Drukuj

Kiedy piszę ten tekst, czytam wiadomość o wspólnej konferencji państw Europy Środkowej i Chin, na której przedstawiciel polskiej strony wystąpił po polsku, ale zapomniał zgłosić potrzebę tłumacza, w związku z czym większość delegatów nic nie zrozumiała z jego wystąpienia. Cała sytuacja wywołała głęboką konfuzję wszystkich zebranych, z wyjątkiem strony chińskiej – chiński tłumacz, pomimo że sam kompletnie nic nie rozumiał z polskiego tekstu, postanowił najzwyczajniej w świecie zmyślać i improwizował własne przemówienie. Nie czas teraz na znęcanie się nad słowiańską prowizorką oraz podawanie nazwisk, każdy sobie zresztą sprawdzi, choć złośliwie mogę strzelić w ciemno, że – znając tego akurat tego polskiego referenta – przemówienie improwizowane stało na wyższym poziomie intelektualnym i było składniejsze niż oryginalne. Ale ma być o Chinach, więc będzie – o tym jak działają tutaj słowa, słowa, słowa. Yu Hua, współczesny chiński pisarz, w zbiorze esejów Chiny w dziesięciu słowach za jedno z najważniejszych słów opisujących Chiny uznał „bujanie”. „W legendarnym skeczu sprzed kilku lat pt. Sprzedawanie kul Zhao Benshan, najsłynniejszy chiński komik, z impetem wprowadził „bujanie” do powszechnego użytku:

Bujaniem zmieniam proste w koślawe
Bujaniem zmieniam nudne w ciekawe
Umiem cwaniaka bujnąć w niezgułę
Słodką parkę skłócić? Wyzwanie znikome!
Dziś sprzedaję kule, więc jak się przyłożę
Aż zdrowego bujnę, że ma nogi chrome!

Historia w Sprzedawaniu kul to bujda na bujdzie, zastawianie jednej pułapki za drugą, to coraz wymyślniejsze oszukiwanie, podjudzanie, namawianie i okłamywanie, które doprowadza całkowicie zdrowego człowieka do przeświadczenia, że jest chory”. Yu Hua twierdzi, że samo słowo, co prawda, karierę zrobiło dopiero ostatnio, ale opisuje zjawiska występujące w chińskim społeczeństwie od tysiącleci. „Słynny wers poety z epoki Tang, Li Baia – opisujący wodospad: «Białe włosy na trzydzieści tysięcy stóp», dawniej był uważany za kwintesencję potęgi wyobraźni w historii chińskiej literatury, ale dziś ludzie oceniają go inaczej: «Li Bai, ten to potrafił bujać»”.

Tym co po jakimś czasie zaczyna szczególnie uderzać w Chinach to większa niż gdzie indziej nieprzystawalność tego co deklarowane do rzeczywistości, a jednoczesna wiara w magiczną sprawczość słów – pod postacią przysłów, powiedzeń, sloganów, deklaracji. Począwszy od polityki aż po zwyczajne rozmowy z autochtonami. Pamiętam rozmowę ze znajomą, która niemal w jednym zdaniu powiedziała: „Nie ufamy sobie jako społeczeństwo, wierzymy w kulturę «my»”. Czy też odwrotnie. A nie, w zasadzie nie „wierzymy” a „mamy” kulturę „my”. Dlaczego „mamy kulturę «my»”? Bo tak uczą podręczniki. Czy podręczniki, słowa, deklaracje są w stanie stworzyć kulturę „ja” albo „my”? A jeśli pojęcie nie przystaje do rzeczywistości? Nie trzeba jednak zmieniać rzeczywistości, wystarczy zmienić znaczenie pojęcia. Wystarczy „zaufanie” zmienić na „zależność”, „hierarchiczność”. I już. A zresztą, po cóż zmieniać? W końcu to tylko słowa, słowa, słowa.

Poza kulturą „my” w Chinach, ponadto, istnieje wiara w „wartości socjalistyczne”. Dla każdego kto „socjalizm” rozumie po europejsku, jak zapewnianie przez państwo takich usług jak publiczna służba zdrowia, bezpłatne uniwersytety, zasiłki, emerytury, będzie to fascynujące jak Chinom udało się stworzyć socjalizm bez rozwiązań socjalistycznych (służba zdrowia i uniwersytety są płatne, zasiłki i emerytury nie są powszechne, podatki są stosunkowo niskie). Ale o tym niekoniecznie musi zaświadczać rzeczywistość, a atakujące zewsząd plakaty i neony. Osoba nieznająca chińskiego zauważy je na przystankach, gdyż są przetłumaczone na angielski, osoba znająca chiński zda sobie sprawę, że sloganów o wartościach socjalistycznych nie ma chyba tylko w toaletach. Ostatnio siedziałem sobie w restauracji, przez szybę widziałem neon innej restauracji, napis na wyświetlaczu brzmiał mniej więcej tak (jednym cięgiem): „Dania z ryżem, dania z makaronem, zupy, kurczak, kluczowe wartości socjalizmu to: patriotyzm, demokracja, wolność, integralność, harmonia, etc, etc. Zapraszamy!”. Zacząłem wyobrażać sobie wtedy dania: „kurczak patriotyzmu”, „noodle harmonii”, „ryż z demokracją”. Czy oznacza to, że przeciętny Chińczyk wchłania socjalizm na śniadanie, obiad i kolację? Jeden z zagranicznych nauczycieli w „moim” mieście w rozmowie ze swoją studentką zwrócił uwagę na wszechobecność tych sloganów, ona stwierdziła: „Tak? W ogóle nie zauważyłam”. Problem w tym, że, na przykład, młodzi Chińczycy są często zainteresowani głównie swoim telefonem, więc nie bardzo zwracają uwagę na to co się akurat wyświetla na ulicy czy w autobusie. A gdyby się interesowali, to czy by w ogóle dawali temu wiarę, czy zbyli jako „bujanie”? Czy gdy powiedzą, że wierzą, to dlatego, że „tak jest”, czy dlatego że „tak się mówi”? Sam bym zapytał, ale mogę paść ofiarą bujdy.

Ale są też przysłowia. Aforystyczność. Żadna rozmowa z chińskim przyjacielem nie może odbyć się bez aforystycznego podsumowania, które ma rozjaśniać rzeczywistość, tłumaczyć ją, jakby ona sama nie była wystarczająco ciekawa. Nie może obyć się bez „życiowej rady”, której być może ty nie potrzebujesz, ale w mniemaniu interlokutora uzasadnia ona rozmowę, jakby nie wystarczała sama przyjemność z niej płynąca. Gdy natomiast zawierasz nowe znajomości, obowiązkowo usłyszysz deklaracje, zaklęcia: „cieszę się, że jesteś moim nowym znajomym”, czy nawet „dobrym znajomym”, lub, o zgrozo, „przyjacielem”. Jak wszędzie, czy to w Polsce, czy w Ameryce, 90 proc. z tych znajomości, choćby przesympatycznych, zostaje gdzieś tam zapomnianych, drogi się rozchodzą chwilę po tym jak się zeszły, nie ma czasu, nie ma możliwości się spotkać, i tak dalej. Ale zaklęcie „zostaliśmy znajomymi, przyjaciółmi”, musi być. Może to jakiś sposób na radzenie sobie z poczuciem utraty, oddalenia? A może to tylko słowa. Czyli nic. Czyli wszystko.

A propos nowych znajomości – jestem właśnie w trasie po środkowych Chinach, w Zhangjiajie (polecam, kręcili tam scenę z Awatara) poznałem przesympatyczną ekipę z północy, towarzyszyli mi kilka godzin w drodze, pośmialiśmy się, wymieniliśmy się kontaktami. Teraz rozmawiam z Chinką na WeChacie – chiński portal społecznościowy – jedna z wiadomości brzmi: „stare chińskie przysłowie mówi: „pięćset spojrzeń w tył w poprzednim życiu zmienia się w krótkie spotkanie życia doczesnego”. Po pierwsze: patos, jeśli Chińczyk nie użyje patosu raz dziennie to umiera na suchoty; po drugie, fraza „(stare) chińskie przysłowie mówi”. Jeśli powiedziałbym że jedna trzecia moich rozmów z autochtonami zawiera te słowa, to raczej bym się nie pomylił. Chyba że na minus. I jeszcze rozmowy o kulturze. Gdy rozmawiasz z Chińczykami o książkach czy filmach, zawsze padnie pytanie o „przesłanie” i „morał”. Jakby sama radość z odkrywania historii to było za mało. Całkowicie paradoksalne: nie przywiązywać, wydaje się, do słów żadnej wagi, a jednocześnie wierzyć w ich magię, szukać w słowach instrukcji, punktu zaczepienia. Na koniec wspomnę, że chińscy uczniowie, gdy piszą wypracowanie, mogą ponoć dostać zero punktów gdy tekst „nie ma budującego przesłania”. O tym ile punktów dostają za bujdę, jeśli jest „budująca”, nic mi nie wiadomo. Pewnie sporo.

Jakub Sajkowski

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.