W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Wpadła mi w ręce niedawno niewielkich rozmiarów powieść autorstwa Dai'a Sijie, pod polskim tytułem Balzac i Chińska Krawcówna (doczekała się ona również filmowej adaptacji, pod polskim tytułem Balzac i Mała Chinka). W tej autobiograficznej opowieści o czasach chińskiej Rewolucji Kulturalnej głównymi bohaterami, oprócz tytułowej krawcówny, jest dwójka chłopców. Zostają oni uznani za intelektualistów, których należy poddać reedukacji, w związku z czym zostają zesłani na wieś, by „uczyć się życia” od biednych chłopów. Ich największym cierpieniem nie są urągające warunki życia i pracy, ale przeraźliwa nuda. Ich los zmienia się diametralnie, gdy odkrywają, że ich najlepszy przyjaciel „przemycił” od swojej matki (poetki) chowaną w sekrecie walizkę z klasyką zachodniej literatury. Od tej pory z wypiekami na twarzy pochłaniają zakazane lektury, oraz niosą wyczytane historie dalej, zabawiając nie tylko siebie, ale i zdobywając sympatię atrakcyjnej córki lokalnego krawca.

Całość jest nie tylko wciągającą, błyskotliwą i zabawną opowieścią, jest też opowieścią o opowiadaniu historii, o tym, jak (nie)zwyczajna opowieść może zmienić życie. Czy jednak powieść Dai'a Sijie, chińskiego pisarza, który wiele lat temu wyemigrował do Francji, jest reprezentatywna dla myślenia ogółu Chińczyków o sztuce opowiadania? Czy, tak jak w rzeczonej książce, dobra historia sama w sobie może być wartością? Rozmowy z wieloma moimi chińskimi znajomymi zdają się rzucać nieco inne światło na ten problem.

Posłużę się tu przykładami historii filmowych: moja przyjaciółka jest fanką Anga Lee, amerykańskiego twórcy urodzonego na Tajwanie. Ostatnio w samolocie odświeżyłem sobie jeden z jego najsłynniejszych obrazów, Życie Pi. Jeśli ktoś nie pamięta, to, w bardzo dużym uproszczeniu – jest to pełna zarówno dramatycznych, jak i absurdalnych sytuacji historia chłopca, który zostaje rozbitkiem i musi spędzić wiele miesięcy, dryfując po Pacyfiku, a za kompana mając tylko i wyłącznie… tygrysa, który uratował się ze statku przewożącego, oprócz pasażerów, także dzikie zwierzęta. Dla mnie najważniejsze było w tym obrazie wszystko, co składa się na estetykę filmowej historii – dobrze odmalowane i zagrane postaci, dobre wyważenie tragicznych i komicznych elementów, plus przepiękne zdjęcia. Natomiast dla mojej chińskiej przyjaciółki zdecydowanie ważniejsze było przesłanie, nauka którą wyniosła: Byłam wzruszona, że nie stracił nadziei.

Tu zastanowiłem się – co by było, gdyby Źycie Pi niekoniecznie było historią „ku pokrzepieniu serc”? Gdyby główny bohater jednak się poddał? Nie posłuchał rady ze znalezionego w łodzi żeglarskiego poradnika - „nigdy, przenigdy nie tracić nadziei”? Trudno powiedzieć. Wiem jednak, że wśród moich znajomych historie o ludziach, którzy biorą wszystko „na klatę”, nie poddają się, nie ima się ich depresja (lub ją głęboko i skutecznie skrywają), mają wielką popularność. Jako historie, które są wartościowe, bo inspirują. Tu osobno wspomnieć należy, że dla Chińczyków historiami „ku pokrzepieniu serc” są równiez te o ultrabogatych Chińczykach. W Polsce bogactwo jest często przedmiotem zawiści, za to w Chinach potentaci finansowi otaczani są z kolei boską wręcz czcią (o tym szerzej w następnym tekście). Wielu moich znajomych zdaje się jednak w ogóle szukać w życiu, literaturze, czy filmie, narracji które dają jasne drogowskazy co jest dobre, a co złe, co zrobić by być lepszym/wzbogacić się/i tak dalej, i tak dalej. Kiedy film czy książka takich drogowskazów nie wyraża wprost, bądź w ogóle o nie nie dba, czują się zdezorientowani.

Na przykład taka opowieść Fenga Xiaoganga, współczesnego chińskiego reżysera. Film pod międzynarodowym tytułem Nie jestem Madame Bovary (w wersji oryginalnej, zamiast postaci z Flauberta, była tam niejaka Pan Jinlian, podobna postać z chińskiej literatury). Satyra na chińską biurokrację, ale przede wszystkim niezła komedia charakterów, z jedną centralną postacią – kobietą, która została obrażona, kobietą, która straciła twarz – i jest zdeterminowana, by swoją powodowaną resentymentem krucjatę doprowadzić do końca. Osobiście czerpałem dużą przyjemność z oglądania wyraziście odmalowanej postaci, trochę zabawnej, trochę szalonej, a jednocześnie jej determinacja kazała mi z nią sympatyzować. Rozmawiając jednak z chińskimi znajomymi byłem w tym zadowoleniu ostamotniony – dla nich film był kompletnie bez puenty, a krucjata głównej bohaterki – bez celu. Faktycznie, działania głównej bohaterki nie były z pozoru do końca racjonalne – dla mnie nie był to jednak problem, bo też i ludzkie wybory nie bywają zawsze racjonalne.

Przypomniał mi się zresztą ten obraz podczas oglądania arcydzielnego Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – film mówiący przecież o kobiecie kierowanej zemstą czy resentymentem, i w ogóle prezentujący genialnie zagrane charaktery – które są zgoła nie są drogowskazami jak żyć (być może wręcz przeciwnie, jak nie żyć) za to są przekonujące, wierzy się w ich istnienie. Strzelam, że i ten film (grający zresztą w innej lidze niż w sumie lekki film Fenga Xiaoganga) z podanych wyżej powodów nie przypadł by do gustu chińskiej widownii. Zdaje się, że duża część chińskich odbiorców sztuki niekoniecznie oczekuje historii przypominających życie, raczej tych, które przypominają, jak się żyć powinno. Z drugiej strony, kilkukrotnie już oglądałem chiński obraz, na którym cierpiałem okrutnie od nadmiaru postaci według mnie papierowych, czarno-białych, sztucznych – które to z kolei podobały się widowni z Państwa Środka.

Podobnie bolesna, przez swoją dydaktyczną nachalność, bywa dla mnie… lektura czytanek w moich podręcznikach do chińskiego. Mimo, że adresowane są one do dorosłego ucznia – autorzy nie powstrzymują się od łopatologicznego puentowania tekstów morałem, wskazaniem jaką naukę należy wynieść z zaprezentowanej opowieści. Jakby – wzorem czytanek z podręczników do angielskiego czy rosyjskiego – nie wystarczyło, by podane treści czytało się lekko i były ciekawe, w końcu są one tylko środkiem do postępów w nauce języka. Czy Chińczycy mają więc obsesję dydaktyczności, wiecznego słuchania i dawania kazań? Ma to swoje plusy – jak już pisałem dwa odcinki temu, chińscy studenci należą do najbardziej entuzjastycznych, głodnych wiedzy i pracowitych uczniów, jakich można sobie wyobrazić.

Jakub Sajkowski

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.