W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Nagroda „Browar za debiut” pojawiła się w 2013 roku jako alternatywa dla oficjalnych nagród literackich. Jej zapleczem jest, jak twierdzą twórcy, brak zaufania do wyroków tych wielkich kapituł, a nagrodą – piwo. Pozornie jest to zabawa, ale ta zabawa dzieje się głównie wśród młodych ludzi z roczników 90. Niewykluczone, że to ich gusta i ich środowiska za paręnaście lat będą decydować o kształcie polskiej poezji i tutaj żarty się już kończą. Rozumie to chyba wielu biorących udział w owej „zabawie”, bo zabiegają o głosy i naturalnie nie ma w tym nic złego. Przeciwnie, wiadomo, że „zabawa jest źródłem kultury”, „zabawa uczy”, itd. Bawmy się, to podnosi aktywność. 

Problem w tym, że ów plebiscyt sprowadził się częściowo do absurdu, chociaż jego twórcy zrobili wiele, żeby temu zapobiec. Zaczyna się głosowanie „przeciw komuś”, głosowanie „za swoimi”, głosowanie bez przeczytania konkurencyjnych książek (a nawet bez przeczytania tej, na którą się głosuje...), nie mówiąc już o przeczytaniu recenzji. Jednemu z autorów, bardzo popularnemu towarzysko, groziła dyskwalifikacja z powodu zalewu poparcia osób niezorientowanych nie tylko we współczesnej poezji, ale nawet nie potrafiących zrozumieć stosunkowo prostego regulaminu konkursu.

Zaczyna się też przeciwdziałanie organizatorów – typowa wojna prawna. Na każdy nowy przepis ktoś znajduje lukę, na którą prawodawca znajduje nowy przepis, itd. Z zabawy powoli wyłania się coraz precyzyjniejszy regulamin, coraz więcej paragrafów, praw zwyczajowych i pisanych. Kwadratura koła?

Spytałbym więc o sens takich plebiscytów. Przypomina mi się inna historia, sprzed paru lat, mianowicie wybrzeżowa nagroda „Sztorm roku” przyznana Jakobe Mansztajnowi. Głosuje się przez sms, a wspomniany autor, choć programowo unika wszelkich konkursów, apelował kilkoma drogami o głosy. Nie znalazłem precyzyjnych liczb, ale jest wystarczająco dużo danych, żeby oszacować prostą zależność: otóż Mansztajn w tym plebiscycie zebrał znacznie więcej głosów, niż wynosił nakład jego książki. Można przyjąć oczywiście, że niektórzy wysyłali po kilka esemesów (regulamin na to pozwala – kolejne kuriozum). Ale też należy przyjąć, że nie każdy, kto przeczytał – zagłosował. Mansztajn nie przestał być poetą, a jego tomik nie przestał być niezłym tomikiem. Stało się coś innego: poeta został celebrytą. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się w kolorowym czasopiśmie dla pań i kilku innych miejscach o podobnym charakterze.

I teraz clou: jeśli ktoś się spodziewał, że w kolejnym akapicie potępię plebiscyty, to się myli. One nie są złe, problemem jest tylko to, jaki użytek się z nich robi. Przykład:

Jakiś czas temu, szukając sponsora na tomiki SL, zadzwoniłem do znajomego, któremu się zdarza wydać na jeden obiad taką sumę, za którą można wydrukować cały nakład książki poetyckiej. Poprosiłem go o wsparcie finansowe dla naszego stowarzyszenia. Odmówił. Powiedział mniej więcej tak: „Sławku, wiesz, mnie generalnie nie interesuje poezja. No, proza, to lubię, ale nie poezja. Oczywiście, przeczytałem tomik Jakobe Mansztajna, ale wiesz, poezja mnie nie interesuje”.

Rewelacja! Udało się stworzyć sytuację, kiedy inteligentny przedstawiciel klasy nieco wyższej niż średnia, na co dzień nie stykający się z poezją, mówi że „oczywiście” przeczytał tomik wierszy. Potraktował to jako swego rodzaju obowiązek. Miód mi się leje na serce. Problem w tym, że następny tomik poetycki przeczyta dopiero wtedy, kiedy następny poeta zostanie celebrytą. Ciekawi mnie też, dlaczego nie zrobił gestu. Mógłby np. zamówić talerz kartofli w nieco tańszej restauracji i zapłacić za niego 100 zł. a nie 700, a różnicę dołożyć do książki poety, który półtora roku czekał u nas na publikację (bo nie mieliśmy pieniędzy). Ale nie dołożył.

Media biorą sobie poetę – ta diagnoza została postawiona już dość dawno – i wykorzystują go do podniesienia swojej konkurencyjności, czy obrotów na reklamie. Czasem sam poeta też na tym skorzysta, czasem – nie. Niekiedy robi karierę medialną, finansową, czasem nawet artystyczną. Czasem po 5 min. sławy zostaje zapomniany. A poezja? Proszę wybaczyć patos, ale co ma z tego poezja? Nic. Gdyby obecność tego czy innego twórcy w kolorowym czasopiśmie dla pań spowodowała, że te panie przeczytają parę innych książek, byłoby świetnie. Hmm, jednak nie sądzę. Jeśli coś przeczytają, to kolejne kolorowe pismo. Często nie znają wierszy nawet tej osoby, która jest aktualną gwiazdą. Nadal nakład bardzo dobrych tomików nie przekracza kilkuset egzemplarzy, wyłączając poetów-celebrytów lub skandalistów, jak Wojciech Wencel.

Jak na razie nikt nie znalazł sposobu, żeby te chwilowe koniunktury wyzyskać dla podniesienia czytelnictwa. Zawsze kończy się na tym, że jeden z poetów zaczyna więcej zarabiać i „odrywa się od peletonu”. Ależ tak!, głupi, kto nie wyzyska takiej szansy. Wybrańcom losu gratuluję i życzę sukcesów. Tylko że za rok złożę podanie do domu kultury w tym czy innym mieście, o zorganizowanie spotkania autorskiego dla dobrego poety i usłyszę – „nie, proszę pana, mamy budżet na imprezę z sikawkami strażackimi i koncert Beaty Kozidrak, poza tym na poezję nikt nie przyjdzie”. Ja przepraszam, ale w takim razie kto wysyłał te wszystkie głosy na Mansztajna i na Kwiatkowskiego, który w tym samym plebiscycie z nim rywalizował? Naprawdę nikt?

No, nikt. Jeśli na wieczór z dobrym i znanym poetą przyjdzie choćby niewielka część tych, którzy głosowali, to nie zmieszczą się w żadnej bibliotece, zabraknie krzeseł i miejsc stojących. Mimo to niewielką salę udało mi się zapełnić tylko trzy razy: kiedy zaprosiłem Karola Maliszewskiego, Leszka Żulińskiego i Macieja Meleckiego. A spotkania robię w Gdańsku od trzech lat i nie zaprosiłem ani jednej postaci, z którą nie warto się spotkać. Jednocześnie trzeba dodać, że nikt z zaproszonych nie był bohaterem serwisów plotkarskich i nikt nie ma 2 tys. znajomych na facebooku, którzy w razie potrzeby zagłosują w takim czy innym plebiscycie.

Dlaczego nie udaje się wyzyskać takich szans dla poezji, jak kariery medialne Mansztajna, Dąbrowskiego a nawet (nie przymierzając) Szymborskiej? Przecież fundacja jej imienia stara się jak może (czasem naiwnymi metodami, ale pamiętajmy, kto jest adresatem) popularyzować poezję. Nie wiem. Mam parę hipotez, ale żadnej nie jestem pewien. Mam także osobistą awersję do plebiscytów, bo są właśnie takie, jak wyżej opisałem. Czasem się ugnę i wesprę jakiś swoim głosem, czy zgłoszeniem autorów. Bywa, że bilans jest wart tego kompromisu. Ale co potem? Zwykle to samo. Jeden twórca zaczyna odcinać kupony, a poezja nadal jest w ciemnej dupie. Głosują ci, którzy nawet nie czytali książek, na które głosują i po głosowaniu nadal nie czytają. Głosują, bo on jest przystojny, bo ona ma ładne cycki, z różnych innych powodów, które zamieniają imprezę kulturalną w telewizyjne show. Dokładnie to chcę powiedzieć: używa się poezji, tej najbardziej wyrafinowanej formy literackiej, do jeszcze większego ogłupienia owej konsumującej masy, która dostaje nudności na widok książki. Majstersztyk!

Nie będzie puenty. Twórcom nagrody „Browar za debiut” życzę powodzenia i uniknięcia pułapek. Na razie się udaje, pomimo opisanych przykładów „macdonaldyzacji”. Zwycięzcom gratuluję (wygrał Rafał Różewicz, drugie miejsce Dominika Kaszuba). Życzę, żeby Wasze tomiki czytano w pociągach, autobusach i w kolejkach do pediatry. Żeby ludzie zaglądali sobie przez ramię w tramwaju. Żeby kurierzy kradli je z paczek w drodze z drukarni. I żebyście wszyscy dostali Silesiusa.

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.