W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Na spotkaniu autorskim w gnieźnieńskim liceum, podczas którego opowiadałem zarówno o swojej twórczości, jak i o pobycie w Chinach, pewien młody człowiek zadał mi pytanie: „Co Pana skłoniło do podjęcia nauki chińskiego?”. Z pozoru, pomyślałem, dziwne pytanie. Wydało mi się oczywiste, że dłuższy pobyt za granicą czyni naukę lokalnego języka niezbędną. A jeśli nie niezbędną, to ułatwiającą mnóstwo rzeczy. Tak naprawdę jednak źródło tych wątpliwości mogło być oczywiste – jest w końcu powód, dla którego w języku polskim funkcjonuje powiedzenie „Czy ja mówię po chińsku?” jako synonim „jak grochem o ścianę”, sugerujące, jakoby chiński był językiem z wymiaru raczej pozaziemskiego (w tym miejscu pozdrawiam moją wychowawczynię z podstawówki, Panią Joannę Bartkowiak, która w ten właśnie sposób zwykła wyrażać frustrację, że jej polecenia czy uwagi trafiają w próżnię). Natomiast sami Chińczycy, gdy chcą obcokrajowca próbującego mówić po mandaryńsku pochwalić, zachęcić czy po prostu być mili, zdecydowanie nie użyją kosmicznego porównania. Przeciwnie, z uśmiechem od ucha do ucha powiedzą: „bardzo dobrze, standardowo!”. Brzmi mało ekscytująco? Przypomina ironiczne: „bardzo dobrze, trzy minus”? Nic bardziej mylnego.

Zacznijmy od tego, czym jest „chiński”. Wyrażenie „język chiński”, czyli „mandaryński”, tak naprawdę tłumaczy się na co najmniej na kilka sposobów. Najbardziej literalnie to 中文,zhong'wen. Ale też: 汉语 han'yu, czyli dosłownie „język chińczyków Han” –  a Chiny, oprócz Chińczyków Han, zamieszkuje jeszcze blisko sto mniejszości narodowych. Oprócz tego istnieją również wyrażenia zwracające uwagę na instytucjonalny charakter mandaryńskiego: 普通话 pu'tong'hua, czyli mowa „zwykła, standardowa”, a także 国语 guo'yu, czyli „język krajowy”. Co przez to chcę powiedzieć? „Chiński” czy „mandaryński” to tak naprawdę język narodowy i oficjalny, uczony w szkołach, używany wśród pracowników i pomiędzy studentami pochodzącymi z różnych regionów, ale niekoniecznie używany w domach. „Język krajowy”, „standardowa mowa” używana po to, aby ludzie z różnych prowincji i środowisk w Chinach mogli się ze sobą dogadać. Poza nim Chińczycy posługują się setkami dialektów, czasami będącymi rzeczywiście „dialektami” pod względem lingwistycznym, niczym wariancje wymowy w języku angielskim, przez które mieszkaniec Teksasu musi się bardzo mocno skupić by zrozumieć mieszkańca Manchesteru, ale nie różniące się między sobą na tyle, by zostać uznane za odrębne języki. Natomiast dominujący dialekt prowincji Guangdong, w której przebywam, czyli kantoński, od mandaryńskiego odróżnia się zarówno wymową, słownictwem jak i gramatyką do tego stopnia, że Chińczyk znający tylko mandaryński nie jest w stanie się dogadać z Chińczykiem znającym tylko kantoński, przynajmniej w mowie. W związku z tym nie spełnia on wobec mandaryńskiego kryterium zrozumiałości, i pod tym względem nie jest dialektem mandaryńskiego, a odrębnym językiem (jest natomiast traktowany jako dialekt ze względów politycznych – język „narodowy”, „krajowy” pełni w nacjonalistycznych Chinach rolę narodotwórczą, wspólnotową i sugerowanie że Chińczycy mówią więcej niż jednym JĘZYKIEM jest bardzo niepoprawne politycznie; jest jeszcze kryterium wedle którego kantoński jest dialektem ze względu na niewykształcenie wystarczająco odrębnej formy pisemnej, która nie różni się od mandaryńskiego, lub różni się w niewielkim stopniu, ale kryterium polityczne wydaje się w Chinach ważniejsze).


„Fo”, czyli „budda”. Ale nie łudź się, w walce z językiem chińskim nawet on ci nie pomoże. Żartuję, nie jest aż tak źle by (nie)boską pomoc wzywać.

Oznacza to wszystko tyle, że dla ogromnej rzeszy osób zamieszkujących Państwo Środka mandaryński jest de facto drugim językiem, językiem obcym, którego muszą się dopiero nauczyć.  Dlatego też trzeba przygotować się na to, że większość napotkanych osób nie będzie mówiło tak ładnie i wyraźnie jak lektorzy w metrze czy nauczyciel/ka chińskiego, będzie wtrącało lokalne wyrażenia, stosowało lokalne warianty wymowy pewnych dźwięków.

Wracając do kontekstu kantońskiego, najbardziej jaskrawym przykładem jest różnica między mandaryńskim i kantońskim w rozróżnianiu „s” i „sz”, to znaczy: mandaryński rozróżnia, kantoński niekoniecznie, co może prowadzić do nieporozumień. A więc kantoński użytkownik języka mandaryńskiego zamiast „szi kuai” (dziesięć juanów) powie nierzadko „si kuai”, co brzmi jak... „cztery juany”. To znaczy prawie, bo różni się tonem, ale jako że rozpoznawaniem tonów mam problemy, niezliczoną ilość razy musiałem się już dopytywać czy chodzi o „cztery” czy o „dziesięć”. Dziwacznie w ustach Kantończyka czasem brzmi też tradycyjne pozdrowienie „chi fan le ma?” („chi” jak polskie „czy”), oznaczające dosłownie „czy już jadłeś”, a tak naprawdę tłumaczone jako „jak się masz”. Wielu z mieszkańców Guangdongu z jakiegoś powodu postanowi zmiękczyć standardowe „czy” i zapyta „qi fan le ma?” („q” czytane jak „ć”), co w pierwszej chwili brzmi niemal jak „qu”, czyli „iść”. Z początku. nieprzyzwyczajony do tej wariancji, pytałem się siebie: dlaczego on, do jasnej anielki, każe mi iść po jedzenie?

Co więcej, wielu starszych Chińczyków, tych którzy nie otrzymali edukacji, albo tych z regionów wiejskich, górzystych, odległych, mniej rozwiniętych, językiem „narodowym, standardowym” będzie posługiwało się bardzo słabo. A przecież nie sposób się nauczyć wszystkich lokalnych odmian, już sama nauka mandaryńskiego jest czasochłonna. Właśnie dlatego jednym z popularniejszych komplementów, jakie może usłyszeć obcokrajowiec mierzący się z „językiem Hanów”, jest 很标准 hen'biao'zhun – dosł. „bardzo standardowo!”, co ma oznaczać tak naprawdę „bardzo ładnie”, „bardzo poprawnie”.

Pewnego razu jechałem taksówką, taksówkarz, co nie tak rzadkie, usłyszawszy że jestem Polakiem, czyli Europejczykiem, spytał się czy językiem urzędowym w Polsce jest angielski. Gdy zaprzeczyłem, odpowiedział: „a, mówicie tam lokalnym dialektem”. Gdybym miał w sobie więcej patriotycznego wzmożenia, mógłbym wysiąść i trzasnąć drzwiami na tę sugestię jakoby polski miał być dialektem angielskiego, zamiast pełnoprawnym JĘZYKIEM. Na szczęście wiedziałem, że taksówkarz nie miał zamiaru wszczynać wojny polsko-chińskiej, po prostu starał się zrozumieć odmienną rzeczywistość używając znanych mu schematów.

Jakub Sajkowski

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.