Drukuj

Literatura hipertekstowa, poezja konkretna, liberatura i inne szaleństwa były jednym z tematów warsztatów Pomost w maju tego roku (czyli kilka dni temu). Prowadzący, Krzysztof Hoffmann, chyba słusznie unikał dyskusji o sensie bądź bezsensie tworzenia takich dzieł, bo zamiast trzydniowych warsztatów mielibyśmy trzydniowy ognisty spór bez rozstrzygnięcia. Jednak skończyło się już i mogę sobie pozwolić na parę wątpliwości, czy nawet otwartych pytań.

Poezja w europejskich językach narodowych po wprowadzeniu pisma zaczyna się w epoce wszystkich trubadurów i wagantów – zależnie od okresu i miejsca na mapie. Były to wiersze przeznaczone do śpiewania, liryczne w sensie pierwotnym, tylko lirę zastąpiły prototypy gitar i inne lutnie. Jeśli te wiersze–piosenki zapisywano, to po to, żeby nie zapomnieć jak się je śpiewa, a nie po to, żeby czytać z tej kartki. Wszystko (chyba można tak powiedzieć – że wszystko, bo to był istotny przełom) zmieniło się w szkole sycylijskiej w XIII wieku. Naśladowano tam pieśni trubadurów, ale nie były przeznaczone do śpiewania, tylko do badań języka (rodził się właśnie język włoski). Utwory te czytano z ksiąg. Można więc powiedzieć, że poezja przeznaczona do druku, czytania z książek, publikacji – to stosunkowo młody pomysł; leży on zresztą u źródeł odejścia od form metrycznych do wierszy wolnych i białych. Trwał ten proces kilkaset lat i nie uwolnił poezji od druku, przeciwnie – związał ją z nim wyjątkowo trwale. Wszelkie umasowione deklamacje wymagałyby powrotu do form ułatwiających zapamiętywanie – akrostychów, toniczności, itd.

To wiązałoby literaturę z papierem (lub w ogóle z nośnikiem), jednak nie do końca. Ostatecznie to, co zostaje w nas ma postać niematerialną, jakkolwiek sam mózg oczywiście jest materią. Tzw. wartości, a także opowieść, narracja, aforyzm, anegdota – to kultura ducha, języka niezależnego od materiału – nośnika. Nawet po przeczytaniu komiksu czy obejrzeniu filmu, pomimo pozostających w głowie obrazów – bez których nie byłoby tych opowieści – najważniejsza jest historia, postawy ludzi, przekaz. Potrafimy go przełożyć na własne streszczenie własnymi słowami, zinterpretować (dodać własny tekst) na innych nośnikach lub nawet na nośniku fali dźwiękowej – w mowie.

Gdzieś tam sam jestem rozdarty między duchową i materialną wersją kultury. Wydaje mi się jednak, że związanie tekstu z typografią lub formatem papieru odbiera mu po prostu nośność. Utwór staje się niezdatny do kopiowania, a podstawą kultury jest kopiowanie. Reprodukcje obrazów lub motywów takich jak jeleń na rykowisku, wiejskie rzeźby świątków – wszystkie są kopiami, wszystkie są „takie same”. Wybitne dzieła sztuki oddziałują dzięki powielaniu na fotografiach. Wizyta w galerii jest też pewnego rodzaju powieleniem, jednak literatura konkretna nie jest wystawiana w galeriach. Tekst jest szczególnie podatny na reprodukcję, ponieważ jedynym niezbędnym do tego narzędziem jest mózg. Nie potrzeba dłut, pędzli, drukarki. Literatura konkretna, uzasadniona artystycznie czy nie – odbiera tekstowi ten walor definitywnie.

Co więcej, nie znam wielu zapalonych czytelników, którzy posiadając egzemplarz Stu tysięcy miliardów wierszy po prostu go czytali w kolejnych kombinacjach. Dokładniej – chyba nie znam ani jednego. Idę krok dalej do ważniejszej kwestii i do innego dzieła: po przejrzeniu kilkuset książek u mnie w domu i kolejnych kilkudziesięciu w lokalnej bibliotece nie znalazłem ani jednego przykładu czerpania z rewolucyjnych pomysłów Mallarmégo – a to przecież odkrycie z końcówki XIX wieku, było sporo czasu, żeby przebudować myślenie o literaturze. Szkoła sycylijska dokonała swojej rewolucji w kilkanaście lat. Wyzyskanie siły typografii, choć na niewielką skalę, znalazłem dopiero w kilku tomikach poetyckich, w tym mojej awarii migawki. I też jest tego tyle, co kot napłakał. Nie tylko w mojej prywatnej biblioteczce, ale proporcjonalnie w skali całej drukowanej poezji.

Nie mam pojęcia, czy tekst przejdzie na nośnik elektroniczny, choć i wtedy linearne czytanie neutralnego kroju fontów ze skupieniem na treści, a nie typografii może pozostać głównym sposobem obcowania z tekstem.

Nie będzie podsumowania. Warsztaty były bardzo udane, a oglądanie eksperymentów (nawet kuriozalnych, albo – zwłaszcza kuriozalnych) sprawia przyjemność. Nawet, gdyby miało nie chodzić o nic więcej – ale może jednak chodzi? Chodzi?

Sławomir Płatek

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.