Drukuj

Dworzec Pekin Główny. Większość budowanych obecnie dworców w Chinach to gigantyczne molochy, ten, mimo że pociągi z niego odjeżdżające są o najwyższym standardzie i mogą osiągnąć do 300 km na godzinę, jest w starym budynku, i w sumie w porównaniu z innymi niewielki. Czekam na pociąg do Harbin, ważnego centrum przemysłowego, kulturowego, największego na dalekiej północy Chin (powiedziałbym „w Mandżurii”, ale używanie słowa „Mandżuria” przy Chińczykach to grubsze faux pas ze względu na skojarzenia z regionem kontrolowanym przez Japończyków, którzy zrobili tam, tłumacząc na nasze, swoistą „Generalną Gubernię”).

Patrzę na liczbę osób w zbyt małej poczekalni i przeczuwam katastrofę. Słusznie. Gdy megafony wywołują nasz pociąg (a trzeba przejść przez bramki, tu bilety są sprawdzane przed wejściem do pociągu), niekontrolowany tłum kieruje się ku przejściu, a ja w kleszczach tego tłumu, z dużym bagażem, w zasadzie nie poruszam się samodzielnie, w zasadzie jestem przez niego pchany, pocę się, brakuje mi powietrza, błagam by ten moment skończył się jak najszybciej. Ostatecznie jakoś przeżywam tę sytuację, momentalnie po wejściu do pociągu zmieniając koszulkę, calusieńką mokrą od potu.  Do pociągu pospiesznego, który wszakże w niczym nie przypomina naszego siermiężnego TLK, mimo podobnej relacji cenowej w stosunku do kilometrażu, tu pociąg pospieszny ma standard niemalże pokoju hotelowego (tyle że bez Wifi) i wyciąga średnio, jak policzyłem, ze 150 km na godzinę (nie jest to zresztą najszybsza opcja, „kolej wysokich prędkości” osiąga dużo więcej). Ale ten wpis nie o tym.

Jeśli ktoś kojarzy Chiny z krajem konfucjanizmu, harmonii, równowagi, „środka”, kłaniania się sobie, niech porzuci to wyobrażenie gdy znajdzie się w chińskim tłumie. Faktycznie, Chiny to również kraj ludzi racjonalnych, z głową na karku, oraz miłych, grzecznych i spolegliwych dziewcząt (nie zawsze miłych, grzecznych i spolegliwych chłopców). Jest to też kraj niewiarygodnej gościnności oraz szczegółowych i sztywnych zasad zachowania przy stole (choć innych od naszych). Ale to wszystko znika, kiedy trzeba się przedrzeć przez tłum, w metrze, w autobusie, w kolejce do kasy, w poczekalni na dworcu. W chińskim tłumie fraza „przepraszam, czy mógłbym przejść” brzmi absurdalnie formalnie, rozpychanie się łokciami w żadnym razie nie stanowi faux pas. Jak napisał na tripadvisor, forum dla turystów, jeden z obcokrajowców który podróżował po Chinach, „gdyby muzyczne krzesła były konkurencją olimpijską, Chińczycy zgarnialiby wszelkie medale”. 

Musi mieć na to wpływ fraza zapewne wciskana Chińczykom do głowy od małego: „za dużo ludzi”. Jest ona też, zresztą, najczęstszym wytłumaczeniem moich chińskich przyjaciół i znajomych na wszelkie problemy czy bolączki tego kraju. Być może więc działa tu strach. Strach przed tym że się nie zdąży. Strach przed tym, że zabraknie.

Jest to też, oczywiście, kraj kontrastów. Kontrastów pomiędzy ściskiem i pędem przed siebie w kantońskim metrze, a zawsze tłumnie wypełnionymi kantońskimi restauracjami dim sum, które pełne są o każdej porze, także w dni robocze (kiedy więc oni pracują?). Kontrastów pomiędzy tym pędem, a chińskim opanowaniem, przekonaniem że gdy puszczą ci nerwy, tracisz twarz. Kontrastów pomiędzy brakiem manier i chaosem na drogach, a brakiem gniewu w ruchu ulicznym, polskiego „jak ty kurrrrwa jedziesz, baranie!”.

Ale presja jest widoczna, presja ścigania się w szkole o najlepsze oceny, presja bycia bogatszym od innych, presja pokazania się przed innymi (wzmagana przez kulturę twarzy), ale także wyścig miast, prowincji, pozostałe po czasach komunistycznych, rewolucyjnych, myślenie „wyżej, mocniej, dalej!” W tekście o twórczości Yu Hua, ważnego chińskiego prozaika, pisałem, że jego zdaniem, tak jak kiedyś regiony ścigały się w nadprodukcji stali, dziś ścigają się w nadprodukcji dróg. W zbiorze esejów Chiny w dziesięciu słowach dowodzi on zresztą, że wielki chiński skok gospodarczy nie udałby się, gdyby Chiny czy Chińczycy byli „grzeczni”, musiał być tutaj element bezczelności czy też bezwzględności.

W pędzącej gospodarce Chin przemoc w stylu rewolucji kulturalnej wciąż istnieje nie tylko wśród zwykłych ludzi, ale wewnątrz aparatu władzy. Wystarczy spojrzeć na postępy urbanizacji w Chinach, jak całe połacie starych domów błyskawicznie znikają z powierzchni ziemi, a na ich miejscu równie szybko wyrastają wieżowce i drapacze chmur (…). Za takimi scenami stoi model rozwoju oparty na rewolucyjnej przemocy zaczerpniętej z czasów rewolucji kulturalnej. Lokalne władze (…) siłą wywożą ludzi, którzy nie chcą opuścić swoich domów (…). Pozbawieni dachu nad głową, muszą pogodzić się z rzeczywistością i zamieszkać w domach przydzielonych przez lokalne władze.[1]

To jest, wydaje się, pewna odpowiedź, dlaczego Chińczycy raz wydają się przesympatyczni, entuzjastyczni, spolegliwi, a innym razem zupełnie bezczelni. Odpowiedź: bo muszą. Bo nauczeni są walki o swoje, o miejsce, o siebie. Mimowolnie uczestniczyli i uczestniczą w pewnej walce, wyścigu, i gdy z niego zrezygnują, mogą ponieść konsekwencje.

Pęd do pieniądza, bezlitosny kapitalizm i rosnące w związku z nim nierówności społeczne napędzają zresztą tę bezczelność, czy, ubierając to w ładniejsze słowa, determinację. Także, a może szczególnie, wśród ludzi biedniejszych i z niższych warstw społecznych. Ta bezczelność dotyczy również siłowania się z władzą  -  na przykład na nowoczesnej autostradzie na terenie miasta Zhengzhou rolnicy regularnie wykorzystują jej kilka pasów do szybszego suszenia kukurydzy, nie przejmując się przepisami i blokowaniem drogi, a z drugiej strony robią to tłumnie i w takiej liczbie, która uniemożliwia skuteczną interwencję. Nie posiadając pieniędzy na nowoczesne maszyny, jednocześnie korzystają z przestrzeni, która być może podczas budowy autostrady została, w ich mniemaniu, bezprawnie zabrana (no, być może „prawnie”, ale z pewnością bezwzględnie).

Nie ma lekko, w ponadmiliardowym kraju trzeba mieć twardą dupę. Natomiast obcokrajowiec zwiedzający Chiny powinien wyposażyć się – gdy mówimy np. o staniu w kolejce – bądź w wysokie umiejętności zastawiania się ciałem wobec „kolejkowych wskakiwaczy” (patent który podejrzałem na blogu pewnej zagranicznej nauczycielki pracującej w Pekinie, muszę go wypróbować), bądź zwiększone pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. W końcu to ty jesteś tu gościem, a irytacja wśród twoich gospodarzy nie jest dobrze widziana.

Jakub Sajkowski

Pierwsza część opowieści Jakuba Sajkowskiego o Chinach


[1] tłumaczenie: Katarzyna Sarek

 
fot. Arek Łuszczyk

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.