Drukuj

Jakiś czas temu, oglądając mecze piłkarskie, zastanawiałem się nad ewolucją języka. Mamy przecież piękną nazwę sportu – piłka nożna. Z czasem zaszczepił się (choć nie wyparł „piłki nożnej”) wyraz football, oznaczający to samo, ale w „lepszym” języku, bo wszystko co zachodnie, to lepsze. Teraz słyszę – soker. Soker to dla mnie miłośnik soków jakoś dziwnie nazwany. Rozumiem, że tradycja makaronizmów jest polskim dziedzictwem kulturowym (rozplenionym na anglicyzmy i podkręconym globalizacją). Ale czy ktoś umie racjonalnie wytłumaczyć pojawienie się słowa „haircut”? I czym się różni od „fryzury”? Niepotrzebne, trudne do wymówienia, wprowadzające zamieszanie.

Tak, „fryzura” też nie jest rdzennie polskim słowem, ale wiadomo o co chodzi.

Daleko mi do purysty językowego, po prostu szukam sensu. Rozumiem, że norma ewoluuje, gnębi mnie nie ewolucja języka, a jego dewastacja.

Przykład: jestem bardzo pobłażliwy na czatach. Wywodzę się ze „starej dobrej” szkoły IRC, potem onet-czat, trochę WP. Jeśli ktoś pamięta takie hasła jak Taboret albo OCC, to wie, o czym mówię. Niektórzy czytający są pewnie młodsi niż Taboret. Na najgorętszych kanałach chodziło o szybkość. Trwała nieustanna awantura, wygrywał najszybszy (nie tak jak teraz – najbardziej chamski). Nikt się nie bawił w pisanie wielkich liter. Zostało mi to do dziś. Imiona, nazwiska, państwa i miasta na facebooku piszę małą literą. Poza oficjalną korespondencją prawie nigdy nie używam wielkich liter w zwrotach twój, tobie, ci. O ile imię napisane małą literą jest błędem ortograficznym, o tyle zwrot „ty” na czacie jest poprawny. To nie list, to rozmowa. Robię to tylko wtedy, kiedy koresponduję z kimś obcym w tonie oficjalnym. Czyli – podsumowując i tłumacząc się nieco – nie jestem ortodoksem.

A jednak są rzeczy, których nie toleruję. Żeby było śmieszniej, okazuje się że problem ma rodowód starożytny. Otóż hebrajski był językiem zapisywanym spółgłoskami. Samogłoski dodawano z pamięci na podstawie kontekstu. Rodziło to później szereg problemów z interpretacją niektórych fragmentów, można bowiem dodając do tych samych spółgłosek różne samogłoski otrzymać inne wyrazy. Polskie słowo „okno” byłoby w tym systemie zapisane jako „kn” i można by je przeczytać np. jako „kuna”, „kania”, „kona”, „ikona”, „kino”. Podobno hebrajskie słowo oznaczające „ziemia” po wstawieniu innych samogłosek oznacza „kobieta kopulująca ze zwierzęciem”. Może to nie był doskonały system zapisu, ale jakoś działał i wracamy do niego. Tak, wracamy w polszczyźnie. Czytam komentarze na forach internetowych, czasem też na facebooku i staję wobec podobnych problemów, co masoreci. Mam pewne wskazówki, jak czytać niektóre wyrazy, ale tam, gdzie pojawiają się polskie znaki diakrytyczne muszę sam wstawić odpowiednią literę i muszę sam wybrać jaką.

Na przykład wpis pod przypadkową awanturą: „jesli tego nie odszczekasz, spotkamy sie w sadzie” – to bardzo romantyczne miejsce do rozstrzygania sporów. Sprzyja pozytywnym myślom i odprężeniu. Można sobie zerwać jabłko i nie potrzeba prokuratora ani sędziego. Albo lament nad zanikiem czytelnictwa: „ksiazki leza na polkach”. Ach, tu już mam estetyczne skojarzenia. Dwie piękne Polki odpoczywają na sofie, przykryte jedynie książkami. Oczywiście o ile dobrze interpretuję słowo „leza”, bo może też oznaczać „lezą”, czyli potocznie – niedbale idą. To by oznaczało, że być może „ksiazki” – jak to się mówi – chodzą Polkom po głowie. O ile oczywiście dobrze interpretuję słowo „ksiazki”.

Szczególnie wzruszył mnie apel jednego z komentatorów: „dbaj o swoj jezyk”. „Jezyk” to naturalnie jeżyk, potomstwo jeża lub chodzi może o starą radziecką dobranockę o Jeżyku. W każdym razie wzruszająca jest ta czułość i troska o jeżyki, czymkolwiek są. Ten post z pewnością jest autorstwa wielkiego miłośnika przyrody, który cieszy się, kiedy Polki leżą w sadzie i obserwują jeżyki.

Te piękne, polskie, jakże wieloznaczne zdania pochodzą często od osób opisujących w swych komentarzach zagrożenia dla naszego kraju. Piszą, bo się angażują. Demaskują antypolskie spiski państwa „Israel”, obnażają perfidię Putina, własną piersią zasłaniają kulturę narodową przed lewackim szabrem. Tylko piszą w jakimś „ponglish” czy innym czymś. Ale nie bądźmy małostkowi. Od dawna wiadomo, że Polak nie ma problemu, kiedy w pojedynkę odpiera inwazję z kosmosu walcząc z nożem w plecach wbitym przez „sovieckich komuchów” i drugim nożem w tyłku wbitym przez amerykanów, którym robimy „laskę”, czy też „łaskę”, ewentualnie „ląśke”. Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy ten bohater romantyczny ma przepracować osiem godzin albo skasować bilet w tramwaju. Albo – co tu dużo gadać – nacisnąć prawy alt na klawiaturze. Tu jest wojna, a jemu każą naciskać prawy alt! Bohaterów prądem? Jak można być tak małostkowym, żeby wymagać od Polaka, żeby pisał po polsku, kiedy on w tym czasie walczy o Polskę!

Ale może to tylko zabawa? W szkole podstawowej bawiliśmy się w przerabianie podręczników, tylko w odwrotny sposób. Wszędzie gdzie się dało dopisywaliśmy kreski i ogonki. Czy to nie pięknie wygląda i wybrzmiewa, na przykład poeta Kóćhąńówśki? Albo Śłówąćki więłkim póętą był? Czy nie bliższe naszemu polskiemu sercu i nie cudnie onomatopeiczne jest brzmienie Pęipęr? Hęrbęrt?

Więc może komentujący bawią się na tych forach? Może to przyszłość naszej poezji lingwistycznej? Śmiałe eksperymenty na języku? Przepraszam. Na jeżyku.

Śłąwómir Płątęk

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.