Drukuj

Nie wiadomo, czy są to słowa Janusza Meissnera, czy jakiegoś oryginalnego Pryszczyka (lub realnej postaci sportretowanej w powieści L jak Lucy pod nazwiskiem Pryszczyk). Dialog (szpitalny) jednak należy przytoczyć z więcej niż jednego powodu. Przytaczam:

- Nic podobnego, panie kapitanie, nikt mnie nie zaopatruje, tylko jedna siostra mi w śpitalu dała. Mercedes się nazywa na imię... Jak pragnę Boga, Mercedes! No? Co ludzie nie wymyślą! Kobita żeby się nazywała jak wóz!

- Jak to – jak wóz? – spytała świetliczanka.

- No, Mercedes. Takżesamo, jakby pannie Basi było na imię Opel albo Szewroleta.

Panna Basia poczuła się widocznie dotknięta, bo energicznie chwyciła odstawioną już tacę i kołysząc obfitymi biodrami, poszła załatwić owe pilne sprawy.

Pryszczyk westchnął i pokręcił głową.

- Ciemna masa – powiedział na pół do siebie.

Książkowy Pryszczyk był mechanikiem samochodowym i wszystko mu się kojarzyło. Myślę, że historia zatoczyła koło, bo znowu się wszystko kojarzy, może nieco inaczej niż Pryszczykowi, ale równie tendencyjnie (i nie zawsze z równym wdziękiem).

Wróg kusi cię coca-colą

Mam to szczęście lub tego pecha, że znaczna część mojej młodości przypadła w czasach tandeciarzy, cinkciarzy i spółek join-venture. Był to czas, kiedy w ogóle nie można było być bogatym, a jeśli się było to równało się byciu nieuczciwym. Albo się kogoś okradło, albo się miało chody u któregoś sekretarza PZPR, albo się kombinowało na boku ze szpiegami zgniłego kapitalizmu, chcącymi obalić władzę socjalistyczną. Nie wiadomo co gorsze.

Z bogactwem trudno jest sobie poradzić. Bogaci stają się czasem aroganccy, nieraz faktycznie – dorobili się na krzywdzie, a poza wszystkim – nawej najoprządniejsi z nich zwyczajnie budzą prostą zawiść. Was czasem nie wkurza, że ktoś ma pieniądze, a wy nie? Mnie – owszem. Ale nie przesadzajmy, nie dajmy się zwariować. Czy nie o tym jest dialog z Noża w wodzie, gdzie bohater, grany przez Niemczyka, widząc zachwyt w oczach młodego rywala, niby od niechcenia rzuca: jest w Polsce trochę dobrych wozów w prywatnych rękach?

W czasach mojej młodości symbolem niesprawiedliwego luksusu był mercedes. Nie chodzi o hiszpańskie imię i nie chodzi o pielęgniarkę, która załatwiła paczkę Pryszczykowi. Chodzi o „dobry wóz w prywatnych rękach”. Najbardziej luksusowe firmy taksówkowe były z zasady wyposażone we flotę mercedesów, model „beczka”. Bardzo nieekonomiczny i wówczas już przestarzały, ale – jak to się mówi – legendarny. Kultowy. Każdy, kto wsiadał do takiej taksówki, czuł się, jakby wsiadł z Leonem Niemczykiem do jego „dobrego wozu w prywatnych rękach”.

Natura ludzka jest dwoista. Mercedesy kochano, ale i nienawidzono. Zawsze pewnego dnia okazywało się, że np. „ksiądz ma mercedesa”. Szok! Gość nie pracuje, głosi kult ubóstwa i ma mercedesa, a ludzie, którzy go finansują na tacę – nie mają nawet małego fiata. Tak w paru akapitach przytoczyłem historię złej sławy mercedesa. Nie tyle nawet złej sławy, co – ukujmy tymczasowy frazeologizm – kompleksu mercedesa. Przekazywany z pokolenia na pokolenie mit, że posiadacz mercedesa jest złym człowiekiem, cinkciarzem i ma znajomości w PZPR, pokutuje i będzie pokutować tak długo, jak długo będziemy masą biednych, zakompleksionych obywateli niezupełnie rozumiejących, że mózgi wyprała temu społeczeństwu „komuna”. Drogie samochody to paralela hasła wróg kusi cię coca-colą. Kapitalistycznych imperialistów należy zwalczać, prawda? Na hasło „mercedes” przeciętny Polak reaguje, jak pies Pawłowa: „tępić szpiegów imperializmu!”. Ów przeciętny Polak to produkt Stalina, Bieruta i Gomułki, choć nie ma o tym pojęcia, bo jest produktem w trzecim lub siódmym pokoleniu i nie wie skąd się wzięły jego poglądy.

Antypolski spisek agentów marki Mercedes-Benz

No i stało się. Mercedesa (firmę) należałoby chyba zawlec do sądu za prześladowanie polskich chudych literatów. Albo za działalność dywersyjną mającą na celu skłócić i podzielić polskich pisarzy, a następnie przejąć rynek. Nic tak nie skłóca Polaków jak dźwięk słowa „mercedes”. Najpierw Fundacja Szymborskiej i Michał Rusinek przyjmujący dla fundacji mercedesa. Przedstawiciele fundacji dostali „dobry wózek” do spraw służbowych (a niechby i prywatnych, trzeba im tego bronić?). Ale to mercedes! Tylko źli bogaci mają mercedesy, więc Rusinek jest złym bogatym! I tuż po tym Szczepan Twardoch zgarnia kasę za reklamę mercedesa. A to luj! My tu budujemy Pałac Kultury, a on reklamuje mercedesa i pewnie jeszcze na tym zarabia!

Co ciekawe, Twardochowi wybaczono znacznie szybciej niż Rusinkowi. Nie chcę tego komentować, bo musiałbym rozwinąć temat „polactwa”. Wracając do mechanika Pryszczyka – toż on nie tylko jeździł „dobrymi wozami”, ale nawet latał samolotem i do tego strzelał z karabinów maszynowych! To dopiero burżuj. A co na te insynuacje sam Pryszczyk? Rzekłby pewnie, po swojemu, ciemna masa.

Pan tu, panie Pogorzelski, wino popijać będziesz, a ja gorę!

Pełza więc wciąż stereotyp, właściwie już przysłowie: „on sobie jeździ mercedesem, a my nie mamy na leki i czynsz!”. Mercedes nie jest tu konkretnym samochodem, a społecznym mitem, znakiem niesprawiedliwie osiągniętego bogactwa. Kiedy pojawia się takie słowo – wytrych, nawet rozsądnie myślący ludzie przestają myśleć rozsądnie. Mercedes to nie samochód, mercedes to awans społeczny, który jest w Polsce tak samo podziwiany, co nienawidzony (awans, a nie samochód, który jest tylko jego symbolem). Ale...

Ale dlaczego nie inne samochody? Skoro mamy nie tyle markę motoryzacyjną, co kod kulturowy, to rozwińmy go, okazuje się bowiem, że tych kodów jest znacznie więcej, niż kod „mercedes”. Proszę bardzo:

Fundacja dostaje w prezencie mercedesa: chcą pokazać, że są lepsi od nas, biednych Polaków.
Fundacja dostaje w prezencie dacię: nie mają honoru, przyjmują jałmużnę nawet od Rumunów.
Fundacja dostaje w prezencie skodę: no, w końcu sami się przyznali, że są śmieszni.
Fundacja dostaje w prezencie BMW: od razu było wiadomo, że to mafia.
Fundacja dostaje w prezencie fiata: tandeciarze będą jeździć tandetą. Pewnie jeszcze z kratką.
Fundacja dostaje w prezencie forda (najlepiej Mondeo): cebulaki.
Fundacja dostaje w prezencie hummera: nowobogackie dresy.
Fundacja dostaje w prezencie audi: zabierają się za poezję, a nie mają gustu.
Fundacja dostaje w prezencie opla: pewnie kradziony z Niemiec.
Fundacja dostaje w prezencie saaba: pedały.
Fundacja dostaje w prezencie volvo: co za źli ludzie, nie ma nawet ich za co skrytykować.
Fundacja dostaje w prezencie maybacha: Ojcze nasz, który jesteś w niebie (…)

Gdyby mi ktoś sprezentował mercedesa, to bym przyjął. W imieniu jakiejś fundacji też bym przyjął. Myślę, że każdy z czytających też by przyjął. Ale żaden z nas nie dostał, my nie mamy na czynsz i leki, a Rusinek jeździ mercedesem!

Polaku! nie dostawaj prezentów. Jak dostaniesz – nie przyznawaj się. Ale pamiętaj – jeśli nie znosisz kogoś za to, że ma mercedesa, to mówisz też coś o sobie. Rusinek jest „złym bogatym”, a ty jesteś biednym biednym.

Sławomir Płatek

post scriptum:

Będę wdzięczny za więcej „kodów motoryzacyjnych” i innych. Można drogą facebookową. Wypada jeszcze dorzucić takie didaskalia:

Merceda – imię żeńskie, pochodzi od wyrażenia [Maria] de las Mercedes (po polsku łaski pełna, a chodzi o Matkę Boską).
Od imienia Mercédès Jellinek, córki Emila Jellinka, generalnego przedstawiciela firmy Daimler, pochodzi nazwa marki samochodów Mercedes. W Polsce bardzo rzadko używane ze względu na spółgłoskowy wygłos oraz fakt, iż wyraz ten bardziej znany jest jako marka samochodu (i powszechnie postrzegany jako posiadający rodzaj męski), niż imię żeńskie. (Wikipedia).

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.