Drukuj

Lublin kojarzy mi się bardzo poetycko. Głównie dzięki Festiwalowi „Miasto Poezji”, który od 2008 roku odbywa się w tym mieście. Kiedy jednak myślę o konkretnych autorach, w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy nazwisko Czechowicz i jego Poemat o mieście Lublinie. I jeszcze tragiczna śmierć, w zakładzie fryzjerskim trafionym niemiecką bombą 9 września 1939 r. Korzystając więc z kolejnego pobytu w tym mieście, postanowiłam zwiedzić Muzeum Czechowicza. Mieści się ono obecnie w jednej z malowniczych kamienic w pobliżu Rynku, na ulicy Złotej 3. Nie, poeta nigdy tu nie mieszkał, nie jest to miejsce, z którym byłby bezpośrednio związany.

Dlaczego więc tutaj? Dlatego, że niestety, mieszkanie, w którym urodził się i wychował poeta (przy ulicy Kapucyńskiej 3, w suterenie), nie przetrwało wojny a otwarta w 1968 placówka mieszcząca się przez trzydzieści lat w zabytkowym, poklasztornym budynku przy ulicy Narutowicza 10 w 1999 roku utraciła swoją dotychczasową siedzibę. Po trzech latach czasowego pobytu w Dworku Wincentego Pola, we wrześniu 2002 r. Muzeum zainaugurowało działalność w kamienicy ofiarowanej miastu na cele kultury przez zasłużoną dla Lublina rodzinę Riabininów. Historię zarówno kamienicy, jak i rodziny możemy poznać z plansz znajdujących się zaraz przy wejściu do budynku.

Miejsce niewątpliwe ciekawe, znakomicie położone w samym sercu Starego Miasta. A i związki Czechowicza nie aż tak odległe – na tej samej ulicy pod numerem 2 mieszkała Ludwika Arnsztajnowa, z którą przyjaźnił się poeta i u której na pewno bywał. Był to zresztą jeden z literackich „salonów” Lublina. A świadectwem niezwykłej przyjaźni starej poetki i młodziutkiego poety stał się wspólny tom Stare kamienie, który ukazał się w styczniu 1934 r. i poemat Dwugłos wydrukowany w piśmie „Pióro” (1939, nr 2) założonym przez Czechowicza.

A samo muzeum? Szkoda, że to, o czym pisała lokalna prasa w roku 2013, czyli: „Na wieszaku wiszą dwa szare prochowce, na stole stoi patefon i czajniczek na herbatę. Papier już jest wkręcony w maszynę. Wnętrze pokoju z warszawskiego mieszkania Józefa Czechowicza zostało odtworzone na podstawie ponad pięćdziesięciu zdjęć”, to była tylko wystawa czasowa. Dziś możemy obejrzeć wiele przedmiotów należących do poety – rękopisy, serwetki z monogramem Czechowicza wyszywane przez jego siostrę, obrus z warszawskiego mieszkania, własnoręcznie wykonane pocztówki i wycinanki, skrzypce brata – ale są one zamknięte w szklanych gablotach. Myślę, że to jeden z podstawowych mankamentów wielu muzeów – brak wprowadzenia w klimat, przybliżenia czasu, epoki. Mamy opowieść biograficzną – wiele plansz opisujących życie poety, szczegółowe kalendarium. Mamy liczne fotografie i wielkoformatowe plakaty z wierszami. Brakuje tylko pewnej „namacalności”, możliwości bardzo osobistego, emocjonalnego obcowania z poetą i poezją. Jednym z bardziej wzruszających, przynajmniej dla mnie, eksponatów są „zasuszone kwiaty znalezione w książce należącej do Józefa Czechowicza ok. 1921 r.” – niemal stuletnie, ulotność zatrzymana w muzealnej gablocie.

Niewątpliwie dużym plusem jest ogromna życzliwość pracowników muzeum i ich gotowość pomocy, chęć informowania i współpracy. Więc w sumie warto odwiedzić to miejsce. Można się bardzo wiele dowiedzieć o Czechowiczu, przydałoby się jeszcze więcej elementów, żeby poczuć „ducha poezji”. Ale może ja za bardzo wybrzydzam? Może po prostu spacer po jednej z najbardziej klimatycznych starówek w Polsce zaostrzył mój apetyt na więcej?

Dorota Ryst

 


 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.