Drukuj

O idei konkursów poetyckich pisano wiele i ja też nie raz. Mam jednak wrażenie, że „rzeczywistość artystyczna” to kilka równoległych światów, bardzo do siebie podobnych. Do tej rzeczywistości artystycznej zaliczam także wino, a o winie pisuję regularnie dla „Arterii”. Staram się te artykuły prowadzić dwutorowo – kultura wina i kultura literacka są tam splecione, czasem też inne kultury. I nieuchronnie pojawiają się analogie. Myślę, że jedna z tych analogii może ciekawie zabrzmieć w zestawieniu z nagrodami i konkursami literackimi. Bo wino także bierze udział w konkursach.

Są to konkursy bardzo podobne do poetyckich, czy w ogóle literackich. Po pierwsze degustuje się zwykle na ślepo. Wiersze wysyła się podpisane pseudonimem, a dane są zaklejone w oddzielnej kopercie. Wina wrzuca się do torebek lub worków płóciennych, żeby zasłonić etykiety. Są też komisje. Czasem jest to jeden juror, czasem kilku, czasem całe gremia, dziesiątki sommelierów czy też krytyków winiarskich (bądź literackich). Wynik jest efektem negocjacji lub podliczenia ilości punktów.

Czy to dobrze, czy źle? I jakie są te wyniki? To, że wyniki uśredniają, wiadomo od dawna i sam sarkałem na to nie raz. Chcę się jednak powołać na pewien fakt konkursowy z maja 1976 roku. Przeprowadzono wówczas degustację. Odbywała się we Francji, jurorami byli Francuzi, przedmiotem konkursu – wina francuskie i ich amerykańskie odpowiedniki (wina z USA nie były wówczas wysoko cenione, raczej pogardzane). Jurorzy nie wiedzieli czego próbują, klasyczna „ślepa degustacja”. Mechanizm był identyczny, jak w anonimowych konkursach poetyckich. Wynik? Jeśli chodzi o wina białe – miażdżące zwycięstwo USA, jeśli chodzi o czerwone – konkurencja bardziej wyrównana, jednak Amerykanie ponownie wygrali. Jurorzy byli pewni, że wina, które podobają im się najbardziej… są francuskie. To trochę tak, jakby w konkursie poetyckim, po lekturze trzech nadesłanych wierszy, jury uznało, że jakiś tam Piekłasiewicz z Koziej Wólki jest lepszym poetą niż Mickiewicz. Rozumiecie rozmiar skandalu?

Wynika z tego po pierwsze, że rozpoznawanie win na ślepo jest mitem. Można wiele powiedzieć o degustowanym egzemplarzu, ale nie jest wcale tak trudno pomylić syrah z cabernetem czy tempranillo z grenache, szczególnie jeśli nieco odstają od modelowego profilu danego szczepu. A często odstają. To samo jest z poezją. Mówimy „to na pewno ten poeta, nikt inny tak nie pisze”, a potem okazuje się, że jednak ktoś tak pisze, tylko lepiej.

Po drugie obce zawsze intryguje. Świadomie lub nieświadomie koneser lub odbiorca sztuki (w tym sztuki wina i literatury) szuka czegoś nowego; używa się określenia „odświeżającego”. I choćby nie wiadomo jak zarzekał się, że to „nowe” jest „klasyczne”, to jednak wcale nie „klasyczność” uwodzi najbardziej.

Warto może jeszcze dodać, że bordeaux z rocznika 1970 i 71 były niezłe, ale nie wybitne. Niewielu z nich próbowałem (może dwóch), kieruję się opinią z Przewodnika Roberta Parkera. Wygląda na to, że te roczniki przegrywają nie tylko z Kalifornią, ale przegrywają też z innymi bordeaux.

Mam jednak własne przekonanie – jakkolwiek nie czytałem sławnego doktoratu poświęconego wynikom wspomnianej konfrontacji. Otóż ślepa degustacja bazuje na pierwszym wrażeniu. Wina nowoświatowe nie bez przyczyny są określane jako łatwiejsze i bardziej efektowne, a przy tym pełniejsze, intensywniejsze niż tradycyjne europejskie. W tamtym czasie miały zwykle więcej alkoholu (teraz to się w zasadzie wyrównało – w górę), silniejszą owocowość, więcej ekstraktu. Mówiąc krócej – wina z nowego świata dają natychmiastową przyjemność i jest to przyjemność bardziej bezpośrednia, jednoznaczna niż w przypadku bordeaux. Przeciętny spijacz wina, próbując najpierw chilijskiego caberneta, a później na przykład margaux, znacznie wyższej klasy, wybierze chilijskiego caberneta. I nie jest to tylko hipoteza. Za dużo widziałem degustacji i za dużo rozmów prowadziłem sprzedając w sklepie, żeby nie zauważyć tego zjawiska. Fakt, komisja w 1976 nie składała się z „przeciętnych spijaczy”, tylko ze specjalistów. Jednak ci specjaliści weszli na obszar nowy dla siebie i niekoniecznie potrafili na tym obszarze orientować się z właściwym rozeznaniem. Nie zmieniają tego powtórki owej degustacji dokonywane kilkukrotnie, nawet po 30 latach (z podobnym efektem).

Cały czas prowadzę podskórną analogię z konkursami literackimi. Napiszę więc jeszcze, że nieprzypadkowo obowiązują pewne standardy co do kolejności podawania win i co do komponowania z potrawami. I naprawdę, one nie przestały obowiązywać. Podanie ciężkiego wytrawnego czerwonego wina do jajek z majonezem może przyprawić o mdłości, a jeśli w następnej kolejności pojawi się lekka rueda, to w ogóle nie poczujemy jej smaku. W ślepych degustacjach poszczególne butelki podawane są w przypadkowej kolejności. Wino bogate i intensywne podane jako pierwsze spowoduje, że kolejne – być może lekkie i niezwykle finezyjne – w ogóle nie zabrzmi. Nikt nie poczuje jego smaku tak, jak należy poczuć. Poczuje głównie, że po silnych doznaniach, po winie, które „wrzeszczy”, jest ogłuszony i nie słyszy następnego wina, które „szepcze”, nawet jeśli szepcze najlepszą poezję.

I skoro już wróciliśmy do poezji: juror ma do czynienia z tekstami „bez rodziców”. Wiem, że to jest rozumowanie wzięte jeszcze z pozytywizmu i że od „zwrotu językowego” nie wypada mówić takich rzeczy, ale niech się w takim razie podeprę autorytetem. Chodzi mianowicie o to, że wiersz wyrwany z kontekstu (autor i jego dorobek) traci na znaczeniu i na wymowie. Bohdan Zadura (to ten właśnie autorytet) w przedmowie do zbioru Poezje Leopolda Staffa cytuje jeden z jego późnych wierszy i dokłada taki komentarz:

„Gdyby ktoś chciał zadebiutować tym wierszem w roku 1983, miałby pewnie spore kłopoty. Jak więc to jest? W przypadku debiutanta uważalibyśmy ten wiersz za niegodny publikacji, kwestię w nim poruszoną za tak oczywistą, tak banalną, że niewartą dyskusji, tu zaś nad wierszem tym się zatrzymujemy, do wyboru co prawda go nie włączamy, ale po chwili wahania, nie do końca pewni, czy słusznie, bo jako wiersz Staffa sprawia na nas wrażenie wypowiedzi ważnej. Ważne więc nie tylko to, co się mówi, ale i kto mówi? Wygląda na to, że ważne. Wiersz debiutanta do niczego nas nie odsyła, wiersz Staffa odsyła nas do innych wierszy Staffa, do tych, w których mieliśmy do czynienia z poetyckim „tańcem”. Nie ma sztuki poza konwencją. Dzięki kontrastowi jednak między tym wierszem a poprzednimi widać, że nie konwencja jest ważna, a coś poza nią. Ktoś, kto śpiewał, nagle zaczyna mówić. Widać ma powody. Ktoś, kto chciał być inny, nagle mówi jak jeden z wielu, wypowiada rzeczy, które mógłby wypowiedzieć każdy”.

I tak samo jest z winami. Ślepa degustacja pozbawia je kontekstu. Jeśli wiem, że piję tokaja, wiem znacznie więcej niż to, co czuję w nosie i w ustach. I inaczej oceniam. Jeśli wiem, że czytam Staffa, cenię go wysoko, choć gdyby ten sam wiersz Staffa przyszedł anonimowo na konkurs, w którym jestem jurorem, to bym go zdyskwalifikował w pierwszej selekcji.

Oczywiście, ślepe degustacje mają sens, ale nie można przeceniać tego sensu. Nie są obiektywne, bo ani w poezji, ani w ocenie win nie istnieje pojęcie obiektywnej oceny. Dlatego uważam, że konkursy są potrzebne, trzeba je jednak traktować z wielkim dystansem i nieufnością. Życzę tej cudnej nieufności wszystkim czytelnikom i smakoszom.

Sławomir Płatek

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.