Drukuj

Całkiem niedawno polską opinią publiczną wstrząsnęła seria listów otwartych Marcina Świetlickiego, w których opędzał się od nominacji do nagrody Nike.

Koniec akapitu. Tak napisane zdanie – wyobraźmy sobie – trafia do redaktora dużej gazety, który wyrzuca je do śmieci i zleca artykuł innemu dziennikarzowi. Dlaczego? Bo polska opinia publiczna ma w nosie kopanie się poetów z krytykami. Już co innego życie erotyczne, ale tu też Dunin i Karpowicz nie mają szans z przygodami np. Justyny Steczkowskiej; walory wizualne z pewnością mają niemałe znaczenie.

To może polityka? Jarosław Marek Rymkiewicz zaproponował własny – sparafrazujmy język mediów – projekt skandalu. Odrzucił sto tysięcy złotych (Nagroda Literacka m.st. Warszawy), co z pewnością przerwie jego świetnie zapowiadającą się karierę. Poszukamy teraz zalążków armagedonu, który wskutek tego powinien zmiażdżyć cały liberalizm i postmodernizm. Akt odrzucenia ma bowiem podłoże heroiczne.

 

Nagroda im. Hanny Gronkiewicz-Waltz?

Sam nagrodzony swoją decyzję wyjaśnia tym, że „nagrodę przyznaje miasto, którym rządzi Hanna Gronkiewicz-Waltz”. Błąd, poeto. Nagrodę przyznało jury w składzie Andrzej Zdzisław Makowiecki, Janusz Drzewucki, Karolina Głowacka, Joanna Kulmowa, Krzysztof Masłoń, Anna Romaniuk, Rafał Skąpski. To jednak nie jest istotą rzeczy.

Istotą rzeczy jest po pierwsze fakt, że nie jest to nagroda imienia pani przezydent, ani nawet nie pochodzi z jej pieniędzy. Jest w gruncie rzeczy fundowana z podatków mieszkańców Warszawy, którzy wybrali tę prezydent. To im w pierwszej kolejności Rymkiewicz pokazał gest Kozakiewicza. Dalej: nagroda jest powiązana z miastem, a nie z jej (tymczasową, jak wszystkie w naszym ustroju) władzą. Warszawa wkrótce będzie miastem 700 letnim, z potężną tradycją i jest stolicą Rzeczpospolitej Polskiej. Ma własną nagrodę literacką, której naprawdę nie wypada brukać takimi dąsami.

Samo wyróżnienie ma długą tradycję (także przedwojenną). Jak większość polskich tradycji powiązanych z literaturą miała swoje wzloty i upadki w czasach wojny, socjalizmu i potransformacyjnych. Ważne, żeby nie pozbawić jej autorytetu "odśrodkowo". Nominacje w kategorii poezja kilkakrotnie bardzo mnie zdziwiły. W tym roku jakby lepiej. Co prawda są to „prestiżowe” nazwiska i dość konserwatywny werdykt, być może taki wybór ma w tle budowanie nowej, lepszej niż dotąd marki. Nie chcę mówić, że Nagroda wypracowała sobie jakieś bardzo ważne miejsce na polskiej mapie literackiej, ale tegoroczny werdykt naprawdę jest niezły i dobrze rokuje. I w tym momencie przychodzi poeta obdarzony pewną komercyjną sławą i wali młotkiem w tę kiełkującą roślinkę, bo nie lubi władz miasta, w którym ta roślinka wyrosła.

Rozpacz, która zdaje się stać za tym gestem jest chyba bezgraniczna. Dlaczego nagrodzony nie wyrwie szyny tramwajowej, żeby zdewastować Warszawę? Przecież utrzymanie trakcji to także zakulisowe działanie Hanny Gronkiewicz-Waltz, ona tu rządzi. A że tramwaj się wykolei? To powiemy poszkodowanym, że to przez panią prezydent. Gdyby nie rządziła, to Rymkiewicz nie wyrwałby szyny. Tyle mniej więcej sensu ma kopanie nagrody literackiej z ideowej niechęci do prezydent miasta – fundatora. Nie mówię, że to wzorowa władza. Mówię jedynie, że ten rodzaj protestu jest absurdalny i wycelowany w niewłaściwy obiekt.

 

Poważne zagrożenie dla ustroju...

Rymkiewicz wychowany w czasach twardego socjalizmu (i mający niechęć do tego patologicznego ustroju, może nawet kompleks) nie wyrwał się z niego mentalnie. Wciąż nie zdał sobie sprawy, że teraz działa wolny rynek. Literatura „skapitalizowała się”, nie ma już centralnego politycznego sterowania. Ten typ protestu jest bez sensu, bo nie uderza we władzę. Jeśli występują patologie, to mają zupełnie inny charakter niż kiedyś. I jeśli występują, to sam Rymkiewicz jest częścią tej patologii. Literatura jest bowiem obecnie słabo osadzona w polityce, a silnie właśnie w rynku, w tym samym, w którym – jako integralny element krajobrazu – siedzi protestujący poeta. Swoją drogą ciekawe czy ktoś zmierzył – jak w przypadku tego autora przekłada się „skandal” na sprzedaż książek i czy przypadkiem nie bardziej opłaca się nie przyjąć nagrody niż przyjąć.

Władza, z którą walczy Rymkiewicz jest iście demoniczna. Może dlatego nie musi po swoim proteście uciekać z Polski, nie został skazany na dożywotnią nieobecność w druku, nie odjętu mu tantiem za wydane książki. Nie posadzono do więzienia pod byle pretekstem, nie odebrano mieszkania spółdzielczego. Gdyby swój „gest” wykonał w roku np. 1977, byłoby to bohaterstwo pociągające ciężkie sankcje. Teraz wygląda na akt histerii, dziecinną próbę przejścia do historii.

W roku 1958 Boris Pasternak odrzucił Nagrodę Nobla. Podłoże tej decyzji jest złożone. Inna, choć równie ciekawa i znacząca, to odmowa Jeana-Paula Sartre'a. To ważne fakty – i w historii światowej literatury, i w biografiach tych autorów. Czy akt Rymkiewicza ma ten sam charakter? Nie, to nie ta skala nagrody, sił politycznych i społecznych, mechanizmów historii i samego nagrodzonego. To nie bomba, to kapiszon, polska telenowela, „piekiełko”, które współtworzy sam Rymkiewicz, ktoś, kogo zresztą stać na to. A stać go dzięki temu, że ten ustrój, który zwalcza, stworzył mu doskonałe warunki zarabiania pieniędzy i dlatego, że wcześniej przyjął inne „brudne pieniądze” – nagrodę, którą właśnie powinien był odrzucić, chcąc trzymać klasę. Przypomnijmy, że przy okazji Nike tłumaczył, że pieniądze przyjął, bo nagroda jest za pisarstwo, a nie za poglądy i nie było dla niego istotne, że za Nike stoi Gazeta Wyborcza.

 

Społeczeństwo spontanicznie dołącza do rewolucji

I co z tego wszystkiego wynika? Najsmutniejsze, że nic. Media przez chwilę odgrywają pozorowany dramacik nad Rymkiewiczem, operę mydlaną nad kłótnią Dunin – Karpowicz, pokaże się żarcik rysunkowy o awanturce między Nike a Świetlickim. Skandale czy żenady? To nawet nie są tematy na pierwszą stronę, nikt nie zarobi na reklamach wokół tych rachitycznych spięć, żadna gazeta nie zbuduje marki i nakładu. Polscy pisarze nie tylko nie piszą książek, które byłyby powszechnie czytane, nie potrafią nawet zrobić skandalu jak należy.

Z drugiej strony lepiej, że o Nagrodzie Literackiej m.st. Warszawy mówi się cokolwiek niż gdyby zostało tak jak dotąd – prowincjonalne wyróżnienie o dyskusyjnej jakości. Jeśli jest to nagroda, której odrzucenie ma cokolwiek znaczyć, to już coś. Rymkiewicz nic nie zyskuje, Gronkiewicz-Waltz – nic nie traci. Nagroda wbrew intencji zbuntowanego pisarza zapunktowała. Jest szansa, że zacznie znaczyć więcej niż dotąd, o ile obroni się przed pokusą budowania sztucznego prestiżu na nazwiskach „znanych i uznanych” w innych plebiscytach.

Póki co organizatorzy postanowili, że nieodebrane przez Rymkiewicza pieniądze przeznaczy się na stypendia dla twórców do 35 roku życia. Myślę, że trafnie wyrażę odczucia przyszłych uhonorowanych, jeśli zakończę ten tekst zwięzłym „brawo”, z ukłonami dla mimowolnego fundatora.

Sławomir Płatek

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.