Trudno znaleźć czytelników wierszy. Trudno też o słowa uznania o swojej twórczości. Po napisaniu, autor zwykle doznaje silnych przeżyć dumy i potrzebę komunikacji. Wielu powie, że to bzdura, ale jestem pewien, że każdy to ma. Niektórzy co prawda przywykli, ale kiedy przychodzi do publikacji – nie odmawiają. Inni mają odwrotnie. Chcą publikować, chcą być czytani, chcą żeby o ich wierszach i z ich wierszami rozmawiano.
Prowadzi to czasem do gestów rozpaczliwych. Zawalanie facebooka własnymi utworami, poetyckie blogi, na których liryka leje się jak z cebra. I oczywiście tomiki, oczywiście też almanachy wszelkiego rodzaju. I o tych ostatnich chcę kilka zdań.
Kilka lat temu ukazała się w Rosji antologia „Iz wieka w wiek” zawierająca przegląd polskiej poezji powojennej. To część szerszego przedsięwzięcia prezentacji powojennej poezji krajów słowiańskich. Została rozesłana do bibliotek i na wyższe uczelnie. Zgadnijcie, którzy polscy poeci debiutujący po roku 1990 się w niej znaleźli. Tu może paść kilkadziesiąt nazwisk, w tym kilkanaście należących do najbardziej wpływowych postaci. Jednak, uprzedzając fakty, gwarantuję, że nie ma nikogo, o kim pomyśleliście. Są bowiem tylko dwaj – Miłosz Kamil Manasterski i Zbigniew Milewski. Dlaczego akurat oni, a nie np. Świetlicki, Biedrzycki, Melecki, Wiedemann, Dehnel, Honet, wielu innych pominiętych? Może to zbieg okoliczności, ale obaj uwzględnieni należeli do warszawskiego ZLP, wydawcą zbioru jest ZLP, a redaktorem – należący do ZLP Aleksander Nawrocki. Wśród poetów debiutujących przed rokiem 1990 również znajdziemy nadreprezentację ZLP. Czy warto się znaleźć w takiej antologii? Pewnie warto o tyle, że jest się czytanym w całej Rosji, ale przyznacie – trochę obciach…
Na tym nie koniec z antologiami. Portal Pisarze.pl także ma pomysł na pomnikowe wydawnictwo. W 2016 roku taka rzecz się ukazała, wewnątrz - wiersze 116 autorów. W tym roku zaplanowany kolejny obszerny przegląd polskich poetów. Już samo wydawanie rok po roku takich cegieł jest zastanawiające. Nie zmieniła się ani epoka literacka, ani pokolenie, ani chętni do opublikowania. Pies jest pogrzebany gdzie indziej. Otóż za zaliczenie na łamach tej antologii do „współczesnych polskich poetów” trzeba zapłacić 200 zł. Przy 116 nazwiskach daje to przychód 23200 zł. i uwierzcie mi, koszty wydania przy tej kwocie to kropla.
Szukam w zeszłorocznym spisie treści poetów „znanych i uznanych”, ale widzę tylko kilka nazwisk znajomych, z których nikt nie ma istotnego znaczenia w polskiej poezji. Szkoda nawet, że nie mają, bo wielu z nich to mili ludzie, ale wyobraziłem sobie inną sytuację. Na przykład, że Marcin Świetlicki wyciąga z kieszeni 200 zł., bo mu zależy na znalezieniu się w jakiejś antologii. Niekoniecznie takiej, jak „Poeci polscy 2017”, może w znacznie ważniejszej. Albo, że Andrzej Sosnowski dopłaca do jakiejkolwiek publikacji. Albo Jacek Dehnel – żeby mieć pewność, że został zaliczony do „polskich poetów”. Absurd? Tak, całe to przedsięwzięcie jest absurdalne. Publikacja w takim miejscu jest przyznaniem się do porażki. Uwzględnieni autorzy pośrednio pokazują, że muszą zapłacić realną gotówkę, żeby ktoś uznał ich za poetów i opublikował. Wydawca, chcący drukować naprawdę sensowną antologię, będzie zabiegał o udział najciekawszych autorów, postara się o środki na ten druk i o honoraria. W niektórych przypadkach to się może nie udać, ale żądanie pieniędzy od poetów jest aktem bezczelnego żerowania na czyichś ambicjach, a po stronie autorów – aktem desperacji. Co innego oznacza „jestem tu, bo mnie zaproszono” a co innego „jestem tu, bo zapłaciłem, żeby mnie wpuścili”. Jeśli ktoś szanuje swoje pisanie (niezależnie od tego, czy ma powody), powinien takich akcji po prostu unikać.
Ktoś może odpowiedzieć – przecież to taka zabawa, ludzie od zawsze tworzą jakieś grupy, próbują się promować, wydają własnym sumptem. Oczywiście, zdarza się, że to nic złego. Przeciwnie, wszystkie amatorskie kółka zbierają się, dyskutują, robią zrzutki, drukują almanachy i jest to piękne. Problem jest gdzie indziej. Antologie wydawane przez portal pisarze.pl mają w założeniu być oficjalną reprezentacją współczesnej polskiej poezji. Organizator tego przedsięwzięcia zapowiada, że zbiór znajdzie się we wszystkich bibliotekach uniwersyteckich (strach pomyśleć, jaką opinię wyrobią sobie studenci wysłani na filologii do biblioteki w celu szukania źródeł…), a nawet w instytucjach zagranicznych. I znowu „reprezentacja Polski”, jak w przypadku opisanej wyżej antologii ZLP nie ma nic wspólnego z rzeczywistą reprezentacją. Znów mamy oficjalny zestaw krajowych autorów, wśród których nie ma ani jednego z najważniejszych.
Myślę, że pośpiech i niecierpliwość są naturalne, nie można jednak bezrefleksyjnie pakować się do wydawnictw, w których można więcej stracić niż zyskać. Nie warto też dawać się naciągać na dopłaty w „profesjonalnych” sytuacjach (co innego, kiedy jest to zwykła zabawa). Z drugiej strony brakuje mi trochę prawdziwej, międzyśrodowiskowej antologii – bez animozji, uprzedzeń, klucza płci i innych niepotrzebnych preselekcji. Takiej właśnie, którą można by rozesłać do szkół i innych placówek. Może kiedyś powstanie.
Sławomir Płatek
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.