzewo?

M.K.: Zachęcałaś mnie do promowania polskiej kultury emigracyjnej. Kiedy zastanawiałem się nad tematem przewodnim takich działań, podsunęłaś mi pomysł: „Polacy poza Polską”.

L.K.: Ja ten temat ukochałam, wrastał we mnie od dzieciństwa - podczas opowieści wieczornych mojego ojca o Polsce, o jej rozproszonej po świecie dziatwie, o ciociach na Ziemiach Odzyskanych i o wujach w tajemniczej dalekiej Szwecji w jakiś sposób atrakcyjnej, bo wolnej. Patrząc na takie wymieszanie wszystkiego, nie do końca pojmowało to moje maleńkie wówczas serduszko, lecz już wtedy kiełkował w nim mit o Polsce, będącej dla nas wszystkich tym bardziej legendarną, bo nieosiągalną, za żelazną kurtyną, skąd listy przychodziły jak największa relikwia dwa razy do roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc.

M.K.: Mam wrażenie, że wielu Polaków mieszkających w Polsce ma jednak dość nieufny stosunek do naszych rodaków na emigracji. Z jednej strony mamy tak wybitnych polskich emigrantów jak Mickiewicz, Słowacki czy Kościuszko, ale po drugiej stronie są ci, którzy pomimo że urodzili się, wychowali i wykształcili w Polsce, to po wyemigrowaniu z kraju niechętnie przyznają się do swoich polskich korzeni. Taka postawa wynika zapewne z różnych doświadczeń życiowych i może nie powinniśmy jej krytykować. Jednak Twoja postawa wydaje mi się bardzo dojrzała, bo mam wrażenie, że jest ona pozbawiona wątpliwości i nie obarczona rachunkiem korzyści i strat, który można zrobić, deklarując przynależność do określonej wspólnoty narodowej.

L.K.: Myślę, że już poprzez urodzenie się na Kresach, wśród mniejszości narodowej, za którą są uznawani obecnie Polacy na Litwie, byłam - byliśmy zdani na pewne obciążenie. Emigracja  plasuje się podobnie, o wszystko trzeba zabiegać, wypracowywać. Poza tym... z moimi rysami twarzy, które są typowo słowiańskie, trudno by mi było udawać kogoś innego. Z faktami ukrywania polskich korzeni stykałam się i stykam wciąż. Bycie emigrantem jest niezwykle trudnym wyzwaniem. Pozytywną opinię emigranta, a także Polski, czy też innych krajów Europy Wschodniej na Zachodzie należy jeszcze budować. Myślę, że każdy emigrant przyczynia się do tego m. in. poprzez tworzenie opinii o sobie w nowym kraju zamieszkania.

M.K.: Drążę ten temat, bo mieszkając na Mazurach, mam kontakt z przedstawicielami różnych mniejszości narodowych i religijnych. Tutaj nikt nie pyta sąsiada, czy jest Polakiem czy katolikiem. A jeśli już zapyta, to raczej z czystej ciekawości niż z nieczystych intencji.  Niestety, wiesz zapewne, że nie we wszystkich regionach naszego kraju jest tak samo. Uważam, iż nasze poczucie wspólnoty narodowej jest bardzo niedojrzałe. Powiedzenie, że „jeśli Polak Polakowi nie zaszkodzi, to już mu pomoże” jest prawdziwe.

L.K.: Mamy w swoich genach zakodowaną dużą indywidualność, która jest generatorem nietuzinkowych osobistości. To jest świetne, jednak często brak nam szacunku do innych, uznania ich osobistych talentów. Niepotrzebnie rywalizujemy ze sobą. Nie zawsze rozumiemy, że tak naprawdę każdy z nas ma własne zdolności, tylko należy je rozpoznać i rozwijać. Sądzę, że najlepszą konkurencją jest walka z samym sobą, to takie krok po kroku udoskonalanie się pod każdym względem.

M.K.: Przejdźmy do Twojej twórczości Leokadio. Jesteś pisarką, poetką, reportażystką, fotografikiem. Czy któraś z tych dyscyplin odgrywa centralną rolę w Twojej twórczości?

L.K.: Z pewnością jest to słowo pisane w poezji i prozie. Myślę, że jest to we mnie genetyczne, odziedziczyłam te cechy po ojcu. Wielu w rodzinie ze strony taty ma predyspozycje do pisana, choćby listów. Zdolności jednak to nie wszystko, bardzo ważna jest ich realizacja, na którą składają się: solidna praca, zdyscyplinowanie.

M.K.: Najpopularniejszym Twoim dziełem jest chyba książka „Nawet ptaki wracają”. Została ona wydana po polsku i francusku. Czytając ją, pomyślałem o książce Melchiora Wańkowicza "Na tropach Smętka”.

L.K.: Czytałam to, ciekawe choć smutne. Między innymi dzięki Wańkowiczowi poznawałam sprawy polskości na Mazurach, przedtem mało mi znane.

M.K.: No właśnie, on też podróżował, szukając polskich akcentów, choć robił to w innym miejscu i czasie. Przyznawanie się do polskości na Mazurach w okresie międzywojennym było równie trudne, jak w opisywanych przez Ciebie sytuacjach. Powieść "Nawet ptaki wracają" wydaje się być relacją z podróży. Czy tę podróż odbyłaś rzeczywiście, czy może opierałaś się na relacjach innych osób? Czy jest to może tylko fikcja literacka?

L.K.: „Nawet ptaki wracają” to reportaże. Byłam w każdym opisanym miejscu i rozmawiałam z każdym bohaterem tekstu. „Nawet ptaki wracają” są książką- dokumentem.

M.K.: Rozumiem, że reportaże, z których składa się książka „Nawet ptaki wracają” mają już kilkanaście lub nawet więcej lat. Czy po wydaniu książki docierały do Ciebie jeszcze echa z tych dalekich stron, które wskazywałyby, że dotarła tam Twoja książka?

L.K.: Teraz po latach widzę, że upowszechnianie tomu „Nawet ptaki wracają” mogło być zrobione lepiej. Jestem wdzięczna „Wspólnocie Polskiej”, która zorganizowała promocję tomu w Warszawie wraz z profesjonalną recenzją autorstwa profesora uniwersytetu warszawskiego. Dziękuję też działaczom polskim i polonijnym, ponieważ pomogli mi w zorganizowaniu spotkań autorskich na Litwie, w Belgii, w Niemczech, w Szwecji w Hiszpanii. Konsulat RP w Brukseli przyznał mi za książkę Nagrodę Honorową, a jeden z księży-emigrantów publicznie oznajmił, że zebrane teksty mają walor doktoratu. Związek Polaków na Syberii przez kilka lat poszukiwał do swoich zbiorów tomu „Nawet ptaki wracają”. Trafili w końcu do mnie, wysłałam im tę pozycję.

M.K.: Czy pisząc tę książkę, zastanawiałaś się, dla kogo ją piszesz?

L.K.: Najpierw były reportaże drukowane w polskiej prasie na Litwie. Drukowały je czasami gazety w Polsce i na Zachodzie. Zebrać je w książkę udało mi się, mieszkając w Belgii, a udział w jej wydaniu ma cała moja rodzina. Bardzo chciałam - chcieliśmy, żeby te reportaże nie uległy zapomnieniu, takie słowo dałam przecież moim rozmówcom w Kazachstanie, na Syberii, na Białorusi...

M.K.: A czy któryś z bohaterów Twoich reportaży próbował kontaktować się z Tobą po wydaniu książki?

L.K.: Tak jak już wspomniałam, intensywnie szukano tego tomu. Często jeden egzemplarz musiał zaspokoić potrzeby czytelnicze kilkusetosobowej społeczności. Mimo że wtedy jeszcze nie było łączy internetowych i komunikacja przebiegała mniej dynamicznie, to takie kontakty były.

M.K.: Planujesz może powrócić do miejsc opisywanych w książce „Nawet ptaki wracają”?

L.K.: Mogłaby to być bardzo interesująca przygoda a jej efektem z pewnością nowa wzruszająca książka.

M.K.: Inną znaną Twoja książką jest „Wiatr z Hamburga”. Kim są bohaterowie tej powieści?

L.K.: Opowiadam tu o Polakach z Hamburga, którzy przez przypadek zostali na całe życie w tym mieście, tuż obok miejsc, w których cierpieli podczas wojny. Nie mając wyboru, nie mogąc jechać po wojnie dalej, zaakceptowali codzienność, jaką zgotował im los, pracowali razem z Niemcami, ich dzieci nieraz stworzyły polsko-niemieckie rodziny. Temat ten był równie trudny psychicznie jak kazachstański, a podjęłam się go na prośbę księdza-prałata z Polskiej Misji Katolickiej w Hamburgu, który po przeczytaniu „Nawet ptaki wracają” zapragnął, bym to ja właśnie, nie ktoś inny spisała dzieje hamburskich Polaków.

M.K.: Rozumiem, że „Wiatr z Hamburga”, podobnie jak „Nawet ptaki wracają”, zawiera zapis autentycznych rozmów? Jednak w książce „Wiatr z Hamburga” opisujesz chyba zupełnie inny świat i inne problemy. Co możesz powiedzieć o ewentualnych podobieństwach i różnicach?

L.K.: Autentyczność - lubię utrzymywać tę linię w moich tekstach, Marku. Co jest podobne w obu książkach, pytasz. Z pewnością serce ludzkie, które będąc daleko od Polski, a często nawet tej Polski fizycznie nie znając, kocha ją i tęskni za nią i czuje swoją przynależność do narodu polskiego. To są fakty, które powinny być bardziej zauważane i doceniane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Polski, uniwersytety w Polsce oraz inne placówki mające lub mogące mieć styczność z dziejami współczesnej polskiej emigracji.

M.K.: Od 1996 redagujesz i wydajesz „Listy z daleka” – czasopismo Ogólnoświatowego Korespondencyjnego Klubu Emigrantów włączone do Biblioteki Klasycznych Tekstów Literatury Świata realizowanej w ramach UNESCO. Można by więc rzec, że Twoje czasopismo czyta cały świat. Kim, poza Tobą, są autorzy zamieszczanych w „Listach z daleka” tekstów?

L.K.: To są Polacy z różnych krajów Europy i świata, różnego wieku i różnego zawodu, niekoniecznie dziennikarze. Są to osoby kochające polskie słowo pisane, intelektualiści, dla których esencją jest wymiana myśli, kontakt z innymi emigrantami i ze współczesną Polską. Sporo koneserów kompletuje „Listy z daleka”, z różnych powodów wracając nieraz do wydań z poprzednich lat. Zdarza się również, że studenci piszą prace magisterskie na podstawie „Listów z daleka”. Jest to przede wszystkim młodzież z Polski, lecz dla ciekawości powiem, iż doktorantka belgijska, studiująca język polski, badała moją twórczość zarówno prozatorską jak też poetycką, w tym też i „Listy z daleka”. Przeglądy „Listów z daleka” bywają zamieszczanie na portalu Polonii Belgijskiej

M.K.: Podejrzewam, że wielu czytelników „Listów z daleka” kontaktuje się z Tobą, by wyrazić swoje refleksje lub uwagi. Znajdujesz czas, by na nie odpowiadać?

L.K.: Korespondencja jest sednem komunikacji i tworzenia „Listów z daleka”, podobnie jak fundamenty są podstawą budowy domu.

M.K.: Na koniec chciałbym jeszcze zapytać o Twoje kontakty z Mazurami, jeśli oczywiście miały one miejsce.

L.K.: Mazury mają przepiękną zdrową przyrodę. Kiedyś, wracając z Litwy, zatrzymaliśmy się na chwilę z mężem, by odpocząć. W malutkim jeziorku widzieliśmy najprawdziwsze raki! Przypomniało się mi, jak w dzieciństwie chodziliśmy z tatą na nocne łapanie raków nad jezioro Ugoryna w Nasielanach. Zakładaliśmy gumowe buty, braliśmy latarki a rodzice uczyli nas, jak się chwyta pełzającego raka, by nie szczypał. Nie zawsze nam, dzieciom, udawało się to bez wpadki. Krzyku ze strachu było wtedy co niemiara. Te emocje żyją chyba jeszcze w moim umyśle. Na Mazurach nie śmiałam dotknąć pełznącego żyjątka. Mąż podobnie, urodzony i wychowany na terenie bardziej zindustrializowanej Belgii, takich przygód z rakami nie miał. Mazury! To pachnący w słoikach miód, który kupowaliśmy do naszego belgijskiego domu. Mazury! To dla mnie też - Malbork i „Krzyżacy”, Danuśka Jurandówna i Zbyszko z Bogdańca, wszystko wypływające z dawnych lektur czytanych nocami pod poduszką.

M.K.: Dziękuję bardzo za interesującą rozmowę

L.K.: Dziękuję i zapraszam ponownie do lektury naszego periodyku, jak też do współpracy z „Listami z daleka”.

 

Maj 2011

z Leokadią Komaiszko – polską literatką mieszkającą w Belgii rozmawiał Marek Kaczmarczyk

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.