Festiwal wiersza Eurowizji?

 

Są sztuki amedialne. Takie, które muszą zachować choćby minimum cech kontrkulturowych, żeby mogły istnieć. Np. muzyka „rozrywkowa”. Jest paru artystów, którzy mają niezłe przygotowanie do tego, żeby namieszać w muzyce, ale przez to, że są wyłącznie medialni, od zawsze na zawsze nie osiągają niczego poza wzmiankami w prasie i relacjami w telewizji, co jak wiadomo przekłada się, owszem, ale na nic innego poza obrotem pieniędzy. Zmarnowanym talentem jest Mieczysław Szcześniak, Edycie Górniak też nie idzie najlepiej. Dołączył do nich Piotr Cugowski, a obsuwa się niebezpiecznie Leszek Możdżer. Cały festiwal Eurowizji jest zbudowany na zasadzie celebrycko – finansowej, jego znaczenie dla współczesnej muzyki jest dokładnie i precyzyjnie – żadne. Chodzi jedynie o pokazywanie się na galach i produkcję, a potem odcinanie krótszych i dłuższych kuponów.

To tylko przykład, bo chciałem o poezji. Tu też istnieje kilka obiegów i jeden z nich z premedytacją uwolnił się od wszelkich śladów kontrkulturowych. Prze ku strefom jak najbardziej oficjalnym, przez co do cna wyjałowionym. Za to umożliwia ta metoda bardziej lub mniej intensywne „istnienie” w okolicach mediów, instytucji. Biletomat wypluje od czasu do czasu przepustkę za granicę, a ilość uściśniętych prawic przekłada się bezpośrednio na gotówkę. Niekiedy wystarczają korzyści towarzyskie, zresztą nie twierdzę wcale, że rozumiem w pełni motywację beneficjentów tego obiegu. Piszę bowiem o zjawisku, które jest mi obce mentalnie, tak jak biolog opisuje chrząszcza, co nie wymaga przecież szczególnej empatii. Pozostawiam sobie za to prawo do zdumienia.

Od jakiegoś czasu „chodził za mną” ten temat, sprowokowany przez jeden taki festiwal i jedną taką antologię.

Oba zjawiska kreuje poeta, tłumacz i krytyk Aleksander Nawrocki. Jest on zresztą od wielu lat użytkownikiem obiegu „galowego”, choć nie da się nie zauważyć, że media zdecydowanie wolą pokazać Edytę Górniak niż Aleksandra Nawrockiego, przypuszczam że uroda ma tu pewne znaczenie. Tak czy owak autor posiada taką ilość nagród i tytułów honorowych, która nie zmieściłaby się nawet na piersi radzieckiego kosmonauty. Jak to się ma do realiów i kompetencji – dowodzi wspomniana antologia.

W serii „Poezja słowiańska XX i XXI wieku” pojawił się, dystrybuowany na na całą Rosję tom poświęcony Polsce – nasza reprezentacja, najważniejsi poeci powojenni aż do dziś. Jest więc kanon – Różewicz, Herbert, Szymborska, Wojaczek, Grochowiak itd. Można dyskutować z niektórymi nazwiskami, ale tu nie ma wielkiej swobody ruchu. Jednego można „wcisnąć”, innego „wyciąć”, jednak nawet średnio oczytany Rosjanin zdziwiłby się, gdyby Herberta zastąpiono Wawrzkiewiczem (są obaj, umownie – może tak być). Dodam jeszcze, że Nawrocki (redaktor zbioru) także okazał się jednym z kluczowych polskich powojennych poetów.

Ciekawie jednak robi się dopiero od lat 90. Marcin Świetlicki? Nie ma. Andrzej Sosnowski? Nie ma. No proszę Państwa – zgadujmy. Wiedemann? Biedrzycki? Dehnel? Grzebalski? Dycki? Nie, nie żartuję. Z istotnych poetów od Brulionu do dziś jest tylko Jacek Podsiadło i nikogo więcej. To może z nieco starszych, ale szalenie wpływowych? Dwa nazwiska pozwolę sobie zaproponować: Sommer i Zadura. Ale też ich nie ma. Więc może w ogóle nie uwzględniono młodszych roczników? Uwzględniono, są dwaj poeci: Zbigniew Milewski i Miłosz Kamil Manasterski (jako najmłodszy). Ten ostatni nawet zażartował gdzieś, że jest to antologia od Miłosza do Miłosza. Cymes!

Nasza komunikacja literacka z Rosją poniosła dużą stratę. I nie o to mam żal, że jeden z drugim moi ulubieni poeci nie zostali łaskawie uwzględnieni. O to mam żal, że polskich poetów, zamiast Zadury reprezentuje Wiesław St. Ciesielski, a zamiast Sosnowskiego – Miłosz Kamil Manasterski. Wstyd mi przed tymi Rosjanami.

Manasterski zresztą jest od niedawna dyrektorem Domu Kultury w Łomiankach. Jedną pierwszych imprez organizowanych przez dyrektora Manasterskiego jest spektakl na motywach wierszy dyrektora Manasterskiego. Zrobiono dużo zdjęć. Za trzy dni kolejna impreza w Domu Kultury Łomianki, mianowicie spotkanie z Antonim Macierewiczem.

Impreza, o której wspominałem to Światowe Dni Poezji pod patronatem UNESCO. W polskim internecie niewiele można na ten temat znaleźć. Tegoroczny program napisany jest niemal bez żadnych nazwisk uczestników, np. jest punkt „Spotkanie z poetami zagranicznymi – wiersze czytają aktorzy Teatru Witkacego” – czyli nie wiadomo jacy to poeci i nie wiadomo którzy aktorzy będą czytali. Albo „Spotkanie z redaktorami naczelnymi pism literackich, krajowych i zagranicznych” – nie wiadomo którzy redaktorzy i jakich pism. Pewne „przecieki” padły w wywiadzie z organizatorem, ogólny obraz jest jednak dość niejasny. W ogóle jak na festiwal organizowany w skali świata we współpracy z UNESCO jest jakoś ostentacyjnie cicho wokół tego. Na temat kosztów można tylko snuć przypuszczenia. Płyną jedynie nieprzerwanym strumieniem odznaczenia, nagrody i inne punkty CV oraz gale finałowe transmitowane w TV.

Impreza ma zasięg planetarny, a kto wie czy wkrótce nie nawet galaktyczny. Jest bowiem kolejny poeta, którego sława rozszerza szybciej niż wszechświat. Juliusz Erazm Bolek, według swojej autorskiej strony internetowej „niezwykły poeta i myśliciel”. Ku mojemu zdumieniu strona znikła jakiś czas temu i to znikła definitywnie – nie zachowały się nawet kopie google. Oczywiście jest to wykonalne, ale wymaga dużego nakładu pracy. Jego twórczość trafia do… Księgi Guinessa (za „największy” tomik wierszy), jakiś czas temu pisano o nim, że jest najczęściej tłumaczonym poetą świata. Stąd przypuszczenie, że za chwilę przy wsparciu UNESCO może rozpocząć ekspansję w kierunku Marsa. Niestety niewiele więcej da się o tej poezji powiedzieć.

Wszyscy opisani poeci dysponują przytłaczającą ilością przeróżnych medali, dyplomów, orderów państwowych różnych krajów, mają na koncie zagraniczne stypendia i oficjalne wyjazdy, są tłumaczeni, fotografują się z prezydentami państw równie chętnie, jak z prezesem Związku Ochrony Wołka Zbożowego. To mnożenie nagród i wyróżnień dzieje się chyba na prostej zasadzie „ty mi dasz medal, a potem ja tobie dam medal za danie mi medalu”. Czasem mam wrażenie, że to jest swoiste hobby, że ci ludzie próbują uzbierać pełną kolekcję wszystkich nic nie znaczących odznaczeń jakie istnieją, a kiedy wydaje się, że zebrali już wszystkie, tworzą nową nic nie znaczącą nagrodę, którą z miejsca sobie przyznają.

Spostrzegawczy zauważą, że kręcę się wokół autorów zrzeszonych w ZLP i chciałbym, aby nie pomylić tych dwóch zjawisk. Nie mam nic ani do ZLP, ani do SPP. Co jednak ciekawe – najbardziej wartościowi, najlepiej piszący autorzy należący do ZLP stosunkowo rzadko chwalą się tym członkostwem, trzymają się raczej z dala od owych galowych występów, nie widać ich na oficjalnych fotkach i nie ma ich we wspomnianej antologii. Szanując ich wybór nieidentyfikowania się – nie wymienię, kogo mam na myśli. Chodzi tylko o to, żeby nie przypinać bezmyślnie etykietki pod tytułem ZLP, bo oprócz karierowiczów jest tam sporo naprawdę dobrych autorów.

Krzysztof Cezary Buszman (foto linkowane bezpośrednio z sztum.naszemiasto.pl)
Krzysztof Cezary Buszman (foto linkowane bezpośrednio z sztum.naszemiasto.pl)

Swoistym przypadkiem poety „galowego” jest Krzysztof Cezary Buszman. Jest to właściwie autor tekstów piosenek, chwilami niezłych w kategorii piosenka, acz nie jest to regułą. Zwykle pojawia się w kontekście jakiegoś „iventu”, na którym byli ludzie znani z tego, że są znani i że w zeszłym tygodniu jedli brokuły z malarzem/ aktorem/ kompozytorem, itd. Brokuły były z klopsikami.

O Buszmanie „wyraziła się” kiedyś Osiecka, z tego co wiem w jednym zdaniu, którego kontekstu nie da się już odtworzyć. Na tym budowana jest legenda poetycka autora. Zdarzyły się we współczesnej polskiej poezji spektakularne namaszczenia, jedno dokonane przez Miłosza, drugie przez Różewicza. Obaj namaszczeni, o których myślę, pomimo pewnych kontrowersji są aktywni i znani. Namaszczenie Buszmana przez Osiecką nie wystarczyło, okazuje się, że to nie było żadne namaszczenie, tylko zdanie rzucone mimochodem, a bez talentu jednak się nie obejdzie.

Jak ma się to wszystko, co powyżej – do tzw. literatury? Nijak. Dziwi mnie po prostu, że ktoś chcący robić karierę, decyduje się na poezję, bo to jeden z najgorszych pomysłów na robienie kariery. Trzeba jednocześnie być celebrytą lub politykiem, lub dysponować innymi rodzajami cwaniactwa, które i tak przyniosłoby dużo bardziej spektakularne efekty w wyborach samorządowych niż w produkcji tomików wierszy. Za tym muszą się kryć katorżnicze godziny ćwiczenia przed lustrem oficjalnego uśmiechu, pozy, sposobu trzymania wręczanych kwiatów, co w końcu owocuje seriami lanserskich fotek. A pisanie tych wierszy musi chyba przypominać pisanie przemówień sejmowych, bo cel staje się niemal identyczny.

Zresztą. Niektóre przemówienia sejmowe to czysta poezja. Więc może w tym błazeństwie jest metoda.

(Edycja, grudzień 2013: niedawno dom kultury w Łomiankach zamknięto. Oczywiście media szumią o płaczących dzieciach, odwołanej Wigilii itd, ale jest i druga strona medalu. Dyrektor Manasterski „spodziewał się” dochodów rocznych z działalności komercyjnej domu kultury. Pomylił się w szacunkach o 85 tys. zł. Pokrycia tej różnicy oczekiwał od samorządu Łomianek. Samorząd odmówił. Dyrektor Manasterski poszedł na zwolnienie, a do domu kultury nie wpuszczono komisji rewizyjnej, mającej sprawdzić finanse. Jedni mówią o politycznej wojnie burmistrza z Manasterskim, inni o nieudolnym zarządzaniu domem kultury. Nie mam własnego zdania).