Drukuj

Człowiek ma naturę podglądacza. Trudno powiedzieć, co tak bardzo fascynuje nas w cudzym życiu. Możliwość wejścia do innego świata? Zwykła, ludzka ciekawość? Niezależnie od przyczyny, lubimy wiedzieć wszystko o innych, zwłaszcza tych, których uważamy za ważnych. Nic więc dziwnego, że także w przypadku znanych poetów kiedy tylko pojawia się okazja, by zajrzeć do ich mieszkania i życia, aż chce się skorzystać z okazji.

Kiedy pod koniec września przyjechałam do Leszna, od początku zdawałam sobie sprawę, że znajduję się w mieście „pod znakiem Grochowiaka”. To właśnie tutaj się urodził, tutaj też powrócił po wojnie i żył aż do lat 50. Chodząc po mieście, łatwo jest zauważyć, że Leszno chlubi się wywodzącym się z niego poetą i promuje go. Jednak czym innym jest promocja, a czym innym – pokazanie dowodów na to, że wspomniany poeta również był człowiekiem z krwi i kości, chodzącym po ulicach miasta i żyjącym jego sprawami. Dlatego, kiedy pojawiła się możliwość zobaczenia Pokoju Stanisława Grochowiaka w Lesznie, skorzystałam z niej wprawdzie ochoczo, lecz z dużą dozą sceptycyzmu.

Wspomniany przeze mnie pokój znajduje się z Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Stanisława Grochowiaka. Mimo, iż od wielu już lat Biblioteka zajmowała się eksponowaniem pamiątek po Poecie, sam pokój w jego obecnej formie można oglądać dopiero od września 2017 r. Autorami wystawy są Janusz Skrzypczak, Stanisław Kordylas, Zofia Skrzypczak-Czekajło i Ewa Barkowiak-Nabzdyjak. W skład stałej ekspozycji wchodzą m.in. kopie rysunków Stanisława Grochowiaka, kopie obrazów wiszących w jego autentycznym pokoju oraz liczne pamiątki podarowane przez Olgę i Pawła Grochowiaków. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się zwykłej, muzealnej sali pełnej oszklonych gablotek!

Biblioteka powitała mnie świeżo pomalowanym, jasnym korytarzem, jednym z tych typowych dla instytucji publicznych, które nie wyróżniają się niczym szczególnym i wypadają z pamięci zaraz po wyjściu. Bez większego zapału sięgnęłam po broszurę traktującą o śladach Stanisław Grochowiaka w Lesznie i ruszyłam przed siebie. Otworzyłam niepozorne drzwi po lewej stronie korytarza i… przeszłam do innego świata.

Pierwszym, co zobaczyłam, był kolorowy(!) odbiornik telewizyjny w stylu retro, bezgłośnie odtwarzający kolejne obrazy. Później mój wzrok przeniósł się na biurko, z ustawionym na nim telefonem, kałamarzem i filiżanka na spodeczku. Ta filiżanka mnie rozczuliła – wyglądało to, jakby poeta dopiero co zakończył pracę nad kolejnym wierszem, wypił ostatni łyk herbaty i wyszedł na szybki, jesienny spacer. Nieomal spodziewałam się, że jeśli poczekam wystarczająco długo, doczekam się jego powrotu.

Tym łatwiej było w to uwierzyć, że cały pokój wyglądał jak żywcem wzięty z lat 50. Przykryty szydełkowanym obrusem stół, politurowane meble, zdjęcia na ścianach – wszystko to składało się na spójny obraz mieszczańskiego gabinetu z czasów Grochowiaka. Z zainteresowaniem zerknęłam na oszkloną biblioteczkę z pracami poety oraz kilkoma innymi pozycjami książkowymi, a później – na kolekcję rodzinnych zdjęć. Zatrzymałam się na dłużej przy wiszącej na ścianach kolekcji afiszy i rysunków. Meble – jak dowiedziałam się później – nie należały wprawdzie do samego Grochowiaka, ale wszystkie rzeczywiście pochodziły sprzed kilku dekad i były zbliżone wizualnie do tych, które naprawdę mógł on trzymać w domu. Całkowicie oryginalne za to są liczne pamiątki po poecie, zgromadzone w pokoju dokumenty, fotografie rodzinne czy afisze z przedstawień teatralnych Grochowiaka. Całość zaś tworzy nastrój zawieszenia w czasie i nostalgii za minionymi dniami.

Po raz ostatni przyjrzałam się zawieszonym nad biurkiem czarno-białym fotografiom. Filiżanka jak stała, tak stała, telewizor nadal bezgłośnie odtwarzał kolejne sceny, a poeta uparcie nie chciał wrócić ze spaceru. Westchnęłam ciężko i po raz drugi tego dnia przeszłam przez niepozorne drewniane drzwi. Powitały mnie jaskrawe światła jasnego korytarza biblioteki, a później – chłodne, wrześniowe powietrze na ulicy. Ruszyłam przed siebie, nieuważnie mijając kolejne wąskie uliczki, złocące się drzewa, kościół i kilka jeszcze czynnych sklepów. Powoli wracałam do rzeczywistości.

– Dzień dobry panu – powiedziałam do nieruchomej sylwetki Stanisława Grochowiaka, bez końca spacerującego Placem Metziga. Nie odpowiedział. Mam jednak wrażenie, że on też się uśmiechnął.

Anita Katarzyna Wiśniewska

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.